• Grupa PINO
  • Prv.pl
  • Patrz.pl
  • Jpg.pl
  • Blogi.pl
  • Slajdzik.pl
  • Tujest.pl
  • Moblo.pl
  • Jak.pl
  • Logowanie
  • Rejestracja

Pewna dziewczynka bez brwi

Kalendarz

pn wt sr cz pt so nd
29 30 31 01 02 03 04
05 06 07 08 09 10 11
12 13 14 15 16 17 18
19 20 21 22 23 24 25
26 27 28 29 30 01 02

Strony

  • Strona główna
  • Księga gości

Archiwum

  • Listopad 2015
  • Lipiec 2014
  • Czerwiec 2014
  • Maj 2014
  • Luty 2014
  • Styczeń 2014
  • Grudzień 2013
  • Listopad 2013
  • Październik 2013
  • Wrzesień 2013
  • Sierpień 2013
  • Listopad 2011
  • Październik 2011
  • Wrzesień 2011
  • Sierpień 2011
  • Lipiec 2011
  • Czerwiec 2011
  • Maj 2011
  • Kwiecień 2011
  • Marzec 2011
  • Luty 2010
  • Grudzień 2009
  • Wrzesień 2008
  • Sierpień 2008
  • Lipiec 2008
  • Czerwiec 2008
  • Maj 2008
  • Kwiecień 2008
  • Marzec 2008
  • Luty 2008
  • Styczeń 2008
  • Grudzień 2007
  • Listopad 2007
  • Październik 2007
  • Wrzesień 2007
  • Sierpień 2007
  • Lipiec 2007
  • Czerwiec 2007
  • Maj 2007
  • Kwiecień 2007
  • Marzec 2007
  • Luty 2007
  • Styczeń 2007
  • Grudzień 2006
  • Październik 2006
  • Wrzesień 2006
  • Sierpień 2006
  • Czerwiec 2006
  • Kwiecień 2006
  • Marzec 2006
  • Luty 2006

Najnowsze wpisy, strona 9


< 1 2 ... 8 9 10 11 12 ... 17 18 >

a

Jedząc jogurt doszłam do przerażającego wniosku. Zaangażowałam się w relacje z drugim człowiekiem. Uświadomiłam sobie, że istnieje osoba, z którą lubię przebywać i której jestem w stanie powiedzieć wiele rzeczy, za którą chronicznie tęsknie. Być może to przyjaźń, a być może jedynie złudzenie spowodowane nadchodzącą zimą i dręczącymi mnie wspomnieniami z grudnia roku poprzedniego. Nie zmieniło to jednak faktu, że jak miesiąca każdego odczułam dzisiaj samotność. Uczucie doprowadzające wielu ludzi do obłędu i skrajnej desperacji. W mojej własnej, skrajnej desperacji postanowiłam cofnąć się o 6 miesięcy, ponownie założyć konto na portalu randkowym. Załowałam tej decyzji po niespełna 2 minutach, gdy napisał do mnie Maciuś z Legionowa. Maciuś był przysadzistym brunetem, który przed rokiem ostatecznie skończył z edukacja po niepowodzenia na maturze, minimalnie nie załapując się na amnestię. Jak znaczna część ludzkiej populacji, Maciuś cierpiał męki okropne z powodu braku drugiej połówki. Miał jednak chłopak poczucie humoru, sądził, że jestem jego przeznaczeniem. Po grzecznym pożegnaniu się z naszym bohaterem automatycznie wcisnęłam klawisz "zablokuj" i przekierowałam się na swój profil, by ostatecznie, na wieki wieków dokonać dzieła jego zniszczenia. Był to wystarczający przykład, który pomógł mi otrzeźwieć i przypomnieć sobie, kto na takich portalach przesiaduje. Nie zrobiłam dzisiaj nic, co mogłabym
02 listopada 2007   Dodaj komentarz

a

Mogę zacząć lamentować, że życie jest nudne, ale najzwyczajniej mi się nie chce. Nie chce mi sie również podnieść tyłka z fotela i napisać listu, który od kilku dni jestem komuś winna. Nie zrobiłam dzisiaj nic pożytecznego, co więcej, cofnęłam się o 6 miesięcy, do czasu, gdy przesiadywałam na randkowych portalach. Straszne. Na nowo założyłam profil, wstawiłam zdjęcia, na nowo muszę się zmagac z dziwnym uczuciem "a nuż napisze ktoś sensowny". Wszyscy ludzie inteligentni niestety wiedzą, że takie myslenie z góry skazane jest na niepowodzenie, bowiem portale randkowe to siedlisko wszelkiej maści zboczeńców i kastratów, o czym już niejednokrotnie wspominałam. Przed chwilą napisał do mnie jakiś Maciuś z Legionowa i już żałuję, że wznowiłam swoją działalność. Ratunku...Oni są jednak obcy, żenujący.

To "kiedyś" zawarte w komentarzach wydaje się być tak odległe w czasie, że nawet nie zabrzmiało jak pochwała(?). Z drugiej jednak strony, biorac pod uwagę, że w dzisiejszych czasach pisać książki może nawet taka pani Masłowska(ostatnio krew mnie zalała, gdy zobaczyłam ksiązkę jej autorstwa w szkolnej gablotce "Warto przeczytać"), co więcej ktoś docenia jej twórczość nagrodą Nike, to pomysł ten nie wydaje się być tak całkowicie oderwanym od rzeczywistości. Niepokoi mnie jednak to, że pan Informatyk alias Władca Pierścieni rozmawia na mój temat z jakąś bliżej nieokresloną osobą. Znaczyłoby to bowiem, że ta bliżej nieokreślona osoba zna moją postać, a to z kolei rodzi pytanie, skąd tą postać zna, czy aby przypadkiem nie z blogu? Zdaje się, że moje przypuszczenia odnośnie zdemaskowania Alutki są błędne, mają zbyt mały zakres ludzi, którzy mogą wiedzieć aż za dokładnie, kim jestem, kim byłam i kim być zamierzam.

