Takie tam pierdu pierdu
Przez ostatnie 2 lata wiele się zmieniło w moim życiu, rzuciłam studia, odizolowałam się od świata na ile tylko się dało i stałam się kimś kim nigdy być nie chciałam, ale pomimo tego zostało we mnie coś z tej dawnej śmiesznej dziewczynki. Nie chcę się rozwodzić nad tym co się ze mną działo, to raczej przykra historia i choć cierpiętnictwo to jedna z chętniej uprawianych przez mnie dyscyplin, to muszę się od tego odciąć. Gwoli wyjaśnienia tylko powiem, że wszelkie krzywdy zadawałam sobie osobiście i osoby trzecie nie miały w tym udziału. No, także jakiś wielkich tragedii też się nie spodziewajcie. Jeśli zaś chodzi o osoby trzecie, to ich udział polagał raczej na braku udziału, czyli umyciu rąk - co mnie powiem szczerze najbardziej zabolało.
Ostatnio na jakiejś głupiej stronce śmignął mi cytat z Marcina Luthera KInga:
Jeśli nie umiesz latać, biegnij. Jeśli nie umiesz biegać, chodź. Jeśli nie umiesz chodzić, czołgaj się. Ale bez względu na wszystko – posuwaj się naprzód .
Nazwałabym go streszczeniem mojego problemu, czyli utknięcia w miejscu. Już we wcześniejszych latach miałam z tym problem, ale odkąd posypały się moje akademickie sprawy na dobre pożegnałam się z jakąkolwiek aktywnością i pozbyłam się wszelkich planów, które wymagałyby przekroczenia progu pokoju. Wiem, że miałam się nie żalić, ale chyba poczuję się bardziej zrozumiana jeśli naświetlę moją sytuacje.
Całymi dniami, które nagle stają się miesiącami siedzę w pokoju. Zazwyczaj czas upływa mi na graniu w literaki na kurniku (takie polskie scrabble), gdzie konsekwentnie się nie odzywam do współgraczy, w międzyczasie namiętnie odświeżam pudelka i kwejka, od czasu do czasu czytając coś minimalnie bardziej wymagającego wysiłku intelektualnego na wykop.pl no i oczywiście słynny karachan.org. Osatnio przeczytaną przeze mnią książką był "Gottland" Mariusza Szczygła. Czytałam to jakoś zimą, ale nawet nie wiem czy to był jeszcze 2012 czy już 2013, brak jakichkolwiek wspomnień eliminuje takie szczegóły. Na pewno zawęził mi się zasób słownictwa, dlatego jedyne o co proszę to wyrozumiałość. Obecnie niewyobrażalnym dla mnie sukcesem będzie zacząć się czołgać.
Największą nowością w moim życiu jest fakt bycia w związku. Nowością największą, ale nie jestem pewna czy też radością. No fajnie jest się mieć do kogo przytulić, ale jednocześnie przytłacza mnie poczucie stagnacji i kilka obowiązków wynikających z bycia w takiej relacji.
Pomimo rosnącego niezadowolenia nic nie zrobię, bo jestem tchórzem i w życiu kieruję się strachem. Sama zresztą nie jestem w stanie ocenić na ile to jedynie moje negatywne postrzeganie świata wyssane z mlekiem matki, a na ile niedopasowanie.
Maciej ogólnie jest ok. Jest takim misiem pluszanym, który strasznie lubi się przytulać i ma dobre serduszko chociaż często ciężko to dostrzec przez jego wybitną niedojrzałość. Wysoki, przystojny... i ze wsi. Zarówno w szkole jaki i domu zawsze słyszałam, że nie ma znaczenia skąd dana osoba pochodzi, ani kim są jej rodzice, że wszyscy ludzie są tak samo wspaniali. Wydawało mi się, że w dobie internetu tym bardziej nie ma mowy o jakichś wielkich różnicach pomiędzy ludźmi mieszkającymi na wsi a tymi z miasta, no, ale... No otóż... nie zrozumcie mnie źle, owszem mam problemy z wywyższaniem się, ale nawet biorąc na to poprawkę czasami tok rozumowania Maćka wprawia mnie w osłupienie.
Pierwsza sprawa to spędzanie wolnego czasu. Na wsi zazwyczaj młodzi ludzie nie mają zbyt wiele do roboty, owszem jest internet, ale chcąc się spotkać towarzysko jedyną gwarancją dobrej zabawy stają się alkohol i marichuana. Osobiście nie przepadam za alkoholem, a marichuana jawi mi się równie źle jak heroina, więc zazwyczaj na tym polu dochodzi między mną a Maćkiem do konfliktu i w rezultacie, gdy do niego przyjeżdzam zazwyczaj siedzimy osobno każde przy swoim komputerze. Jest w tym też trochę czy nawet dużo mojej winy, bo w sumie moglibyśmy wychodzić na jakieś spacery, ale tutaj pojawia się moja nerwica w duecie z fobią społeczną i druga sprawa charakterystyczna dla środowiska wiejskiego.
Na wsi większość ludzi zna się bardzo dobrze i jeśli akurat nie spędzają czasu wolnego na piciu i paleniu, to bez reszty oddają się plotkowaniu i jak się łatwo domyślić najłatwiejszym celem w tym polowaniu na temat stają się "obcy" czyli ludzie spoza danej wsi. Pewno nie ruszałoby mnie to wcale gdybym była zwykłą dziewczyną, ale tak się składa, że mam nadwagę, ogromne kompleksy i zdiagnozowaną nerwicę, więc każde ludzkie spojrzenie w moją stronę jest dla mnie katuszą, bowiem uruchamia machinę domyślania się jak bardzo muszę obrzydliwie i dziwnie wyglądać skoro ktoś się na mnie spojrzał. Gdy sobie pomyślę, że ktoś mógłby mnie obmawiać i śmiać się ze mnie dostaję ataku paniki i chowam się w kącie. Brzmi to śmiesznie, ale śmieszne nie jest. Jestem zwyczajnie wyczerpana. W każdym razie na wsi już samo nie pokazywanie się jest przyczyną do plotek także tak czy inaczej jestem na językach.
Właściwie mogłabym jeszcze długo pisać o kulisach mojego związku, ale myślę, że będzie jeszcze na to czas. To nie jest tak, że chcę w ten sposób pokazać swoją wyższość. Od zawsze tak mam, że męczą mnie kłamstwa wciskane samej sobie być może stąd ten mój krytycyzm. Ja się właśnie boję, że staram się ukryć przed samą sobą, że nie pasujemy do siebie, a mną kieruję jedynie strach przed samotnością. Nie mam, ale to zupełnie nie mam osoby, której mogłabym się zwierzyć z tego co się działo przez ostatnie 2 lata. Bardzo potrzebuję kogoś, kto z boku spojrzy na mnie i powie mi co się dzieje, doradzi i doda trochę otuchy, bo ja nie wiem co się dzieje, ale czuję, że nie dzieje się dobrze.