Pilnie się uczę przez całe ranki...
Gordos to film o egoizmie. Kolejny film o mnie.
http://www.kino.pecetowiec.pl/video/8001/Grubasy-Gordos-2009-Lektor-PL-
pn | wt | sr | cz | pt | so | nd |
01 | 02 | 03 | 04 | 05 | 06 | 07 |
08 | 09 | 10 | 11 | 12 | 13 | 14 |
15 | 16 | 17 | 18 | 19 | 20 | 21 |
22 | 23 | 24 | 25 | 26 | 27 | 28 |
29 | 30 | 31 | 01 | 02 | 03 | 04 |
Gordos to film o egoizmie. Kolejny film o mnie.
http://www.kino.pecetowiec.pl/video/8001/Grubasy-Gordos-2009-Lektor-PL-
Jak w tytule. Chyba muszę się już zacząć godzić z myślą, że w październiku poznam dużo nowych ludzi z rocznika 1992. I, że znajomość z M. rychło skończy się, gdy tylko M. zobaczy te 5 kg, których dorobię się zajadając stres. Jakie to wszystko do dupy. DO DUPY!
Nie pomaga :/
Zaczynam się bać tego wrześniowego spotkania. Nie dlatego, że może wcale się nie odbyć, gdyby nowa autostopowa partnerka M. okazała się być równie zdeterminowaną co ja, ale z tego powodu, że to może być nasze ostatnie spotkanie. Nie łączy nas wiele, nie znamy się i choć głowa mi huczy od ciągłych myśli o M., chociaż wciąż nie mogę się powstrzymać od oglądania zdjęć z nim, to wiem, że to tylko fascynacja, tym silniejsza, że pierwszy raz odwzajemniona. Boję się, że poza nią nie ma nic i nie będzie, a o tym właśnie trzeba będzie zdecydować tego ostatniego wrześniowego spotkania. Będzie musiało zatem paść pytanie co dalej, skoro wakacje się skończyły? Czy podejmujemy się wyjścia poza fascynację, rzeczy absurdalnej, związku na 500 kilometrów, czy w ogóle poza cielesnym aspektem jesteśmy jakkolwiek sobą zainteresowani, czy potrafimy ze sobą rozmawiać, a może lepiej nie brnąć w takie sztubackie zabawy i przyznać, że było cudownie, ale ta znajomość nie miała nigdy przyszłości wykraczającej poza obręb materaca. Dopiero teraz rozumiem jaką okrutną bzdurą było to bredzenie o niezobowiązującej znajomości. Boję się, że nie poradzę sobie z tym ogromem emocji i wspomnień. Ale dzisiaj jeszcze mów do mnie Kicia...
Wielkimi krokami zbliża się. Tu - ru . Nie jest to poprawka z logiki. Tu - ru. Nie jesteś to Ty. Tu - ru. Tu - ru.
Kalino! Kalinko kochana! Mogłabym stracić to życie marne na jedzeniu śledzi pod warunkiem, że śpiewałabyś mi tak pięknie - jak tylko Ty potrafisz.
Zdradziłam Cię, M., porzuciłam dla śledzia po myśliwsku, kotleta schabowego, dwóch mlecznych bułeczek, jakichś 6 brzoskwiń i dwóch kanapek z dżemem. W tym momencie to one były dla mnie najważniejsze, zepchnęłam na kraj mojego umysłu przyrzeczenie dane samej sobie, że przez te 3 tygodnie niewidzenia zrobię wszystko by Cię na nowo oczarować. Tak mi tęskno M! A nie moge tego nawet Tobie napisać, bo wiem, że się przestraszysz i uciekniesz.
Nie ułatwiam wam sprawy, prawda (moi szanowni, wyimaginowani czytelnicy!), piszę kolejne niezrozumiałe notki, z których nie idzie wysnuć nic, ponad to, że przeżywam właśnie Wielką Wakacyjną Przygodę o zabarwieniu erotycznym. A przecież tyle mam do opowiedzenia i do pokazania, ale boję się przy tym, że gdy wszystko to upublicznię, odbiorę temu czar i znów porzucę życie na rzecz wirtualnego świata. Zdecydowałam jednak, w strachu przed moją rozwijającą się amnezją, że dziś uchylę rąbką tajemnicy, przedstawię wam M. i streszczę jak pojawił się w moim życiu (choć bardziej adekwatne byłoby stwierdzenie, że streszczę to jak wdarłam się do jego życia), bo wszystko wskazuje na to (NIE ZAPESZAJ!!!!!!!!!!!!!), że zagości w nim na dłużej.
Wszystko ma swój początek w mojej wyprawie na Krym i choć w jednej z poprzednich notek przewija się często imię Radek, to jednak nie on, pomimo moich usilnych zabiegów, zagarnął główną rolę w tym przedstawieniu.
Jadąc do Katowic, nie wiedziałam jeszcze do końca jak będzie wyglądać ta podróż. Miałam w głowie zarys wyprawy jako 2 tygodni spędzonych sam na sam z Radkiem i upatrywałam w tym szansy na niezobowiązujące zbliżenie się z nim. Wiedziałam jednak, że to co sobie wyobrażam, może nieco odbiegać od rzeczywistości, bo jeszcze na etapie wstępnych uzgodnień, Radek wyrażał chęć spotkania się na Krymie z innymi członkami forum autostopik.pl, którzy również mieli w tym czasie tam przebywać. Nie pasowało mi to, zdecydowanie burzyło moją wizję romantycznych wieczorów przy krymskim winie nad brzegiem morza, ale w żaden sposób nie dawałam po sobie poznać, że jest mi to nie na rękę. Chociaż teraz myślę sobie, że tak naprawdę był to strach przed nowymi osobami i tym czy wzajemnie się zaakceptujemy.
Strach zupełnie nieuzasadniony, bo chociaż wszyscy byliśmy sobie całkowicie obcy, nie byliśmy osobami przypadkowymi, które codziennie mija się na ulicy. Poprzez deklarację gotowości do podjęcia takiej wyprawy zostaliśmy poddani nieformalnej selekcji. Wszystkich nas cechowała skłonność do ryzyka, otwartość, chęć zdobywania i szereg innych cech, które sprawiły, że już od pierwszego spotkania byliśmy sobie bliscy. Oczywiście nie pominam tutaj zbawiennego wpływu 1,5 litra wódki, którym pierwszego wieczoru na Krymie przepłukaliśmy sobie przełyki i starannego pielegnowania tej pięknej tradycji przez kolejne wieczory. Obecnie nie jestem pewna czy było to aż tak dobre, bo w ten sposób wyeliminowałam wiele wspomnień, ale jeśli to mnie miało doprowadzić do miejsca, w którym jestem teraz - nie żałuję niczego, ani kropli alkoholu!