02 listopada 2007   Dodaj komentarz

d

To "kiedyś" zawarte w komentarzach wydaje się być tak odległe w czasie, że nawet nie zabrzmiało jak pochwała(?). Z drugiej jednak strony, biorac pod uwagę, że w dzisiejszych czasach pisać książki może nawet taka pani Masłowska(ostatnio krew mnie zalała, gdy zobaczyłam ksiązkę jej autorstwa w szkolnej gablotce "Warto przeczytać"), co więcej ktoś docenia jej twórczość nagrodą Nike, to pomysł ten nie wydaje się być tak całkowicie oderwanym od rzeczywistości. Niepokoi mnie jednak to, że pan Informatyk alias Władca Pierścieni rozmawia na mój temat z jakąś bliżej nieokresloną osobą. Znaczyłoby to bowiem, że ta bliżej nieokreślona osoba zna moją postać, a to z kolei rodzi pytanie, skąd tą postać zna, czy aby przypadkiem nie z blogu? Zdaje się, że moje przypuszczenia odnośnie zdemaskowania Alutki są błędne, mają zbyt mały zakres ludzi, którzy mogą wiedzieć aż za dokładnie, kim jestem, kim byłam i kim być zamierzam. Nie warto się jednak nad tym zastanawiać, prowadzić by to mogło do psychozy, a mi wystarczy moja nieudokumetowana hipochondria, której dowodem na istnienie jest chociażby to, że własnie wmawiam sobie iż na nią cierpię. Ale jak inaczej wyjasnić to, że jestem święcie przekonana, jakobym miała astygmatyzm, zeza i astmę, a gdybym się postarała, to i menopauze bym sobie wmówiła? Cóż, różni ludzie mają różne odchyły, swoją drogą juz od czasu dłuższego wycieczka do szpitala na ul. Wojska Polskiego (psychiatryk) mi się marzy, niekoniecznie jako pacjent, zwykła wizytacja myślę, że w zupełności by mi wystarczyła. Wbrew pozorom nie kpię, najzwyczajniej osoby chore pod tym wzgledem wydają mi się być niesłychanym źródłem inspiracji. Wiem dziwić może, że osoba, która na widok pilota wykrzykuje "wafelek! wafelek!", jest przeze mnie postrzegana w ten sposób, ale niech państwo sami się przyjrzą pierwszej z brzegu antologii wybitnych pisarzy/malarzy/reżyserów, a prędzej czy później traficie na kogoś niezrównoważonego lub conajmniej alkoholika/narkomana. Gałczyński - alkocholik, Witkiewicz - alkocholik, Broniewski ponoć też. To nie oznacza, że chce pokazać, zbawienny wpływ alkoholu na wenę, próbuję udowdnić, że to, co rzeczywiście sprawiło, że obecnie przy ich nazwisku dodawane jest "wybitny" jest konsekwencją ich spojrzenia na świat. Spojrzenia diametralnie różnego, od tego, którym patrzy obywatel Kowalski codzień przesiadujący od 8:00 do 16:00 za biurkiem. To spojrzenie, zadziwienie, zadumę, trzeba w sobie kształtować. Idąc z pracy do domu, z domu do pracy zauważać fasadę

01 listopada 2007   Dodaj komentarz

Jak historia z nosa...

I cóż ja mogę powiedzieć, tak przeczytałam ostatnie trzy notki, przeczytałam swój debiut w Merkuriuszu (gazetka szkolna) i musiałam dojść do jakże niemiłego wniosku, że z moim piórem najlepiej nie jest. Aj, lubię sie powtarzać, a w dodatku ze spójnością myśli u mnie ciężko. Już pomijam fakt, że tematy do Merkuriusza wybitnie mi nie pasowały, bo złej baletnicy wiadomo, co przeszkadza. A wniosek jest jeden, coś tu śmierdzi, butów nie zdejmowałam, więc zapach ten roznosić musi moje lenistwo. Rzecz straszna, lecz przede wszystkim podstępna. Bo moje lenistwo ma to do siebie, że gdy się nim zajmuję, to jednak myślę i co gorsza te myśli sa ambitne, bo ja myślę, co mogłabym zrobić pozytecznego, tyle, że zanim myśleć skończę, to zwykle kończy się i czas. Dajmy na to przykład z dnia wczorajszego. Na wtorek zapowiedziana była z odpowiednim wyprzedzeniem praca klasowa, oczywiscie najsampierw z odpowiednim wyprzedzeniem założyłam, że będę się systematycznie (dajmy na to jeden temat na jeden dzień) uczyć, ale później pomyślałam sobie, że lepiej bedzie wszystko przerobić w weekend, ale weekendy mają to do siebie, że zajęcia odłożone na ten czas zwykle się kumulują i niestety musiałam dojść do wniosku, że z historią niekoniecznie się wyrobię, z czystej wygody, zatem naukę ostatecznie i nieodwołalnie przełożyłam na dzień przed klasówką, czyli poniedziałek. I tak, jedno z moich kolejnych coraz mniej, aczkolwiek ciągle ambitnych założęń zakładało, że gdy tylko wrócę ze szkoły, to szybciutko nos w książki, żaden obiad, żaden serial, żadne GG mnie nie powstrzyma, niestety. Założenia mają to do siebie, że lubią być weryfikowane przez życie. Nie wyszło, oczy mi się kleiły, bo ostatniej nocy Morfeusz w swych objęciach nazbyt chetnie mnie trzymac nie chciał, a wiadomo, gdy się nie wyśpię, to próbuję tego dokonac bezwzględu na okolicznosci w ciągu dnia. Sen zwykle jest dla mnie priorytetem, szczególnie, gdy za oknem ciemno, a wychodzę z przekonania, że w poprzednim wcieleniu byłam niedźwiedziem, albo karpiem, ze względu na inteligencję bardziej skłaniałabym się do karpia i mimo wszystko w porze jesienno-zimowej powinnam spać. No, musiałam sobie jednak w wyniku takiego biegu zdarzeń sformułować kolejny plan, czyli: spać pójdę o 19, ale za to wstanę o 3 i będę kuć. Rzeczywiście, równo punkt 19:00 oparłam swoją głowę o poduszkę, jednak jak się domyślić można, nie było to równoznaczne z zaśnięciem. Zasnięcie było tym bardziej utrudnione, że mama najwyraźniej urządziła sobie w kuchni jakiś jam session na garnkach i waliła szafkami, garnkami tłukła, myślałam, że oszaleję, ale jeszcze w tamtej chwili tłumiłam to w sobie. Tłumiłam do czasu, gdy do domu wtargnęli moi bracia, jeszcze jednego bym przeżyła, ale we dwóch...i głosno grający telewizor. Z całym impetem walnęłam pięścią w ścianę, taki odruch bezwarunkowy, impuls. Wczuwałam się w tamtej chwili w osobę zabijającą w afekcie. No bolało, w dodatku nic to nie dało, bo "impreza" miała miejsce na dole. Oczywiście, mogłam zejść, mogłam wyjaśnić sytuację, ale niestety zdawałam sobie sprawę, że zrozumienia w tym gronie nie znajdę. Byłam bezsilna z jednym stoperem w uchu nie mogłam zdziałać nic. Mój plan powoli zdawał się sypać. Fakt, dzisiaj obudziłam się o 4:00, jednak byłam niewyspana gorzej niż gdybym położyła się spać o godzinie północnej, właściwie nie zdziwiłabym się, gdybym wczoraj rzeczywiście o tej godzinie zasnęła. Obudziłam się zatem niewyspana, nienauczona i bez ambicji skierowanych na dalszą naukę. Tego dnia mogłam wstać jedynie lewą nogą, tak się jednak złożyło, że z łóżka spadłam. Nie pytajcie mnie jak, poprostu niektórzy takie zdolności mają. Być może to uratowało mnie przed kompletnym nagburzeniem. Zresztą wystarczyło mi jedno spojrzenie w lustro, które to tyle uciechy mi przynosi, szczególnie, gdy o poranku na mojej twarzy dopatruję się nowego przybysza, że powinnam sobie je zamontować przed oczami;) Z humorem ustalmy średnim, z bardzo nieprzyjemną świadomoscią niewiedzy, trafiłam w końcu do szkoły. Tak się akurat złożyło, że czasu miałam wiele, zajęcia zaczynały się o godzinie 9:45, dodatkowo okazało się, że jestem zwolniona z pierwszej lekcji - biologii, no to znów musiała pojawić się jakaś wola walki. Zaczęłam udawać, że czytam. Powiem jedynie, że długo to nie trwało, atmosfera bufetowa nie wytwarzała odpowiedniej aury, a o reszcie pomieszczeń można było powiedzieć to samo. Wychodziłoby na to, że najlepszą aurę wytwarzała kabina w łazience, ale tam z kolei nieodpowiadało mi naświetlenie. Ciężkie to zycie w LO1. W końcu postawiłam na ostateczność, czyli haniebne ściągi. Cóż, jedyna rzecz, obok wagarów w edukacji, w której mam rzeczywistą wprawę... To jednak zasadniczo konieczne nie było, niebawem okazało się bowiem, że klasówki u pani Jastrzębskiej nie należą do rzeczy nazbyt trudnych. Mimo wszystko będę naprawdę szczęśliwa jeśli przy tym wkłądzie w naukę dostanę chociaż dumne dst. Aaaa dzisiaj pochwalić się również muszę, że z owej kartkówki z przedmiotu religia, dostałam 5, co więcej nie musiałam rozwiewać wątpliwości księdza, uff...choć przyznam, że liczyłam na małą debatę:P
30 października 2007   Komentarze (2)

Babę zesłał Bóg? Bardzo wątpliwe...

