Listopad, łzopad
Tak to z oktobra zrobił się nowembr, a ja wciąż nie potrafię się zebrać do napisania czegokolwiek. Może to już nie ten wiek, że tak chętnie przychodzi mi uzewnętrznianie się, może życie zdążyło mnie już dostatecznie zastraszyć ośmieszaniem się, a może to po prostu wciąż nieodrobiona lekcja z zalet systematyczności. Co by to nie było, zdaje mi się, że moje życie wraz z początkiem listopada nabrało koloru. Nie wiem do końca czy to skutek przyjmowania wenlafaksyny w dawce 75mg, diametralnej zmiany sposobu odżywiania i włączenia ruchu do codziennego rozkładu dnia, czy może suplementacji magnezu i kwasów omega-3 połączonej ze spożyciem siemienia lnianego, ale każdego poranka witam się z sobą w lustrze uśmiechem i podziwem. Rozbudzam na nowo miłość do siebie, co po części wydaje się prawidłowym odruchem, ale gdzieś tam istnieje ryzyko popadnięcia w narcyzm. Trudno nie uśmiechnąć się do siebie wiedząc, że coś się osiągnęło, coś się sobą reprezentuje. Daleko mi jeszcze do zdobywców 8-tysięczników, ale każdego dnia robię krok oddalający mnie od ciepłego łóżka, w którym spędziłam ostatnie 2 lata życia. Po drodze gubię kilogramy i nabieram pewności siebie. Panie i panowie, mam zaszczyt ogłosić, że zgubiłam już blisko 10kg i wróciłam do wagi jaką w lepszych okresach posiadałam w liceum. To oczywiście wartość daleka od ideału, ale póki co wystarczy by mieć odwagę być sobą. Nie twierdzę zresztą wcale, że mam zamiar w tym momencie złożyć broń, o nie! Przede mną jeszcze co najmniej 20 kg do stracenia jeśli mam zamiar przejąć kontrolę nad światem, ale te 10kg stracone do momentu obecnego jest ach!
To wszystko nudy, znów zaplątałam się w formę i zawiłe wstępy, zamiast pisać co się u mnie działo. Nooo także... niby niewiele się dzieje, ale to całe pianie z zachwytu nad sobą, to nie są czcze przechwałki, większość zmian zachodzi w mojej głowie. Intensywnie szukam pomysłu na siebie. Dumam nad tym jakie by tu studia zacząć, czy w ogóle coś zaczynać i kiedy. Trochę gnębi mnie świadomość, że wraz z upływem lat spadają moje zdolności do przyswajania nowych informacji, ale wiem, że tak czy inaczej skończę z mgr przy nazwisku, bo poważnie cierpię na chore ambicje. Jeśli mam być szczera, moje ambicje są do tego stopnia chore, że myślę o pójściu na farmację chociaż nauka biologii zwykle nie była dla mnie niczym interesującym, a z chemią polubiłam się raczej powierzchownie i przez przypadek, no ale kto mi zabroni marzyć.
Poszłabym sobie na tę farmację, bo przeraża mnie co raz bardziej poziomu kompetencji lekarzy czy raczej ich brak, ot tak z czystej troski o siebie i swoją rodzinę. No i nauka wytwarzania narkotyków co oczywiste jako perspektywa zatrudnienia w jakiejś mafii również wydaje się być kusząca. W ogóle, jeśli teraz miałabym wybierać jakiekolwiek studia, to z całą pewnością będzie to kierunek, który zapewni mi pracę nie tylko w kraju, ale przede wszystkim za granicą. To co się obecnie dzieje w Polsce przechodzi ludzkie pojęcie i poważnie rewiduje moją definicję patriotyzmu.
Pamiętam jak dawno temu pisałam na tym blogu, że emigracja to dla mnie niemal zdrada stanu, ale teraz co raz trudniej mi się pod tym stwierdzeniem podpisać. Nie wiadomo kto właściwie rządzi tym państwem i w czyim interesie, ludzie u władzy myślą tylko o tym jak się nahapać, opozycji z kolei zajęta jest wyłącznie dokopywaniem koalicji, a Polacy bidują za 1200 na rękę, bez perspektyw na poprawę. Oczywiście nie chcę tutaj szafować jakimiś populizmami, ale fakty są takie, że z każdym rokiem polski system finansowy staje się coraz bardziej opresyjny, a mimo to jakość świadczeń publicznych dramatycznie spada. Chyba nie o to chodzi w patriotyzmie żeby być niewolnikiem grupki kolesiów u władzy. Ja rozumiem umowa społeczna, państwo opiekuńcze (chociaż to wszystko socjalizm, a Korwin przecież mówi, że to fe), ale obecna patologia w dysponowaniu środków publicznych sprawia, że pieniądze, które pierwotnie miałyby iść na ochronę zdrowia, oświatę, drogi, bezpieczeństwo, etc., są marnotrawione na przeróżne dziwne i niejasne inwestycje, które zasilają portfele członków rządu, posłów, senatorów.
Szkoda gadać, temat rzeka. Chociaż nie, o tym powinno się mówić jak najgłośniej, bo obecnie zbyt wielu ludzi jest zniechęconych do polityki i wie o niej tyle ile usłyszy w "Faktach". Ja nie do końca czuję się kompetentna, coś tam czasem uslyszę czy przeczytam i sobie rzucam hasłami, ale szczerze jestem przygnębiona stanem Polski i Polaków.
Bes sęsu. Chciałam tylko napisać, że przez ostatni tydzień zbierałam puszki aluminiowe po śmietnikach i melinach. Strasznie mnie się to podobało, ale niestety jesienna aura poczęła się zaostrzać i jakoś straciłam chęci. No, ale co zebrałam to moje, przy kursie 3,50zł za kilogram powinnam dostać jakie 50 zł, tylko na razie nie wiem jak to wszystko przetransportować na złom, bo objętościowo jest tego kilka reklamówek, a ja nadal nie rozmawiam z nikim z rodziny. Ot, peszek.
Mój związek z Krzysztofem pięknie się rozpada bez mojej bezpośredniej ingerencji. Do końca nie wiem czy się cieszyć czy smucić, bo jak się rozstaniemy to nie będę miała do kogo gęby otworzyć, ale z drugiej strony otwieranie gęby do kogoś kto rozumie cię w jakichś 60% to też żadna ulga. Ale zawsze coś : < No i przytulanie... Ja tak bardzo lubię się do niego przytulać. Mój Boże, może lepiej nie.. Problem w tym, że ja wiem już, że nie chcę z nim być, więc nie powinnam go traktować jako środka zastępczego do czasu, gdy pojawi się ktoś warty uwagi. Wciąż mam problem z przedmiotowym traktowaniem ludzi. A tu zima za progiem, coraz krótsze dnie...i nie ma z kim porozmawiać. Może gdybym miała więcej empatii, może gdybym się bardziej poświęciła moglibyśmy być razem, bylibyśmy szczęśliwi? Ale raczej to tylko strach przed samotnością. Prawda jest taka, że o ile rozczule mnie jego widok, o tyle brak mi dla niego szacunku, nie imponuje mi już niczym. Szmutne to, a tak dawno nie płakałam...