Niepotrzebnie jednak zaplątałam się w refleksję. Fakty są takie, że to własnie w miejscu naszego pierwszego noclegu na Krymie, Eupatorii, poznałam Najsłodszego M., który był tam w roli autostopowego partnera Ali R. Śmiesznie się zresztą złożyło, że Ala, nie dość, że nazywała się identycznie jak ja, to jeszcze studiowała to samo co ja, tyle, że rok wyżej i na innym uniwerku. Wracając jednak do M., muszę przyznać, że nie oczarował mnie od pierwszego wejrzenia. Może to wina mroku jaki towarzyszył momentowi poznania, ale wydał mi się wówczas dość tępym osobnikiem o dresiarskich naleciałościach. Jednak już następnego dnia, w blasku słońca i w bólu porannego kaca, musiałam przecierać oczy ze zdumienia nad pochopnością moich sądów, ujrzałam go bowiem bez koszulki. Koszulki i ciemności, które skrywały najpiękniejsze partie jego ciała:klatę, kark, szyję, wszystko to jakby wyjęte spod dłuta Fidiasza i twarz skomponowaną z niewidzianym dotychczas przeze mnie smakiem: smukły, noszący arystokratyczne znamiona nos, gęste, ciemne brwi, zaskakująco trafnie osadzone zielone oczy i mieniący się w słońcu rudawy zarost. To właśnie wtedy poczułam dezorientację. Właśnie dezorientację, nic innego, bo od kilku dni już uskuteczniałam moje zaloty do Radka.
Byłam zupełnie rozerwana, wiedziałam, że nie mogę grać na dwie bramki. I choć ta druga, nowoodkryta wydawała się być spełnieniem moich marzeń, postawiłam na przymioty ducha, które imponowały mi w egzotycznym przybyszu ze Śląska (ah ta ślunska mowa:P). O M., prócz tego, że jego widok zlewa mnie dreszczem, nie byłam w stanie nic powiedzieć. Z każdym kolejnym dniem to się oczywście zmieniało, podobnie jak intensywność moich starań o względy Radka. Wiem, że w obliczu moich wielokrotnych narzekań na nieśmiałość to brzmi co najmniej abstrakcyjnie, ale połączenie wakacje - alkohol - przystojny mężczyzna zawsze oznacza u mnie chuć. I to chuć jaką trudno sobie wyobrazić. Co prawda jeszcze w Bakczysaraju, kolejnym punkcie naszej podróży zaciskałam zęby i uda, ale nawet to nie powstrzymało tej eksplozji pożądania jakiej doświadczyłam w kolejnych dniach.
Na początku łagodnie, niby, że po alkoholu, niby żartem, gdy już spłynęła ostatnia kropla wina, zaczęłam dopominać się od mojego namiotowego współlokatora by dał mi rękę. Radek z żelazną konsekwencją górnika odmawiał, widać było, że nie przywykł do tak agresywnego podrywu i czuł się osaczony. Rzecz powtarzała się jeszcze przez kilka wieczorów, a każdy z nich potęgował we mnie irytację. Za dnia oczywiście przepraszałam, mówiłam, że jest mi głupio i żartowałam, że już nie będę pić. W gruncie rzeczy naprawdę żałowałam tego i czułam, że nękam tego chłopaka, ale wystarczyło jedno piwo bym na nowo zaczęła wodzić za nim wzrokiem myśliwego. Jego brak zainteresowania tłumaczyłam sobie nieśmiałością [jego], a skoro na przeszkodzie - jak dumałam sobie - nie stoi niechęć do mnie, przeszłam do jeszcze bardziej zdecydowanych działań w namiocie, zaczęłam go głaskać po ramieniu czy nawet chwytać za nie. Nie mówił zbyt wiele, jedynie leżał odwrócony na bok, na skraju namiotu i nie dopuszczał żadnej interakcji. Była to chyba jedyna skuteczna metoda na uspokojenie mnie. Szczęśliwie większość noclegów spędzaliśmy śpiąc na plaży w samych śpiworach, więc i możliwość molestowania ulegała ograniczeniu, miałam bowiem pewną barierę (dobre chociaż tyle) przed publicznym skamleniem o męskie ramię.
Był też moment, gdy chcąc wzbudzić w nim zazdrość, rzuciłam się w ramiona pewnego Ukraińca poznanego w Jałcie. Nazywał się Jewżenij i utrzymywał, że pochodzi z Alfa Centauri. Tego wieczoru, przed poznaniem go, znów piliśmy wódkę, tyle że w nieco liczniejszym gronie, bo dzień wcześniej, w Bałakławie, dołączyła do nas jeszcze jedna grupa z forum autostopika (łącznie była nas 9). W stanie alkoholego animuszu ruszyliśmy w miasto zdzierając sobie gardła śpiewem. Tak się złożyło, że moje czujne oko na jednej z ławeczek dostrzegło dwóch młodzieńców, jeden z nich wyraźnie mnie zainteresował. Spostrzegłam, że trzyma w dłoniach harmonijkę, więc zapytałam czy może coś zagrać. On zaś przytaknął i zapytał, co bym chciała usłyszeć. Poprosiłam o Strawberry Fields Forever z repertuaru Beattlesów, ale okazało się to zbyt dużym wyzwaniem. Moi kompani widocznie znudzeni kolejną próbą podrywu, zaczęli się natomiast dopytywać go, gdzie tu się można zabawić. Jako dobry przybysz z Alfa Centauri, Jewżenij po krótkiej naradzie z kolegą stwierdził, że zna jedno takie miejsce i zaproponował, że nas tam zaprowadzi. To nie był jednak typ miłośnika dyskotek, jego wygląd wskazywał raczej na przynależność do antyglobalistów czy czegoś w ten deseń. Dlatego, gdy już dotarliśmy na miejsce, ja widząc, że Żenia nie czuje się zbyt komfortowo w świetle stroboskopów, kolejny raz podczas tego wyjazdu, przystąpiłam do ataku i zaproponowałam, że może zostawimy naszych współtowarzyszy i wyjdziemy na zewnątrz żeby porozmawiać. Nie pamiętam czy jakakolwiek rozmowa się odbyła, ale Jewżenij w pewnym momencie zaproponował, że zabierze mnie na plażę. Przystałam ochoczo i już kilkanaście minut i jedno piwo później siedziałam na kamienistej plaży w objęciach Żeni. Był przystojny, całkiem, miał jasne oczy i ciemne włosy i dziewczynę chyba miał, ale może to tylko błąd w translacji. W każdym razie całował zbyt nieśmiało, by dłużej zagościć w mojej pamięci. Najważniejsze jednak - cel: uwiedzenie na oczach wszystkich cudzoziemca, został osiągnięty. Następnego ranka, na wszystkich ustach widziałam już wykrzywione uśmiechy i było w tym nieco zazdrości.