Nooo, słynny OW był w kinie, w kinie było ciemno, ale że życie jest brutalne, to i szansa na to, że znajdę się w promieniu chociażby 3 metrów od OW była porównywalna do tej, że sam OW zwróci na mnie uwagę. Zerowa. Swoją drogą to chyba jest niezła frajda być nauczycielem licealnym. Człowiek się dowartościować może i przy okazji pośmiać z naiwnych uczennic silących się na najrozmaitsze sposoby, by tylko zwrócic na siebie uwagę. Dobrze, ale bez przesadyzmu, Ala dzięki Bogu Obiektów Westchnień ma wiele i na jednym koncentrować się nie musi, przykre wydaje się być jednak, że cechą, która je niewątpliwie łączy, jest to, że w niskim poważaniu mają Alutkę, ale ona do takiej sytuacji przywykła, w końcu kobiecą rzeczą jest cierpieć. A właśnie, ostatnio w kościele znalazłam sobie nowy OW, oprócz dwóch innych wypatrzonych już wcześniej, pojawił się jeszcze sam pan organista:> O wiele bardziej w tym momencie jednak cierpię, nie na samą myśl o tym, jakże niedorzecznie i wyrwane z realiów są moje dywagacje na ich temat, lecz gdy sobie przypominam, że w nadchodzacym tygodniu czeka mnie klasówka z fizyki oraz historii, a jak sobie pomyślę, co powypisywałam na kartkówce z religii, te wersy o tym, że młody człowiek chłonie propagandę jak cielak mleko, to jawi sie przede mną jeszcze rozmowa z księdzem. Liceum zdecydowanie źle na mnie wpływa, powoli wszystko po staremu zaczyna mnie irytować, powoli kończy się dzień dziecka. Dochodzę do wniosku, że ja jednak odosobnienie cenię sobie wysoko, problem cały w tym, że w tej szkole nie ma miejsca, gdzie nie byłoby ludzi. Oni są wszędzie, na schodach, w bufecie, na korytarzu, a ja bym chciała tak usiąść i nie słysząc nic się na nich patrzeć. Jestem zmęczona, przynudzam, wiem. Ogólne przesłanie brzmi: róbta co chceta, tylko do mnie nie podchodźta. Nudzą mnie ich żarty. Wyobrażacie sobie, że przez 1,5 miesiąca można się śmiać z udawania homosia? Ja niestety już od 1,5 miesiąca to sobie wyobrażam. Jak ja nie cierpię kobiet...to jest wręcz organiczna niechęć, kobiety są głu - pie!...chociaż, gdy patrzę na pewien męski przypadek, muszę się zastanowić nad swoim twierdzeniem lub poddać w wątpliwość jego męskość. Naprawdę nie rozumiem, dlaczego dziewczyny są takie, takie...nie wiem jak to nazwać, jedyne co mi na myśl przychodzi, to właśnie wcześniej użyty epitet. Wkurza mnie to, że się do mnie przytulają, w ogóle ich poczucie humoru mnie żenuje i nic na to nie jestem w stanie poradzić, bo nawet nie mam jak się przed nimi ukryć...Przydałoby mi się odwiedzić Toruń...

 

Skończyło się Truman Show, nie dzieje się nic... i przegralismy wybory. Szkoda gadać... mam ochotę na coś zupełnie nieprzewidzianego.

27 października 2007   Komentarze (1)

Co tam panie w obuwnictwie...

Powiem wam szczerze, dzień bez oceny w 1LO, to dzień szczęśliwy. Tydzień bez jedynki w 1LO, to tydzień błogosławiony. Niestety tydzień szkolny wbrew pozorom nie dobiegł jeszcze końca. Jutro odpracowujemy 2 listopada, w tym celu przez pierwsze 3 godziny będziemy siedzieć  na lekcjach, choć warto zauwazyć, że frekwencja niekoniecznie tego dnia będzie wysoka i chyba jedynie naiwni pierwszoklasiści dadzą się nabrac na ten numer, a następnie zagonią nas do kina na "Katyń". Zasadniczo nie mam nic przeciwko, piątek planowo nie jest dniem złym, tym bardziej pierwsze trzy lekcje, czyli godzina wychowawcza, angielski i łacina, ale gdyby w tym czasie ktoś miał przesiadkę w Olsztynie, nie sądzę abym gotowa była się poświęcać dobru mojej edukacji. W sumie trochę mnie szczypie to, że ktoś ingeruje w moją wolną sobotę, ale juz niech im będzie, przynajmniej pójdę na "Katyń". Ostatnio pesymistycznie podchodzę do poziomu polskiej kinematografii - choć to bardziej odnosi sie do komedii - mam dziwne, zapewne niczym niepoparte przeczucie, że to kolejny bubel. Zdecydowanie jednak wolę kinowy fotel, od szkolnego krzesła, więc milknę już i nie wybrzydzam. Mam na głowie sprawy inne. Od kilku dni, zajęta byłam szukaniem dla siebie zimowych butów. To wbrew pozorom sprawa nie jest prosta, gdy ma się nogę w rozmiarze 42 w porywach do 43, obuwie bowiem miało swoim kształtem przypominać coś bardziej wysublimowanego niż obuwie ortopedyczne powszchniej zwane glanami, dostępne w szerokiej gamie rozmiarów. Z glanów ogólnie trzeba było wyrosnąć, gdy zamarzyło mi się latanie za panami studentami. W ich wieku bowiem upodabnianie się do wszelkich kultur jest passe, a właściwie dziecinne, nie mogłam sobie zatem pozwalać na takie zdekamuflowanie, trzeba było zacząć nosić obcasy. A to jest rzeź, jeden z kolejnych wynalazków, obok depilatora, stworzony, do głupich torturowania kobiet. Gdy już nauczyłam się nie stawiać nogi pod kątem 90°, okazało się, że w takich butach przejście odcinka z domu do szkoły oznacza polanie się krwi, w ilosciach większych niż z przyczyny działalnosci samego Rambo. Raz, pierwszy i ostatni wybrałam się dnia pewnego w butach na obcasie, piechotą do mojej ówczesnej szkoły, taką karygodna głupotę, niestety przypłaciłam taką iloscią i intensywnością przetarć, że przez 2 tygodnie nie ćwiczyłam na WF-ie, bo ja ogólnie uparta jestem i zamiast na setnym metrze mojej wędrówki wsiąść do autobusu, to ja zacisnęłam jedynie zęby i szłam dalej, cóż... Wtedy oczywiscie zarzekałam się, że nigdy więcej butów na obcasie nie kupię, zresztą rozmiar mojej nogi skutecznie mi to uniemożliwiał, ale kto szuka, ten znajduje, kto prosi, ten dostaje, kto puka, temu jest otworzone. W sumie tak bardzo zawzieta w tych poszukiwaniach nie byłam, tak sie akurat złożyło, że buty kupowała moja mama, to i mi się zamarzyło, ale najsampierw patrzyłam z dystansem, ogólnie żadne mi do gustu nie przypadały, bo ta moda teraz taka dzika, na pseudooficerki ochoty nie miałam, na kozaki a'la pocachontas również, a to wszystko i tak przy hurraoptymistycznym założeniu, że zmieszczę się w 41. Dobrą alternatywą były kalosze, ale ponoć przy większych mrozach guma pęka, to nie chciałam się porywac na takie prowizoryczne rozwiązania, a importowanie gumofilców z Rosji mogło mnie finansowo przerosnąć. Po obejsciu większość sklepów obuwniczych w Olsztynie, jak to bywa, w zrezygnowaniu kompletnym trafiłam do  C.H. Alfa. I to okazało się być decyzją najlepszą tegoż dnia, gdyż tam w końcu odnalazłam swoje przeznaczenie na sezon jesien - zima 07/08 w postaci brązowych kozaków...na obcasie, w rozmiarze 41, ha! Czyli jednak nie jestem skazana na lateksowe kozaczki z allegro, hurra! Ciekawe czy OW idzie jutro do kina :>

26 października 2007   Komentarze (2)

Utknęłam...

