Już nigdy nie będę jeść czekolady
Sytuacja jest złożona. Przeziębiłam się i leżę otoczona zasmarkanymi chusteczkami. Czas umilam sobie przesiadując na komputerze i śledząc losy innych ludzi. To jednak nie ma nic wspólnego ze złożonością sytuacji. To jedynie moja każdonotkowa próba wzbudzenia w was już na wstępie uczucia litości. Sytuacja jest złożona, ponieważ zaczęłam mejlować z Alą od Krymu, dzięki czemu dowiedziałam się, że razem z Radkiem i M. prowadzą ożywione kontakty towarzyskie i spotykają się niemal każdego weekendu. Brzmi jakbym znowu miała powód do czucia się wykluczoną, ale - niestety - muszę odmówić sobie tej cierpiętniczej przyjemności, bo to ja zwlekałam z odpowiedzią na pierwszą wiadomość od Ali (sprzed miesiąca), która kto wie, może mogłaby poprzedzać zaproszenia. Co nie zmienia jednak faktu, że czuję ukłucie zawodu na myśl, że o swoim weekendowym życiu M. nie wspomniał nawet jednym zająknięciem. Być może nie zdążył, gdyż nasza ostatnia od miesiąca rozmowa przez gg, trwała jakie 30 minut. Nie będę tutaj miotać piorunami, to co nas łączyło, jak wiadomo, nie miało charakteru związku i ja też nie zwierzałam mu się przecież, że co dzień siedzę przyklejona do ekranu czekając na wiadomość od niego. Abstrahując jednak od mojej desperacji i wracając do złożoności sytuacji, to Ala napisała mi właśnie, że nakręcają kolejne spotkanie, tym razem - uwaga - u M. i zapytała się czy wpadnę. I to własnie w tym miejscu pojawia się problem. Muszę to jakoś uzgodnić z M., gdyż nieświadoma naszej zażyłości Ala, mogła nie uwzględnić tego, że być może M. czułby sie niezręcznie ponownie mnie goszcząc u siebie i udając, że widzimy się pierwszy raz od momentu, gdy w Przemyślu rzekomo sie rozstaliśmy (a ja wcale nie pojechałam z nim do Wrocławia, a on wcale nie był w Olsztynie ani w Toruniu). Przy czym on nie mógłby też tego jasno dać jej do zrozumienia, co w rezultacie mogłoby doprowadzić do zupełnej kaszany zwanej naszym spotkaniem. Problem, w tym, że ja już poprzysięgłam sobie, że nigdy, ale to nigdy nie odezwe się doń pierwsza :/ Ale to przyrzeczenia z kategorii:"juz nigdy nie będę jeść czekolady"...
Niżej mój nowy obiekt westchnień, dla którego bez grymasu jem kaszę z pomidorami śniąc, że kiedyś mnie bedzie nań stać.
Jak słusznie zauważyliście, jest to plecak przeznaczony na wyprawy autostopowe i nie tylko. Trudno zrozumieć moją chęć posiadania go, skoro miniona wyprawa na Krym była pewnie ostatnią w moim życiu a jego resztę i tak spędzę użalając się nad sobą (ewentualnie nagrywając się na kamerce i oglądając to z autentycznym zainteresowaniem - polecam), w związku z tym będzie to wydatek lekkomyślny i zdecydowanie niepotrzebny.
Gdyby jednak udało mi się do sylwestra opanować ten ogół zjawisk zwany moimi nastrojami, to kto wie czy nie spędzę go w gronie innych autostopowiczów, gdzieś poza granicami PL. Ależ to by było pieniężne!
Ależ ta piosenka ma klimat.