O ile jednak moje dotychczasowe starania o zainteresowanie Radka, choć pozornie żałosne, dawały z każdym dniem malutki postęp, o tyle ten wybryk całkowicie przekreślił mnie w oczach Ślązaka. Nie pomogło tłumaczenie w żartach, że tej nocy z Jewżenijem jedynie siedzieliśmy na plaży i rozmawialiśmy o muzyce, Ślązak chociaż oficjalnie nie rościł sobie praw do mnie, czuł się zdradzony dokumentnie. Mialam nadzieję, że jeśli przetrzymam go w tym stanie, bez molestowania, dyskretnie wzdychając do Jewżenija, przez jakieś 2 noce, to obudzę w nim potrzebę ponownego zdobycia mnie, ale były to nadzieje płonne, skutki zaś opłakane, bo trzeciej nocy od spotkania Jewżenija, "coś" się we mnie skumulowało i już nie wystarczyło się odwrócić do mnie plecami, tej nocy trzeba mnie było zrzucać z siebie siłą. Doświadczył tego zarówno Radek jak i M., który przyszedł mu z pomocą. Sytuacja była do tego stopnia poważna, że M. użył w odniesieniu do mojego zachowania słowa "żałosne". I trzeba przyznać, że było to słowo - klucz, bo odskoczyłam od niego jak oparzona. Zbyt często słyszałam w zeszłym życiu ten epitet, by móc go zignorować. Następnego dnia jak się można było spodziewać, czułam się fatalnie, chciałam zapaść się pod ziemię, do końca pobytu na Krymie nie wypiłam już ani kropli alkoholu.
Złamałam się dopiero we Lwowie, gdzie miał się odbyć nasz ostatni nocleg. Jak się okazalo, nawet po tak traumatycznych przeżyciach duch walki wcale we mnie nie zmalał, z pewnością moją determinację wzmagał fakt, że w końcu miała być to ostatnia noc. Łudziłam się skrycie, że to może tej nocy Radek da za wygraną, że skoro za kilkanaście godzin rozstaniemy się na zawsze, to może chociaż z litości(!) da mi tą rękę, ale nie. Ku mojemu zdziwieniu jednak, do akcji znów wkroczył M. Słysząc moje skamlenie z sąsiedniego namiotu zaproponował, że to on da mi swoją rękę. Nie trzeba mi było tego dwa razy powtarzać i po krótkiej namowie drugiej Ali żeby przeniosła się spać do Radka, leżałam z tym najprzystojniejszym z przystojnych M. Oczywiście na ręce się nie skończyło, ale wtedy jeszcze M. mnie hamował i groził, że jeśli moje ręce jeszcze raz wejdą pod jego koszulkę, to mnie osobiście wykwateruje. Hmm, czy to ten słynny dżentelmen? O poranku, wbrew moim oczekiwaniom, niewiele się zmieniło w naszej relacji, ale znów nadzieja na kolejny flirt nie pozwalała mi pogodzić się z tym, że bilans wyprawy na Krym zawiera tylko jednego mężczyznę.
Sprzymierzeńcem w walce o wstęp do ogrodu ziemskich rozkoszy okazał się mój brak środków na karcie, który objawił się na przejściu w Medyce. Już widzę to przerażenie, gdy wydaje wam się, że zaraz napiszę, że musiałam się oddać za pieniądze. Otóż nie, ale chcąc się dostać z powrotem do Katowic (licząc przy tym, że rodzice uzupełnią mi do tego czasu konto), musiałam łapać stopa. Tak się złożyło, że podobny sposób na powrót do W. miał M., Radek z Alą natomiast od początku deklarowali powrót pociagiem. Oczywiście, że pożyczenie od nich pieniędzy i wspólna podróż pociągiem z Radkiem do Katowic nie stanowiła najmniejszego problemu, ale byłabym chyba chora na umyśle, gdybym przepuściła okazję podróży sam na sam z M. W duchu nawet liczyłam, że to łapanie stopa przeciągnie nam się na dwa dni, więc spędzę z nim noc w namiocie, ale w tym akurat przeszkodziła (lecz pomogła przy tym w czymś innym) pogoda. Od przejścia w Medyce, gdzie po godzinie złapaliśmy tira do Przemyśla, pogoda zmieniła się diametralnie.
W Przemyślu lało i grzmiało. Zupełnie wykluczyło to dalsze łapanie stopa. Podczas, gdy Ala z Radkiem siedzieli już w pociągu i mieli z nas ubaw, my mieliśmy w perspektywie 3 godziny czekania na autobus, którym ja miałam dojechać do Katowic, M. zaś dalej, do W. Owszem, ja osobiście, mogłam się załapać jeszcze na pociąg, ale byłoby to zupełnie wbrew mojej polityce, byłoby to zwyczajnie wywieszenie białej flagi. Propozycja zakupu piwa padła nadzwyczaj szybko, oboje wiedzieliśmy, że bez tego czekają nas 3 godziny spędzone na jakichś drętwych gadkach o dupie Maryni. Po piwie (żeby być dokładnym, dwóch piwach) zaś rozmawialiśmy o dupie Maryni, ale żadnego z nas to nie irytowało.