"Szansa" i "zaufanie" - dwa słowa, które uderzyły we mnie najbardziej podczas czytania komentarza. Chyba przeginam, ale czy do tej pory nie zachowywałam się tak samo? Złoszczę się, wkurza mnie to, że dałam się znaleźć. Ktoś tu mówi mi o szansie, o zaufaniu, po co tak wielkie słowa? Po co w ogóle słowa o takim znaczeniu. Do tej pory żyłam spokojnie, wyładowywałam się na blogu,zazwyczaj oszczędzajac tym samym zwykłych ludzi, a teraz pojawia się ktoś i mówi mi, że nie powinnam, że muszę się zastanowić nad tym co robię, wykorzystac jakąś szansę. Ograniczona, czuję się niesłychanie ograniczona, a przede wszystkim zdezorientowana. Żywię też pewien strach przed tym, że z przekory pisać nie przestanę, a wrecz przekroczę pewną granicę przyzwoitości. Znaczną część moich uczuć dominuje również pewna obawa, że jak już wspominałam robię z siebie błazna. Gdybyście się mnie spytali, jak to jest kopać swój własny grób, nie wiedziałabym co odpowiedzieć. Tak naprawdę chyba nie zdaję sobie sprawy z mojego położenia. Bo to ciągle jest dla mnie zabawne, czy jednak zabawne jest dla nich? Tych, którzy czytają i widzą mnie na codzień? Czy nie nadejdzie taki dzień, gdy zamiast pobłażliwego uśmiechu ktoś powie mi, że przegięłam? Ja oczywiscie, mogę przystopować, mogę pisać, że każdego poranka, gdy siedzę w kościele wzrusza mnie widok dwóch staruszków, którzy ostatkiem sił człapią do pierwszej ławki, ale takie tematy szybko mi się skończą(napisałabym, że kiedyś staruszkowie kojfną, ale nie wszyscy lubia czarny humor), bowiem wzruszam się ciężko, a pisanie o złotej jesieni myślę, że mija się z celem. Zasadniczo chyba należałoby sobie zadać pytanie, czy komuś w ten sposób szkodzę. Wiem, że czasami opisując pewne perypetie mogłam balansować na granicy, mogłam być za dosłowna, ale nigdy nie chciałam zdradzić niczyjej tożsamości(oprócz swojej, lecz nie w sensie dosłownym). Oj plączę się chyba w zeznaniach. To prawda z podawaniem nazwisk nauczycieli mogłam przesadzić, to prawda, że nadgorliwość jest gorsza od faszyzmu. Chciałam jedynie osadzić swoje przeżycia w określonym miejscu i czasie, z prawdziwymi bohaterami. Skąd mogłam przypuszczać, że ci bohaterowie są entuzjastami googli. Rzeczywiście, myślenie nie boli, iluż niezręcznych sytuacji mogłabym uniknąć, gdybym się minimalnie wysiliła. Teraz czuję się jak głupi szczeniak. Z jednej strony chcę się zbuntować, z drugiej słyszę slogany o "szansie" i "zaufaniu", życie to jakaś kpina.

 

A to i tak zapewne jedynie poczatek, pierwsze minuty przed momentem kulminacyjnym...BIM - BOM. 

 

21 października 2007   Dodaj komentarz

Na morsa...