Nie wiem z czyjej inicjatywy, ale już w autobusie tak się złożyło, że zaczęliśmy trzymać się za ręce. A zwykle bywa tak, że jeśli pozyskam już czyjąś rękę, to nigdy na niej nie przestaję. Najpierw atakuję ramię, później szyję, za chwilę dobieram się do włosów i zwykle kończy się to wszystko na ustach czy bardziej w ustach. M., trzeba przyznać bronił się długo, do tej pory brzmi mi w uszach jego błagalne "Alu, nie chcę Cię krzywdzić", ale mam sposoby na takich stroskanych samców. Proponuję im niezobowiązujące pieszczoty i sama wcale nie oczekuję, że będzie z tego coś więcej. Carpe diem! - tego uczyli nas w szkołach! Że też zawsze byłam takim matołem i śniłam o komunii dusz! Nie miałam pojęcia co mnie omija. Chcąc jak najszybciej odrobić tą zaległą lekcję, postawiłam sprawę jasno, powiedziałam.: słuchaj M., widzimy się ostatni raz w życiu, za kilka godzin wysiadam w Katowicach, nie oczekuję od Ciebie nic ponad to, co możesz mi dać w tym momencie, nie zamierzam pisać do Ciebie listów, ani wyglądać Twojej osoby za oknem, chcę jedynie przyjemności, którą możesz mi dać w tej właśnie chwili. Tu i teraz.
Negocjacje trwały mniej więcej do Tarnowa, lecz gdy się skończyły dostałam więcej niźli było w umowie. Reszta pasażerów była wyraźnie zdegustowana, miejsca wokół nas magicznie opustoszały, lecz wrażenia estetyczne innych były w tym momencie zupełnie poza obrębem naszej uwagi. W pewnym momencie M. zaproponował żebym pojechała z nim do W. To właśnie tego wieczoru dowiedziałam się, że na bilecie do Katowic można dojechać do W., czyli o jakieś kilkaset kilometrów dalej. We W. pozostałam przez 3 dni, tyle właśnie zajęło mi zwiedzenie całego pokoju M., lecz wciąż czuję lekki niepokój, że jakiś jego fragment umknął mojej uwadze.
Tym bardziej po wizycie M. w Olsztynie, która miała miejsce od niedzieli do czwartku (Pozdrawiam Dziadka, który wparował do mieszkania we wtorek, gdy byłam w trakcie zdzierania koszulki z M. Na szczęście Szanowny Emeryt ma dość swobodne podejście do pewnych spraw:>). Ach, Panie, Panowie! Nie podejrzewałam nigdy, że życie może być tak piękne!
Gdyby nie moje poprawki, byłabym pewnie z powrotem w drodze do W. albo jechałabym z M. na Bałkany, ale niestety przez moje nieuctwo wystawiam właśnie to dziwne "coś" pomiędzy mną a M. na próbę. Jesteśmy wstępnie umówieni na drugą połowę września, ale co z tego będzie, kto wie. Miesiąc to ogrom czasu, szczególnie dobrze wiem o tym ja, której w ciągu miesiąca udało się zaryzykować i rozbić bank. Nie boję się wcale tego tajemniczego "krzywdzenia", przed którym M. chciał mnie ustrzec, myślę, że po Grzegorzu i PIIIPM niewiele jest mnie w stanie ruszyć. Mam zresztą wrażenie, że M. mówiąc "nie chcę Cię skrzywdzić" tak naprawdę mówił "nie skrzywdź mnie", a tego nie zrobiłabym nigdy (nigdy - czy to nie prowokowanie losu?), żadnemu mężczyźnie;). Boję się tylko, że ten miesiąc zmieni nas na tyle, że na powrót staniemy się sobie obcy.
Ale od czego jest wino...
Przedmieścia Lwowa. Lubię to zdjęcie, po pierwsze dlatego, że przypomina mi tą pierwszą noc w ramionach M. i po drugie dlatego, że robił je właśnie On.
Muszę się umyć, muszę przestać myśleć o Tobie, muszę wziąć się za naukę, muszę przyjąć serię wymuszonych życzeń. Chciałabym uciec gdzieś z rowerem.
Nie mogę uwierzyć, że Andrzej Lepper samodzielnie się powiesił. W tym kraju robi się co raz bardziej niebezpiecznie.
M! M! M! M! M! M! M! M! M! M! M! M! M! M! M! M! M! M! M! M! M! M! M! M! M! M! M! M! M! M! M! M! M! M! M! M! M! M! M! M! M! M! M! M! M! M! M! M! M! M! M! M! M! M! M! M! M! M! M! M! M! M! M! M! M! M!
niech świat się dowie jak zawróciłeś mi w głowie.
Nigdy nie wiadomo, kiedy przyda się nauka wyniesiona z Cosmopolitana.
Nienawidzę Cię angino, nie zapomnę Ci tego do końca życia. Miast namiętnej schadzki w mieszkaniu dziadka zafundowałaś mi samotny wieczór z polsatem. Przez Ciebie M. się zniechęci i już nigdy go tu nie zobaczę. Zostanie jeno to zdjęcie rozmazane z jego pokoju, do którego będę wzdychać przez kolejne 5 lat jako to było z Gregorym Peck'em i urządzać sentymentalne wycieczki do W. Nie - na - wi - dzę - Cię, destruktorko mojego życia erotycznego! Fundacjo im. Frustracji.
Paracetamol faza.
Czy robię to dobrze?
PS Requiem dla snu to wybitnie słaby film z najbardziej odpychającym aktorem na świecie imieniem Jared Leto.
Szybko, szybko, potrzebuję listy filmów, które warto zobaczyć! I muzyki do... coś z rodzaju The Knife. Aha i cudownego sposobu na wyleczenie anginy w 3 dni. Jakieś pomysły?