Lubię piątki, kocham piątki, piatki są cool, wypasione, wyczesane i zajefajne, bo człowiek juz lezy, tydzień się kończy, a tu mu jeszcze dokopią. Jednak nie jest źle, drodzy moi, źle nie jest, rzeczywiście leżę, ale to akurat nie mnie kopią. W 2 miesiącu szkoły niektórym zaczyna chyba juz się klarować ocena na półrocze, niejaki Mateusz P. pseudonim Benek na swoim koncie z przedmiotu matematyka, ma już uwaga, 3 pały. 2 z odpowiedzi i jedną z plastyki, czyli malowania w zeszycie od wcześniej wspomnianego przedmiotu. Gorliwy uczeń, swoją drogą, myślałam, że padnę ze śmiechu, gdy pan profesor, którego nazwiska nie można wypowiadać, bo budzi ono grozę równą do tej jakiej doznawali starożytni podczas śledzenia przedstawień w greckim theatronie, powiedział, że nadgorliwość jest gorsza od faszyzmu, bowiem jak juz państwo czytali, porównywałam go do faszysty. Ale nie ma co się z kolegi nabijać, ja byłam bliska uplasowania się w rankingu zaraz za naszym Benkiem, jednak zachowałam krew zimną, nie wiedziałam jak się nazywam, ale wzór skróconego mnożenia stojąc przy tablicy pamiętałam. Ogólnie zaobserwowałam, że pana profesora denerwuje niesamowicie, gdy ktoś nie wykazuje przy tablicy żadnych oznak myślenia, jesli jest ich chociaż trochę, on owszem pomaga. To może brzmieć bardzo dziwnie, ale ja tego faceta lubię, on zna się na tym co robi, jest kompetentny i słusznie wiedzę egzekwuje. Raz wspominał, że uczył w SP 30 to się ino aż przestraszyłam, bo moi bracia, też już jakiś dłuższy czas temu, chodzili do tej szkoły, ale prawdopodobieństwo, że on ich uczył no, a co wiecej zapamiętał nazwisko jest małe, choć nie byli oni raczej uczniami, których zapomina się po takim okresie czasu. Powiem wam rzecz jeszcze bardziej kontrowersyjną. Ja tego człowieka nie wymieniłabym na żadnego innego matematyka, no, może miałabym pewne wątpliwości, gdyby pan Obiekt Westchnień miał mnie uczyć, ale obawiam się, że takiej szkoły zycia jak przy Stachurskym, to ja bym nie przeżyła. Dlatego jakiez było moje obruszenie, gdy wyżej wymieniony pan, na samym poczatku dzisiejszej lekcji powiedział, że jeśli chcemy zmiany nauczyciela, to mamy napisać podanie, a on to bez problemów podpisze. Jakaż złość, że w naszej grupie znalazł się jakiś wywrotowiec, który komuś doniósł, by ktoś powiedział do słuchu Stachurskiemu, że powinien się nad sobą zastanowić. To znaczy, z tym wywrotowcem to też tak nie do końca wiadomo, ja bym bardziej przyczyny tej poczatkowej przemowy doszukiwała się w porannej lekcji z panią pedagog. Matko Boska! Do bycia pedagogiem, chyba trzeba miec jakieś specjalne predyspozycje. Predyspozycje wybitnie mnie irytujące. Oprócz tego, że próbowała nam przez 30 minut wmówić, że jest naszym przyjacielem i zawsze zaprasza do siebie na herbatkę (wyobrażacie sobie ile ona tych herbatek musi dziennie pić?)(poza tym ja mam złe doświadczenia z herbatkami:P), to rozdała jeszcze jakieś durnowate kwestionariusze, które zmusiły mnie do wepchnięcia sobie pięści do ust, by nie zacząć krzyczeć z irytacji. Ja bardzo przepraszam, nie życzę sobie odpowiadać na takie pytania nawet anonimowo, bo to czy ja jestem kryptoalkocholikiem, czy kryptonimfomanką, to to jest moja i wyłącznie moja prywatna sprawa. Ot co i nie lubie być zamieniana w statystyczne cyferki. Ale zeszłam z tematu, rzecz w tym, że gdy tak przez te 30 minut nas przekonywała, to tam trochę chóralnie chlapnęliśmy, że pan Stachursky to człowiek dość trudny, a to wiadomo, takie stworzenia, jak szkolne pedagogi, to tylko czychają, żeby wkroczyć do akcji. Ja jeszcze raz powtarzam, maturę zdać zamierzam i jestem pewna, że ten człowiek będzie mi w tym celu sprzymierzeńcem. Ewentualnie postara się bym materiał opracowała dokładniej usadzając mnie, w którejś klasie, ale mature z matematyki przecież zdam, chyba, że dotrwam do kolejnej reformy systemu, gdzie już ta matematyka nie będzie wymagana:> Ale w tej szkole trwać to sama przyjemność. Ta szkoła o ucznia dba, jest o niego zaborcza. Zaborcza do tego stopnia, że wydostanie się z niej podczas zajęć lekcyjnych bez zwolnienia jest niemalże niemożliwe. Zdecydowanie niewykonalne dla grzecznych dzieci. Nikt jednak nie ośmiela się twierdzić, że ja jestem dzieckiem grzecznym, a tym bardziej poukładanym. Kilka upadków z wózka musiało zrobić swoje, blizna na czole po zderzeniu z huśtawką również musi mnie jakoś usprawiedliwiać. Oj bo to było tak. Narzeczony na przepustkę wychodził:P Żartuju, ale to, że chodziło o mężczyznę jest tropem dobrym. Zbiegło się akurat w czasie, że Paweł miał znowu przejazdem być w Olsztynie, na początku mielismy się spotkać w sobotę, to jednak nie wyszło, zatem kolejna koncepcja to było spotkanie niedzielne, ale o tym, że jednak tej koncepcji w zycie nie wcielę dowiedziałam się o godzinie wczesnoporannej - późnonocnej tego dnia. Stanęło w końcu na tym, że Paweł owszem w Olsztynie miał być, lecz dopiero w poniedziałek i niestety w godzinach moich zajęć lekcyjnych. Co było robić? Chyba nikt nie spodziewa się, że opusciłam bezradnie ręce. Otóż sięgnęłam nimi po plan zajęć i zaczęłam kombinować. W godzinach przesiadki (11:30 - 14:30) miałam 3 lekcje, w tym 2, których opuszczenie było mi nie na rękę. Pierwszą z tych 3 lekcji była lekcja WF-u dylematu w związku z koniecznością opuszczenia jej wielkiego nie miałam, z wyłudzeniem zwolnienia od mamy zresztą też. Natomiast pojawiał się problem natury innej, problem powyginanej siatki okalającej szkolne mury, która świadczyłaby o tym, że jedynym sposobem nielegalnego wydostania się poza teren 1LO będzie właśnie wspinaczka po tej siatce. I to był problem rzeczywisty, na tyle duży, że jego rozwiązania postanowiłam szukać jeszcze niedzielnego poranka. W głowie tliło mi się, że gdzieś za salą gimnastyczną, jest teren prowizorycznie ogrodzony z powodu sasiadującej budowy, dlatego też większość swojej uwagi skupiłam na zbadaniu tego jak się mogę przedostać tą drogą. Porą późnego poranku powiedziałam mamie, że idę do koscioła i wyjątkowo kłamstwem to nie było, w końcu kościół to kościół, tyle, że o pół miasta dalej. Po kościele, jak każdy porządny obywatel wybrałam się na niedzielny spacer. Spacer zwiadowczy wokół 1LO. I niestety dobrych wiadomosci nie miałam. Od strony komendy policji, ogrodzenie przejść się dało, ale robiło się to vis a vis okna sali gimnastycznej, a co najważniejsze 5 metrów dalej jawiło się ogrodzenie kolejne, tym razem już z widokiem na inne okno, w którym urzędować mogła równie dobrze sama pani dyrektor. Musiałam skapitulować i swój plan zmodyfikować. Przyjęłam założenie, że to nie ja będę z terenu szkoły uciekać, lecz na ten teren wprowadzę samego Pawła. W jaki sposób, tego już nie wim, kazdy plan w końcu musi mieć swoje słabe punkty;) Mimo tego, że moja wiedza na temat tego jak się z nim spotkam niewiele zmieniła się względem tej sprzed kilku godzin, napisałam do niego smsa, że tak, owszem, spotkamy się. A było to ogromnie wątpliwe, okazywało się bowiem, że uczęszczam nie do liceum, lecz najwyraźniej do aresztu śledczego, albo zakładu zamkniętego dla osób niekoniecznie na umyśle zdrowych, gdzie okna są zakratowane, boisko ogrodzone, a wyjścia strzeże pan ochroniarz (swoja droga nawet nie wiem jak się nazywa, karygodne zaniedbanie! A mieć u pana ochroniarza jakieś względy byłoby chyba bardzo korzystnym:P). Oczywiście, gdyby sytuacja była dramatyczna, ja byłabym zdesperowana, to odstawienie teatrzyku pt. "o jej zaraz zemdleję" byłoby całkiem realne, ale na zwolnieniu z dwóch ostatnich lekcji niespecjalnie mi zależało, a i takich ostatecznych rozwiązan wolę unikac lub zostawiać jej na później.  Pomimo tego, że rozwiązania tej sytuacji gorączkowo szukałam, nie nadchodziło ono, postanowiłam spradzić, co przyniesie jutro. Wraz z poniedziałkiem, znów wróciłam do koncepcji, w której to ja uciekam z terenu szkoły. Tego dnia miałam bowiem aż dwa WF-y i w czasie pierwszej godziny spokojnie na dworzec dotrzeć bym mogła, a już godziną drugą spokojnie gospodarować przebywając z Pawłem. Kwestia tego jak się wydostanę, nadale jednak pozostawała zagadką. Postanowiłam zasięgnać wiedzy szkolny kolegów, w końcu męski intelekt coś znaczy. Zostało mi doradzone, abym spróbowała przecisnąć się pod furtką od boiska.