Zapewne wszyscy czujecie się lekko zdezorientowani. Skąd Krym, skoro miały być Czechy, kim jest M. i dlaczego już nigdy więcej go nie spotkam? W sumie nawet nie wiem od czego zacząć, więc może od początku. Bardzo dotknęło mnie to, że Czechy nie wypaliły, byłam zdesperowana i za wszelką cenę chciałam się gdzieś wyrwać, uciec od szeregu niczym nie różniących się dni, zapomnieć o czekających mnie poprawkach. Pospiesznie skleciłam nawet jakieś ogłoszenie na forum rowerowym, ale praktycznie nie zyskałam tam żadnego posłuchu. I wtedy przeczytałam komentarz bety i weszłam na autostopik.pl i zobaczyłam ogłoszenie o poszukiwaniu partnerki na wyjazd na Krym i odpisałam na nie, bo z awatara spoglądał na mnie całkiem przystojny mężczyzna. Nazywał się Radek, był studentem AWF. I powiem wam, że rzecz się działa 30 czerwca a 3 lipca o godzinie 6:20 byłam już w pociągu do Katowic. Warto przy tym dodać, że tego samego dnia o 4 nad ranem wróciłam do domu z wesela. Jedyne, co zdążyłam zrobić, to kąpiel. Na powiadomienie rodziców o wycieczce na Krym zabrakło mi czasu. To znaczy wspominałam o tym półgębkiem podczas wesela, ale nikt nie traktował mnie poważnie, więc cóż miałam robić. Nie jestem maszynką do spełniania życzeń i nie będę siedzieć w domu przez 24 godziny, bo poza obrębem powiatu, a nie daj Boże! - województwa, coś może mi się stać. Jan Sztaudynger zgrabnie stwierdził kiedyś przecież, że to "największa krzwyda jaką znają dzieje, gdy krzywdy chcącej krzywda się nie dzieje". Tak więc jako się rzekło, żądna krzywdy jak nigdy, w niedzielne popołudnie postawiłam swoją nogę i blisko 30 kilogramowy plecak na posadzce katowickiego dworca, gdzie czekać miał na mnie Radosław K. Istotnie stał za kolumną i palił papierosa, mój widok nieco go przeraził, więc dopiero na moje wyraźne "cześć" przyznał się do bycia moim kompanem (wcześniej udawał, że nie widzi jak się zbliżam). W czasie, gdy wymienialiśmy kurtuazyjne uśmiechy, uciekł nam niestety pociąg do Rzeszowa, więc tego dnia udało nam się dotrzeć jedynie do Tarnowa, gdzie późnym wieczorem zatrzymaliśmy się na campingu. Dziwne i niezręczne były te pierwsze dni wspólne. Radek choć bardzo uprzejmy i życzliwy nie należał do osób nadzwyczaj wylewnych i otwartych. Szczerze jednak to mnie tylko co raz bardziej na niego nakręcało. Trzepotałam rzęsami aż się kurzyło, ale to i tak było subtelne, w porównaniu z tym, co robiłam już kilka nocy później przy udziale wina. Tymczasem z Tarnowa udało nam się złapać pierwszego w moim życiu stopa, srebrną Skodę Fabię. Nie mam jakiś szczególnych wspomnień w związku z tym przejazdem, inna sprawa, że powoli wszystko zaczyna mi się zacierać, więc niewiele jestem w stanie powiedzieć. Tak naprawdę przygoda zaczęła się dopiero od przejścia w Medyce, skąd wziął nas swoim rozlatującym się Audi pewien Ukrainiec.
Dziennik Bridget Jones to najbardziej życiowy film jaki widziałam. Dzisiaj po raz 57.
Absolwenta też bym sobie obejrzała.
Tyle piękna na tym świecie! Mój Boże! Skąd tyle piękna? Jak mogłam wczesniej tego nie dostrzegać. Tyle piękna!
Sound of silence - smutne, ale piękne. Rozbrzmiewało w czwartek, a może to była jeszcze środa? No właśnie, "nagle poczułam się jak gwiazda filmowa". Rozumiem Cię, Bridget. Jak to jest, że jesteś mną?
Przyrzekam, nic nie ćpam.
Hmm, więc może powinnaś.
W 20 roku mojego staropanieństwa jestem po prostu szczęśliwa.
Mam wrażenie, że umrę lada moment. Przeżyłam zbyt wiele dobrego przez ostatnie dwa tygodnie.
Droczę się, wiem przecież, że nie umrę, przez wspomnienie tych deszczy dreszczy, które mi zafundowałeś będę żyć cierpiąc na wieczną tęsknotę. Wiem, że to się kłóci z regułami wakacyjnej przygody, ale nie moge pogodzić się z tym, że już więcej Cię nie zobaczę, nie dotknę i nie poczuję. Mój M. pożądam Cię i nienawidzę za to, że przyznałeś się do bycia wakacyjną przygodą.
Beto od komentarza, bądź błogosławiona.
Skrajne emocje dzisiaj mną targają. Z samego rana chcialam uciekac z domu, ale później okazało się, że ostatnia osoba, której próponowałam wyjazd, zrezygnowała. Zaliczam zatem teraz zjazd. Tym bardziej stromy, że pojutrze mam zaliczenie z historii, a pomimo dwukrotnej lektury i tysiąca stron notatek, wciąż jestem pustą tablicą.
Ojciec o mojej wyprawi dowiedział się w poniedziałek późnym wieczorem. Wiem, bo ze snu wybudziło mnie donośne, dochodzące zza ściany "do Czech?!". Dzisiaj natomiast z samego rana, sprawdził wpierw czy niczego nie brakuje w garażu, gdzie zwykłam trzymać rower, po czym usiadł w salonie. Nie ma tego w zwyczaju, więc przebywając akurat w sąsiadujacej z salonem łazience już wiedzialam, że to jest pułapka. Jak tylko mogłam przewlekałam mój pobyt nadzwyczaj dokładnie myjąc zęby, lecz dźwięk nerwowo przerzucanych stron gazety zwiastywał to co nieuchronne. Gdy tylko otworzyłam drzwi łazienki, automatycznie dobiegł mnie głos ojca. - Ala. - zabrzmiało wyraźne, lecz już słychać było naznaczenie pretensją. Odpowiedziałam - co? Usłyszałam - gdzie ty się wybierasz? - Do Czech. - Nie zgadzam się. Nie życzę sobie tego. - Tutaj popłynął mój jęk dezaprobaty połączony z lekkim przytupem, lecz ojciec stwierdził jedynie, że wszyscy spośród osób z jakimi rozmawiał uważają, że to idiotyczny pomysł (oh wow, jest 8 rano, on sam dowiedział się o tym o 23 dnia poprzedniego, ciekawe kim są ci wszyscy?). Na tym zakończyła się rozmowa. Zapewne ojcu wydaje się, że Rzym się wypowiedział, sprawa jest zakończona i w sumie jest w tym trochę racji. Zapoznałam się ze stanowiskiem ojca, przyjmuje je do wiadomości i 4 lipca jadę do Czech. Wiem, że teraz będę baczniej pilnowana, więc muszę obmyślić dokładny plan tej ucieczki z domu w wieku 20 lat. Przede wszystkim muszę gdzieś schować rower i sakwy, które obecnie (zapakowane) stoją w garażu, bo ich konfiskata byłaby skuteczną forma prewencji. Trochę mnie bulwersuje, że w tak późnym wieku staropanieństwa, nadal nie mogę swobonie poróżować. Długo się powstrzymywałam i rozumiem jak ryzykowne jest to czego podjąć się zamierzam, ale kiedyś chyba trzeba odciąć tą pępowinę. Zobaczymy co będę mówić o pępowinie jak po powrocie zastanę zmienione zamki :> Ja rozumiem, że w stanowisku ojca nie ma nic ze złośliwości, że to wydestylowana wręcz troska, ale no, tak już na świecie jest, że ludzie mogą się z sobą nie zgadzać, mogą robić rzeczy wbrew sobie nawzajem, bo stanowią odrębne istnienia. Tak więc tate, mame, w tym roku wyjeżdżam z namiotem poza obręb naszego ogórdka. Dosyć marudzenia.
Jeśli Ala puszcza "Dziewczynę szamana", wiedz, że cos się dzieje.
Dobry humor mam, to notkę sobie strzelę, tym bardziej, że jest o czym pisać. Jak się okazało, pobrzmiewająca w mojej głowie piosenka Village People była zwiastunem pomyślnych wiatrów na egzaminie (gazy?). Najprzyjemniejszego, jaki w swoim życiu przyszło mi zresztą zdawać - o dziwo - bo miał on formę ustną, a jak wiadomo nie do końca radzę sobie z takimi interakcjami. Trzeba jednak uczciwie przyznać, że musiała być w tym jakaś Boska ingerencja, bo zasób mojej wiedzy był naprawdę poniżej godności studenta prawa (czo?). Jest bowiem zasadnicza dysproporcja szans na zdanie w przypadku, gdy wylosuje się pytanie o pozycję ustrojową Prezydenta RP, gdzie w odpowiedzi można wpleść informacje wyniesione jeszcze z lekcji WOSu w liceum i urywki tego, co pobieznie wyczytało się w podręczniku a przykładowo koniecznością wymieniania kompetencji KRRiT. No, może przesadziłam, bo lać wody też się do końca nie dało, ale powiedzmy, że rozdział o Prezydencie był jednym z lepiej opracowanych przeze mnie, podczas gdy na KRRiT, RPO czy też zasady prawa konstytucyjnego zabrakło mi już czasu i jakiekolwiek pytanie z tego zakresu byłoby pocałunkiem śmierci dla mojego akademickiego żywota.
Szczególnie wobec taktyki jaką obrałam. Bardzo minimalistycznej - trzeba przyznać - bo zakładającej zaliczenie jedynie wszystkich ćwiczeń, w najlepszym wypadku egzaminu z Konstytucyjnego właśnie, a tym samym wykluczającej moją obecność na egzaminach z Powszechnej i Logiki, które mam zamiar zaliczać we wrześniu. Myślę, że gdybym nie zdała Konstytucyjnego, mogłabym się rzeczywiscie pożegnać z tymi studiami. Nie chodzi o to, że 2 miesiące nauki to za mało żeby zaliczyć te 3 przedmioty, 2 miesiące to całkiem dużo, ale moje rozchwianie emocjonalne, które musiałoby w tak krytycznej sytuacji dać o sobie znać, z pewnością skutecznie wykluczyłoby moją kandydaturę do bycia studentem II roku prawa. Nie wspominam już o aspekcie wydziedziczenia mnie przez rodziców i szeregu kąśliwych uwag o czekającym na mnie etacie w Biedronce. Tymczasem nie ma lekko, bo do Biedronki przyjmują obecnie ludzi z wyższym wykształceniem (pozdrawiam studentów socjologii i politologii), więc nawet ta perspektywa wydawałaby się nazbyt optymistyczna w mojej sytuacji.
Komuś widać mój los nie jest obojętny i tą samą Siłą, która rozdzieliła wody Morza Czerwonego udało mi się zdać ten egzamin. Bluźnię okrutnie, bo kogo by obchodziła taka leniwa Alutka, która ciągle nic nie robi, a później płacze, że znowu w życiu jej nie wyszło, ale to już kolejny raz, gdy wychodzę obronną ręką z prawdziwie beznadziejnej sytuacji, więc zaczyna się we mnie budzic jakiś dziwny dewotyzm.
Fortuna jednak toczy się kołem, łaska pańska na pstrym koniu jeździ, nie mogę wiecznie liczyć na szczęście, a ponad to nie chcę być naprawdę typem studenta "pan da trzy", bo to leży poniżej moich kwalifikacji umysłowych (taaa, jak to jeden dobrze zdany egzamin potrafi zawrócić w głowie:>). Wszyscy znamy tą przyśpiewkę, takowoż i dzisiaj zanucę jej refren. Będę się uczyć, nie będę już więcej marnować czasu (hej, na, na, na!). Gwarancją tego ma być nie tylko - realna jak nigdy dotąd - wizja wydziedziczenia, ale też stosowna izolacja od dóbr doczesnych, które skutecznie uniemożliwiają mi skupienie się na tym, co ważne. Lipiec i sierpień niech będzie zatem czasem cudownego skupienia pośród nagladzkich sosen z dala od Pudelka i powtórek "Rozmów w toku".
Z ironicznym uśmiechem zastanawiacie się też na pewno jak tam mój wyjazd do Czech. I chyba znów muszę wam przyznać rację - to ta sama historia co poprzednio. Skład wycieczki na tydzień przed wykruszył się kompletnie. Dziwnym trafem większości poprzesuwały się terminy egzaminów, chociaż skłamałabym twierdząc, że systematycznie składane rezygnacje kolejnych osób były przyczyną mojej czarnej rozpaczy. Jak to ze mną bywa, sama zaczęłam wątpić i bać się konieczności bycia z kimś non stop przez tydzień. Dodatkowo pojawiła się kwestia odroczonego zaliczenia ćwiczeń z Powszechnej 30 czerwca (mam nadzieję, że wszyscy się zorientowali, że to niżej to bajeczka napisana pod wpływem szoku czy może bardziej największe niespełnione marzenie mojego życia:<). Naturalnie, mogę próbować udać się na dyżur magistra G. wcześniej, ale chcąc wyjechać 22 czerwca, musiałabym to zrobić nie później niż 21, czyli spoglądając na kalendarz, za 3 dni. Będę próbować, naiwnie wierzę, że 2 dni wystarczą mi na opanowanie 200 stron podręcznika. W końcu nawet jeśli nie pojadę do Czech, to lepiej mieć tydzień więcej wakacji, tym bardziej w mojej sytuacji. Nie zmienia to jednak faktu, że choćbym miała dolecieć do tych moich Czech na miotle i być tam ledwo 2 godziny, to w te wakacje postawię tam moją nogę. ("Deklaracje Alutki" - fantastyczno - kryminalna powieść od 22 czerwca w kioskach Ruchu)
Wciąż pozostaję nieutulona w żalu po oderwanym uchu mojego kubka z krecikiem. Myślę, że byłabym zdolna do tego by jechać samotnie, ale po ostatnim doniesieniu o jakiejś 16-latce z południa Polski znalezionej z poderżniętym gardłem przy szosie, nie wiem czy jestem aż takim kozakiem by ryzykować. Sama miałam przecież przygodę z dziwnym panem proponującym mi podwiezienie, gdy kiedyś wracałam rowerem z Ostródy, więc tym bardziej się boję, ale kto nie ryzykuje ten nie wygrywa. Z każdym dodatkowym kilogramem ryzyko morderstwa na tle seksualnym maleje, więc jeśli już mnie zabiją, to przynajmniej nie będę świecić gołym tyłkiem (Alutko, Twoje żarty są naprawdę, poniżej wszystkiego..). Jeśli zdam ćwiczenia z Powszechnej wcześniej, to jadę, jeśli nie, to może wykombinuję towarzystwo i pojadę po 2.07(ale wolę w czerwcu, tak żeby już cały lipiec spędzić na nauce) w każdym razie od tego wyjazdu nie ma odwrotu. Jeśli ktoś się o mnie martwi, niech jedzie ze mną, proste :>
Btw, dacie wiarę, co znalazłam na siedzeniu autobusu, gdy wracałam z dworca do domu?