 

Cóż, najpierw się zaśmiałam, ostentacyjnie w głowę popukałam, po czym spojrzałam na kolegę i dostrzegłam, że on nie żartuje. Zasadniczo postanowiłam nie brać tego rozwiązania pod uwagę, to też nadal próbowałam coś wykombinować. Moje możliwości kombinatorskie niestety powoli się jednak kończyły, a czas boleśnie się kurczył. Nadeszła godzina WF-u, zwolnienie dałam i trafiłam do szatni, gdzie koczowała już stała liga "schorowanych" koleżanek. W całej swojej desperacji powiedziałam im wprost, jaka jest sytuacja, ale niestety, czego można wymagac od kobiet, zaśmiały się jedynie i przybrały swoje durnowate miny, z których prześwitywała pustka...o dziwo jednak jedna zakomunikowała, że też się musi wydostać, przy czym naiwnie wierzyła, że zrobi to wejściem głównym. Dobra, przytaknęłam jej, a nuz się uda, pomyślałam. Zeszłyśmy do hadesu (podziemia naszej szkoły). Idziemy, idziemy, jak gdyby nigdy nic, bo to akurat legalne nawet było, gdy wtem w bufecie widzimy nikogo innego jak naszego wychowawcę. Wychowawca stoi plecami z panią bufetową coś negocjuje, a co robią dziewczynki? No dziewczynki, w nogiiiii! I tak mając gdzieś to, że biegnąc, zupełnie niespodziewanie, możemy zwrócić na siebie uwagę, dobiegłyśmy do toalet, schowałyśmy się w kabinach i zaczęłyśmy się chichrać. Przeczekałyśmy jakieś 10 minut, uspokoiłyśmy się, koleżanka oczywiście w międzyczasie musiała sobie zmienic tapetę i zaczęłyśmy się wychylać zza drzwi, gdy zobaczyłyśmy, że Dreikopel wchodzi na górę, wyszłyśmy i również, powoli, kocimi ruchami zbliżałyśmy się ku wyjściu. Niestety pan ochroniarz okazał się niezawodny. Chyba dobrze mu płacą, siedział na swoim miejscu i czytał gazetę. Powiedziałam Nikoli, że odpuszczam i będę się przeciskać, na co ona zrobiła minę jakbym miała pobic samego ochroniarza, ale dzieki Bogu poszła ze mną przed furtkę. Własciwie wyjścia były dwa, owszem, oprócz przeciskania się, można było się po siatce wspiąć, ale tutaj haczyk był następujący, siatka trzęsła się niemiłosiernie i niosła po ścianie bardzo charakterystyczny dźwięk, który był wystarczająco słyszalny w klasach od strony frontowej. Nie należę również do osób specjalnie wysportowana, dlatego takie rozwiązanie mogło mi sprawić problem. Sposób "na szczupaka "( choć w moim przypadku to było bardziej na "morsa") przez dolny otwór był z pewnością łatwiejszy...no, tyle, że tutaj wchodziło pewne ograniczenie, bowiem otwór miał swoją wymierną objętość i nie wiadomo, czy gdybym miała 10 kilo więcej również bym mogła sobie pozwolić na taką zabawę bez ingerencji szkolnego konserwatora, czy tez ślusarza. Co tu dużo mówić, byłam zdecydowana, co prawda obawiałam się, że w kazdej chwili przed moimi oczami może się pojawić Dreikopel, jak bowiem uprzedzał, bardzo lubi spacery wokół terenu szkoły, ale zdążyłam już to wliczyć w potencjalne koszta. A było warto;) Choć zostałam zaciagnięta niemalże siłą do McDonalda i zmuszona do zjedzenia loda, bardzo sobie chwalę to spotkanie. Ogólnie to był niesamowity zastrzyk adrenaliny, intrygujące uczucie, że jak wrócę mogę od razu trafić do białego pokoju i znów krzesełko w krzesełko z Dreikopelem gawędzić, lecz pewnie już nie tak miło jak za razem pierwszym lub co gorsza trafić na herbatkę do pani pedagog. Nic podobnego jednak się nie stało. Na chemię spokojnie zdążyłam, lecz i tak skupić się na niej nie mogłam, więc zasadniczo jeszcze jedna godzina w towarzystwie Pawła raczej nie zaważyłaby na mojej przyszłości w dziedzinie edukacji. Czy kogoś zdziwi jeśli powiem: "ja chcę jeszcze raz!"? A i ogólnie jestem teraz bohaterem narodowym w klasie. Oj dzieci, dzieci...

 

A skoro już takie dziecko z marginesu jestem, to nie omieszkam złamać ciszy wyborczej;)

I tak:

SEJM

1 - LEGNICA - Jerzy LIBER - (poz. 2 prezes oddziału jeleniogórsko-legnickiego)

2 - WAŁBRZYCH - Roman ŁAMBUCKI - (poz. 2 prezes oddziału wałbrzysko-kłodzkiego)

3 - WROCŁAW - Maciej BOJANOWSKI - (poz. 2 wiceprezes UPR)

4 - BYDGOSZCZ - Wojciech Wilkowski - (poz. 3 prezes okręgu kujawsko-pomorskiego)

5 - TORUŃ - Jacek HOGA - (poz. 2 sekretarz oddziału toruńskiego)

6 - LUBLIN - Ewa OSTAŃSKA-MULHERRON - (poz. 4 członek UPR)

7 - CHEŁM - Lidia PALIKOT - (poz. 6 członek UPR)

8 - ZIELONA GÓRA - Jerzy PATELKA - (poz. 2 członek UPR)

9 - ŁÓDŹ - Magdalena KOCIK - (poz. 2 członek UPR)

10 - PIOTRKÓW TRYBUNALSKI - Piotr MALINOWSKI - (poz. 2 członek UPR)

11 - SIERADZ - Anatol HALAMUS - (poz. 3 członek UPR)

12 - CHRZANÓW - Marcin BAJER - (poz. 2 członek UPR)

13 - KRAKÓW - Stanisław ŻÓŁTEK - (poz. 1 wiceprezes UPR)

14 - NOWY SĄCZ - Andrzej Paciej - (poz. 3 członek UPR)

15 - TARNÓW - Paweł WIECIECH - (poz. 4 członek UPR)

16 - PŁOCK - Dariusz WIECZOREK - (poz. 3 prezes okręgu mazowieckiego)

17 - RADOM - Waldemar RAJCA - (poz. 2 prezes oddziału radomskiego)

18 - SIEDLCE - Krzysztof PAWLAK - (poz. 2 wiceprezes okręgu mazowieckiego)

19 - WARSZAWA I - Wojciech POPIELA - poz. 1 prezes UPR)

20 - WARSZAWA II - Michał BIEGAŁA - (poz. 3 prezes oddziału podwarszawskiego)

21 - OPOLE - Mieczysław MALIK - (poz. 2 członek UPR)

22 - KROSNO - Marian DUBNIEWICZ - (poz. 2 członek UPR)

23 - RZESZÓW - Krzysztof MAZUR - (poz. 4 bezpartyjny, popierany przez UPR)

24 - BIAŁYSTOK - Paulina KUŹMIEROWSKA - (poz. 2 członek UPR)

25 - GDAŃSK - Janusz KORWIN-MIKKE - (poz. 1 członek UPR)

26 - GDYNIA - Krzysztof PAPROCKI - (poz. 2 członek UPR)

27 - BIELSKO-BIAŁA - Wiktor SZKLORZ - (poz. 8 członek UPR)

28 - CZĘSTOCHOWA - Stefan KRAMARSKI - (poz. 2 członek RG UPR)

29 - GLIWICE - Sławomir SŁAWSKI - (poz. 1 prezes okręgu śląskiego)

30 - RYBNIK - Czesław STAROSTA - (poz. 1 wiceprezes okręgu śląskiego)

31 - KATOWICE - Tomasz BRZEZINA - (poz. 2 sekretarz generalny UPR)

32 - SOSNOWIEC - Grzegorz JASZCZURA - (poz. 1 wiceprezes okręgu śląskiego)

33 - KIELCE - Czesław DUDEK - (poz. 2 prezes okręgu świętokrzyskiego)

34 - ELBLĄG - Kamil PAWELAK - (poz. 2 członek UPR)