Wagę do narkotyków.
Co miałam robić, przywłaszczyłam ją sobie, a nuż się przyda.
Czy w związku z tym powinnam spodziewać się gości?
Czy jest jakieś racjonalne wytłumaczenie, dlaktórego na 12 godzin przed egzaminem z konstytucyjnego w moich myślach pomiędzy zakresem kognicji TK a rozporządzeniami atrybucyjnymi przewija się niżej zamieszczona piosenka?
Village People - Macho man (version courte) przez scorpiomusic
Raczej trudno doszukiwać się powiązania w osobie sześćdziesięciokilkuletniego profesora. Chociaż...
Roztrzęsiona siedziałam na korytarzu, gdy drzwi gabinetu uchyliły się i wyszedł z nich student, uśmiechając się do mnie porozumiewawczo dał mi znak, że magister G. na mnie czeka. Zdążyłam jedynie odwzajemnić uśmiech, gdy moje nogi nabrały konsystencji waty, a policzki zaczęły mnie piec jakby za chwilę miały się stopić. Ledwie pięć kroków dzieliło mnie od drzwi, lecz ciśnienie wytworzone w moim organizmie zdawało się sugerować, że właśnie zdobywam 8 - tysięcznik. Martyna Wojciechowska, na żywo z Wydziału Prawa i Administracji.
Weszłam. Magister uśmiechnął się życzliwie zza biurka i pytając w jakiej sprawie do niego przychodzę, wskazał dłonią krzesło na przeciw siebie. W zakłopotaniu, targana tikami, odpowiedziałam tonem proszącym o litość, że chciałabym zaliczyć koło. Zapytał mnie o nazwisko i wyciągnął listę obecności z ćwiczeń, po chwili westchnął przeciągle "taak". - Pani Alicjo, widzę, że nie należy pani do zbyt aktywnych studentów, widzę też, że była jedna nieobecnoć, dlaczego jej pani nie odrobiła? - Mówił pan, że jedna nieobecność nie będzie miała żadnego wpływu...
- Wpływu negatywnego, owszem - wtrącił magister - ale mogłaby mieć wpływ pozytywny, za 100% frekwencję i pani urodę, wpisałbym zaliczenie bez zastanowienia, natomiast w takiej sytuacji dla formalności chyba muszę panią przepytać.
- Czyli ocenia pan moją urodę na niedostateczną? - zalotnie uśmiechając się, zapytałam, choć czerwień moich polików zdradzała brak biegłości w sztuce flirtu.
G. zaśmiał się po czym nagle spoważniał, a mnie oblał zimny pot, gdyż w tym momencie zrozumiałam, że znów dałam się ponieść fantazji kształconej na serialach obyczajowych zaś ów komplement nie miał nic wspólnego z flirtem, lecz miał mnie jedynie odstresować.
Magister wyraźnie zaniepokojony kierunkiem jaki obrałam, lecz z typowym dla siebie spokojem odparł
- Gdyby to były wyobry miss - niech mi pani wierzy - wystawiłbym najwyższą ocenę, ale tu rzeczywistość skrzeczy - jak to pisał poeta, a pokój 213 nie jest garderobą konkursu, lecz jednym z pomieszczeń katedry Pomidory Haluksy Poziomki i Plebania. Widzę, że pani jest bardzo zdenerwowana, miejmy to już za sobą. Może niech mi pani powie wszystko, co związane z Magna Charta Libertatum - proste, prawda - nie mógłbym skrzywdzić tak pięknej istoty - zakończył znów obdarzając mnie kurtuazyjnym uśmiechem.
Rzeczywiscie, było to jedno z prostszych zagadnień, ale ja z trudem zbierałam myśli. Magister w tym czasie sprawdzał coś w kalendarzu. Właśnie miałam zacząć odpowiadać, gdy niespodziewanie zadzwonił telefon. G. przeprosił mnie i podniósł sluchawkę. Nie bardzo wiedząc co z sobą zrobić, odwróciłam wzrok w stronę gablot wypełnionych książkami i bezwolnie stałam się słuchaczem telefonicznej rozmowy G. z profesorem M., który chciał by G. wziął za niego zastępstwo na wykładzie dla studentów zaocznych. Ustawienie gablot pozwalało mi na bezkarne obserwowanie G. Przystojny, lekko łysiejący brunet pod czy trochę po 30 z odbicia, nie wydawał się być zachwycony propozycją profesora, tłumaczył się koniecznością sprawdzania kolokwiów, ale widać było, że ostatecznie będzie musial ulec tej propozycji, która zaczynała nosić znamiona służbowego polecenia. Wiedząc, że nie ma wyjścia, przystał na prośbę M., po czym tłumacząc się moją obecnością, pożegnał się i odłożył słuchawkę.
- Jeszcze raz przepraszam - to potrwa nieco dłużej - może pani poczekać 15 minut? Muszę na chwilę wyjść. Oczywiście - odparlam w zdumieniu, nie wiedząc czy również mam wyjść czy czekać w pokoju - Proszę zostać - uprzedzając moje pytanie odparł G, po czym dodał z uśmiechem - przed wejściem zapukam trzy razy dla swojego dobra. Zaskoczona tą deklaracją zdążyłam jedynie odwzajemnić uśmiech, po czym zostałam sam na sam z pokojem 213 i całym jego asortymentem w postaci książek i stosów papierów.