35 - OLSZTYN - Michał WOJCIECHOWSKI - (poz. 2 członek UPR)

36 - KALISZ - Dawid RUBIŃSKI - (poz. 1 wiceprezes okręgu wielkopolskiego)

37 - KONIN - Jan GRAD - (poz. 3 członek UPR)

38 - PIŁA - Bolesław WITCZAK - (poz. 2 prezes oddziału szamotulskiego)

39 - POZNAŃ - Grzegorz GROCKI - (poz. 1 skarbnik UPR)

40 - KOSZALIN - Andrzej TURCZYN - (poz. 1 członek RG UPR)

41 - SZCZECIN - Jan GŁADKOW - (poz. 2 bezpartyjny, popierany przez UPR)


SENAT

4 - BYDGOSZCZ - Roman PUCHOWSKI (członek UPR)

8 - ZIELONA GÓRA - Rafał ZAPADKA (sekretarz okręgu lubuskiego)

9 - ŁÓDŹ - Andrzej GRZELAK (członek UPR)

13 - NOWY SĄCZ - Kazimierz FAŁOWSKI (członek UPR)

16 - RADOM - Jarosław KOWALIK (członek UPR)

20 - OPOLE - Cezary NIEDŹWIEDZKI (członek Prawicy RP)

23 - BIAŁYSTOK - Jarosław POTERAJ (bezpartyjny, popierany przez UPR)

31 - SOSNOWIEC - Tomasz SKÓRA (członek RG UPR)

36 - KONIN - Bartosz JÓŹWIAK (członek UPR)

37 - PIŁA - Witold ŻÓŁĆ (członek UPR)

38 - POZNAŃ - Lucyna SCHARF-ROTNICKA (członek UPR)

40 - SZCZECIN - Krzysztof BUKIEL (bezpartyjny, popierany przez UPR)

Zatem ludzie spełnijcie swój obywatelski obowiązek, ale z głową, żebym za swoich czytelników wstydzić się nie musiała;)

O kurczę, niech mnie kule biją, niech mnie zabiją. Właśnie spostrzegłam, że pod wpisem "Spotkanie z czytelnikiem" pojawił się komentarz, którego włascicielem jest sam Władca Pierścieni. Mein Gott! No zero dyskrecji, no niechby się ukrywał, nie komentował, bo to człowiek takie fałszywe poczucie wolnosci słowa jeszcze posiadał, ale nie...co za ludzie. Pal sześć wolność słowa, co teraz, po napisaniu TEJ notki ze mną będzie?!

20 października 2007   Komentarze (2)

Jak Alutka chciała zostać skinheadem...

Dzisiaj, w ramach comiesięcznego wyrzutu sumienia, postanowiłam zmienić swoje życie po raz kolejny (może ktoś liczy?). Chciałam zostać skinem. Bo skin to chłop swoiski, o czystość dba i wspiera polski przemysł browarniczy. W celu realizowania mojego szczytnego celu weszłam na stronę Narodowego Odrodzenia Polski, a następnie na portal nacjonalista.pl. Ja dziecko przekorne jestem i pomimo tego, że od lat najmłodszych system edukacji starał się mi wpajac, że nacjonalizm jest be fe i de, miałam zdanie odmienne, jednak, gdy weszłam w galerię tegoż portalu, to tak jakoś musiałam się zastanowić nad moim nowym powołaniem.Zdjecie pierwsze prezentowało 3 napakowanych, na łyso ogolonych facetów z piwem, 4 napakowanych, na łyso ogolonych facetów z piwem na zdjęciu drugim, o! kilkunastu napakowanych, na łyso ogolonych facetów z piwem, plus dwie tlenione blondyny...z piwem. Musiałam skapitulować i niestety uwierzyć w stereotyp tępego kibola z bejsbolem, który na ustach wiecznie nosi zdanie "Polska dla Polaków" (najczęściej zresztą pisane małą literą). Wiecie, ja do Żydów i murzynów wiele nie mam, większość z tych, do których coś mam już nie żyje, ale tak mi sie podobała stanowczośc łysych chłopców jakaś taka ich pierwotność i to, że lubia niebieskookie blondynki:P, kiedys nawet marsz w Olsztynie zrobili przeciwko aborcji...i pedalstwa nie lubią. Jednak widok ich średnio inteligentnych min, tak jakby mnie zniechęcił. Zresztą ten nacjonalizm, gdyby sie tak nad tematem pochylić, to też sprawa nie jest za ciekawa. Nacjonalizm (w bardzo dużym)≈ nazizm, a nazizm (ni mniej, ni więcej, tylko właśnie) = narodowy SOCJALIZM. A czym jest socjalizm i co się za nim kryje, wszystkie Burki we wsi wiedzą. My socjalizmu nie lubimy i nie chcemy mieć z nim nic współnego, o! Dlatego dzieci kochane, ja wam naprawdę z serca swojego szczerego radzę, nie głosujcie ani na Kaczyńskiego, ani na Tuska, ani na Wojtusia O., ani tym bardziej na najsłynnejszego polskiego mulata, bo to wszystko są socjalisty i komuchy, gdyby tak przejrzec ich listy, członków PZPR znalzłoby się conajmniej tylu, co posłów obecnej kadencji, o tajnych współpracownikach nie wspominając. Ja wiem, nikt nie lubi jak się mu rozkazuje, ale ja jedynie dobrze radzę, UPR państwo drodzy, UPR w Komitecie wyborczym LPR, lista nr 3. Jeszcze apropo tego zmieniania życia. Niby żartem z tymi skinheadami, ale naprawdę, czuję realną potrzebe zrobienia czegoś z sobą. Jak zwykle chciałabym powiedzieć, że nie będę tyle siedzieć przed komputerem, że będę o godzinie wczesnej zasiadać do lekcji, głupich seriali ogladac nie będę, lecz to jest tak poważna część mojego życia, że kwestia zmienienia tego w moim zyciorysie jest bardzo, rzekłabym rzecza karkołomną. Muszę to jednak zrobić, wziąć się za siebie. Dostałam kpiąco nazywaną "ocenę pozytywną" z biologii, że jestem zdruzgotana nie powiem. Że profesja nauczyciela powinna zostać dodaną do zawodów o podwyższonym ryzyku również nie powiem, bo jeszcze ktos doszukałby się w tym groźby. Rzeknę jedynie, że jestem zła na siebie, jestem wręcz wściekła, bo na samym poczatku juz zaczynam sobie urządzać wakacje. Jutro zapiszę się do biblioteki na pieczewie, moje ambitne plany przewidują, że każdego popołudnia będę tam się uczyć (tak, w tym momencie można się smiać). Muszę. Inaczej nie dojdę do niczego. Czuję, że się cofam. Wróćmy jednak kilka linijek wyżej. Dlaczego nagle boję się, że ktoś mógłby doszukiwać się groźby. Stało się, na dzisiejszej informatyce musiałam stracic złudzenie, że Dreikopel jest jedyną osobą z grona pedagogicznego, która zna adres mojego bloga. Pan profesor Bogdanowicz również posiada tą wiedze. Tym razem to nie była pogadanka face to face, że akurat byliśmy przy temacie bezpieczeństwa w sieci, poruszył kwestię blogów i wpisów na forach. Dokładnie wytłumaczył nam, że powinniśmy zdawac sobie sprawę z tego, że nauczyciele to tez ludzie, że choć może sami nie posiadają manii na sawoim punkcie nie nie wpisują w google co rusz swojego imienia i nazwiska , to niektórzy posiadają dzieci, które czasami się tak bawią, że ogólnie google to właściwie taki swoisty IPN i czasem zupełnie nieumyślne wpisywanie pewnych fraz może doprowadzić do szokujących wyników. Nieświadomie także przyspożył mi 29 zbędnych kłopotów. Powiedział abyśmy spróbowali poszukać swoich wypowiedzi w internecie i niestety, mój rezolutny kolega, Jakub M. sasiadujacy ze mną monitorem, pamietając, że mam bloga o bliżej nieznanym adresie wpisał pamiętną frazę "SS - mańska przeszłośc", na co chyba nawet w pierwszym wyniku został wyświetlony mój blog. Czasami myślę, jak wielka prawda w Biblii jest zawarta, że grzeszące członki należy uciąc. Co prawda gatunek ludzki wymarłby wtedy szybciej niż dinozaury, ale przynajmniej Ala by sobie aż tak życia nie utrudniała. Język, mój język jest zdecydowanie za długi, jakim zbawieniem byłaby dla mnie częściowa amputacja. Proszę się jedna nie obawiać, do van Gogha mi jeszcze trochę brakuje. Ale wracając do tematu, dzięki Bogu zdołałam zachować zimną krew, szybciutko bloga w opcjach ukryłam i pan Jakub czytał jedynie do momentu, odświeżenia strony a później to już tylko "strona o podanym adresie nie istnieje". Cóż, tak bywa, w związku z zaistniałą sytuacją zauważam konieczność ukrywania się jeszcze przez tydzień, później mam nadzieję, wszyscy dojdą do wniosku, że mój blog stracił rację bytu. Przykre trochę, że anonimowi czytelnicy również takiego przekonania nabiorą, ale niestety widać musi to być nauczka na przyszłość. Myslałam też nad tym co by wprowadzić hasło, ale wtedy już kompletnie bym grono czytelników zawęziła, zostanę zatem przy ukrywaniu się od czasu do czasu. Ogólnie w tamtym momencie, gdy Bogdanowicz mówił o blogach, a właściwie mówił o moim, tyle, że jedynie dwie osoby w sali o tym wiedziały, poczułam, że robię z siebie błazna. Potwornego, ta świadomość jest bolesna. Jakże żałosne jest to moje wyliczanie w kim aktualnie jestem zakochana, ale z drugiej strony jeśli to niesie komuś radość, to czemu nie? Dystans do siebie to bardzo pożadana sprawa, buraków nikt nie lubi, ale z drugiej strony idioci też specjalnym powodzeniem wśród społeczeństwa się nie cieszą...Jednak zawsze w jakiś sposób ceniłam sobie postać Stańczyka, to w sumie musiał być mądry facet, inaczej szedł pod topór...