Stres odebrał mi elastyczność ruchów, ale nie zdołał poskromić mojej ciekawości. Liczyłam się z tym, że widok studentki bezprawnie grzebiącej w jego szufladzie może sprawić, że wylecę z tego pomieszcenia jak na czarodziejskim dywanie, ale nie mogłam się powstrzymać. Ten niefortunny komplement rozpalił moją wyobraźnię, miałam nadzieję, że znajdę w tej szufladzie coś, co da mi nadzieję na zmienienie charakteru mojej oficjalnej relacji z magistrem G. Nie wiedząc do końca co by to miało być, podniosłam się z miejsca wskazanego na początku przez G. i w stanie przedzawałowym powoli zbliżyłam się do biurka. Najmniejszy szmer na korytarzu mógł w tym momencie spowodować mój zgon, ale mimo to, drżącymi rąkoma pociągnęłam za metalowy uchwyt magisterskiej szuflady i... rzeczywiście, umarłam z przerażenia.
Szuflada pozostała zamknięta, natomiast w mojej dłoni tkwił jej uchwyt. Stałam tak chwilę spoglądając na niego, ale prócz paniki, w mojej głowie zapanowała kompletna pustka. Tępo zaczęłam przykładać go do szuflady niczym dziecko próbujące wsadzić kwadratowy klocek do owalnego otworu, ale to jedynie pogorszyło sprawę, śrubki, które wystawały zostały przeze mnie wepchnięte do wnętrza szuflady tak, że ostatecznie uniemożliwiało to nawet prowizoryczne przyczepienie uchwytu. Chaotycznie rzuciłam wzrokiem po gabinecie w poszukiwaniu czegokolwiek, co umożliwiłoby mi jego przyczepienie, otaczały mnie książki, wszędzie, nieznane nazwiska, skomplikowane tytuły, w rogu stał stolik ze szklankami, na ścianie wisiały jakieś zdjęcia z konferencji, chwilę pomyślałam nad wyjęciem ze ściany gwoździa, ale mój stukot na pewno wzbudziłby niepokój wśród przebywających w sąsiednich pokojach, więc odeszłam od tego pomysłu, w końcu z niemałym trudem zauważyłam, że pod kartką, na biurku leży taśma klejąca.
Czym prędzej, nie widząc nożyczek, zaczęłam odgryzać kolejne kawałki, ale nim zdążyłam cokolwiek przykleić, do pokoju wszedł G. Nie zapukał.
Może to wina nieprzespanej nocy, może wypitych w nadmiarze energetyków, ale w tym momencie czas się zatrzymał, poczułam zupełny bezwład i ległam na podłodze. Poczułam ciemność i to dosłownie, nie zobaczyłam, ale poczułam. Po chwili, choć nie jestem w stanie powiedzieć jak długiej, powoli zaczynałam słyszeć czyjś zdenerwowany głos, ale nie rozumiałam co do mnie mówi, nie wiedziałam czy recytuje Mickiewicza czy mnie wyzywa, nie mogłam też nic powiedzieć. Otworzyłam oczy, wszystko było rozmazane, dopiero po chwili dostrzegłam, że jakaś postać otwiera okno i następnie w pośpiechu gdzieś odchodzi. Powoli łapiąc ostrość podniosłam się do półsiadu, ale w tym momencie znów usłyszałam głos, który jeszcze przed chwilą był dla mnie niezrozumiałym bełkotem. Z końca pokoju, szedł do mnie magister G. zalecając bym się nie podnosiła.
W tym momencie zrozumiałam, gdzie jestem i dlaczego siedzę na podłodze, jednocześnie dotarła do mnie świadomość, że leżący obok mnie uchwyt pozwala domyślić się nawet przeciętnie inteligentnemu człowiekowi, że nie spadł z sufitu. G usiadł obok mnie, podał mi wodę i zapytał jak się czuję, czy powinien wezwać pogotowie.
Odpowiedziałam, że nie, zaczęłam przepraszać, że zajmuję mu czas, chciałam jak najszybciej stamtąd uciec, ale magister G.położył swoją dłoń na mojej i powiedział, że tak łatwo się go nie pozbędę - po chwili nie wiedząc czy jestem na tyle przytomna by zrozumieć ten żart - dodał, że odwiezie mnie do domu.
Wiedząc, że pracownicy naukowi uniwersytetów nie mają w zwyczaju dorabiać jako taksówkarze, próbowałam wykręcić się z tej sytuacji mówiąc, że mieszkam bezpośrednio przy uniwersytecie, więc dam sobie radę, w końcu czuję się lepiej, ale on niczym przedwojenny dżentelmen, stwierdził jedynie, że skoro uważam, że to za mały dystans na podróż samochodem, to zrobi dodatkowe 5 okrążeń mojego osiedla, aczkolwiek nie wydaje mu się żeby to było wskazane w moim stanie. Uległam i widać zaczęłam odzyskiwać siły witalne, bo poza napięciem związanym z niepewnością czy za chwilę nie zostanę skarcona za próbę włamania do szuflady, zaczęłam czuć niesłychaną ciekawość rozwoju tej sytuacji.
Z pewnością za sprawą omdlenia, moja relacja z nim nabrała nowego kształtu. Już samo to, że przestał mówić do mnie per "pani" było obietnicą ocieplenia stosunków, natomiast ta ręka na mojej ręce, to zaczynało nabierać w mojej głowie znamion erotycznej propozycji. I nabrałoby to znamion porządnego pornusa, gdyby nie G., który właśnie wrócił z dziekanatu, gdzie informował o swojej nieobecności i powiedział w tamtym momencie, że możemy już iść. Właściwie byłam już w pełni sił, ale G. widząc jak się niesfornie podnoszę podał mi rękę. Kolejny raz tego dnia poczułam ciepło jego dłoni, byłam tym zachwycona do tego stopnia, że gdy się podniosłam nie uwolniłam się z tego uścicku, lecz chwilę jeszcze trzymałam jego dłoń uśmiechając się w zakłopotaniu. Co ciekawe, on również nie zabrał ręki, lecz spytał się czy mam wszystkie swoje rzeczy przy sobie. Rozejrzałam się po pomieszczeniu, przez chwilę mignął mi przed oczami uchwyt, ale nie dając po sobie nic poznać, odpowiedziałam, że tak i możemy iść.
...Ala, wstawaj, już pionta.