11 października 2007   Dodaj komentarz

Z ostatniej ławki...

Zatrudnię ochroniarza od reki, by chronił mnie przed ludzką głupotą. Chyba nie ma drugiego człowieka tak nieasertywnego, jak ja, a brak tejże asertywności niestety wiąże się z tym, że ludzie często, o ten jeden raz za często, uznają, że jestem miłym człowiekiem. Jednostki mało inteligentne płci męskiej pogrążają się w myślach jeszcze bardziej kontrowersyjnych konstatujac nad moja postacia, jako kandydatem do ołtarza. Ratunku! Czy ja naprawdę mam wszystkich powyzywać od debili żeby było wiadomo, że ja NIE garnę się do kolegowania? Jakie to życie jest podłe. Dziękuje wszystkim tym, którzy zdołali zdobyć ze sprawdzianów z historii i geografii coś więcej niż 3, dzięki wam moge myśleć nadal, że jestem taboretem, albo uczniem szkoły Mistrzostwa Sportowego w Warszawie. Oczywiscie jakże pocieszajacy był fakt, że większa część klasy dostała to samo, co ja, jednak to nie było to. Odwaliłam chałe, wiem i to jeszcze na pierwszych sprawdzianach, gdzie próg ocenowy jest jak powszechnie wiadomo obniżany. O ja głupia, ale szczerze mówiąc i tak czuję pewną satysfakcję, przynajmniej w przypadku historii, gdyż pisząc, że zikkuraty pełniły rolę grobowców, mogłam nie mieć najlepszych przeczuć. Albo zdanie, które mnie wzruszyło dzisiaj, gdy patrzyłam na swoją kartkę z krągle wykreśloną tróją: "W starozytnym Egipcie popularne były równiez piramidy." Tak, tylko ja mam takie zdolności, by za wszelką cenę wstawiać jakieś dziwne epitety;) Ogólnie myślałam, że dzisiejszy dzień zakończę z wiekszym wachlarzem ocen, ale fakt, że na mete przybyłam w stanie takim, a nie innym, baaardzo sobie cenię. Natomiast z matematyki na matematykę zadziwiam samą siebie dostrzegając, że te lekcje przynoszą mi dużo radości, gorzej - czując, że zmieniam stosunek do tego człowieka, który dotąd w mojej wyobraźni miał SS -manską przeszłość, a tymczasem...nie dokończę, bo nie będę się pogrążać, ale stali czytelnicy zapewne domyślają się o co chodzi;)I tak wszyscy się domyślają o co chodzi. W tym liceum zdecydowanie za duzo jest mężczyzn. Oddechu mi nie stracza by do wszystkich westchnąć i zez mi się niedługo zrobi od okrężnego patrzenia celem nacieszenia się. Państwo chyba wiedzą, że ja już ze studentami skończyłam, trzeba się rozwijac, dlatego w czasie obecnym swą platoniczną miłość kieruję do osób z wykształceniem wyższym. Jestem dewiantem i o tym wiem, dewiantem jestem tak to wiem - parafrazując pewien utwór. Z pewnością uczyłabym się pilniej polskiego, gdyby nauczyciel był płci męskiej, w sytuacji jednak zgoła odmiennej moja edukacja w tej dziedzinie nie idzie najlepiej. Naprawde, odkad jestem w tym liceum sprawia mi on trudność większą niż chemia, fizyka i matematyka razem wzięte. Interpretacja wierszy i wszelkich innych tekstów literackich wprawia mnie w szewską pasję. Ani be, ani me, ani kukuryku z moich ust nie wychodzi, jedynie błagalne spojrzenie na nauczycielkę, lecz ta jest nieugięta. Robienie notatek, to też ciekawa sprawa, tym bardziej, gdy myślę o tysiacu rzeczy, nagle budzę się i do mojej świadomości dochodzi, że wszyscy coś piszą, a jedynie ja gapię się w sufit, do którego zresztą się usmiecham, w takich sytuacjach należy chwycic długopis i udawać, że równiez pilnie się notuje, lecz, że zwykle wybita jestem z rytmu, to muszę sama wymyślić co pisać. I tak, najczęściej jest to litania żalu "Litosci! Dlaczego trafiłam na ten profil", czasami zdażają się refleksje nad życiem "...bohater słusznie poddaje sie temu, co w danej chwili czuje...co za bzdury! Gdybym ja miała iśc za głosem serca, iluż mężczyzn musiałoby być zgwałconych moim wzrokiem! Bzdury, Boże bądź litosciwy!", a czasami pojawiają się równiez refleksje znad tekstu omawianego "Nie tyrtyraj, Tyrtycie tak ciężko i twardo"(chodzi o Tyrteusza). Ogólnie w sytuacji, gdy mam świadomośc, że zeszyt na tym poziomie jest jedynie do mojego wglądu, na jego marginesach oraz ostatnich stronach pojawia się wiele osobliwych rzeczy. Zeszyt od Łaciny dajmy na to służy zarówno do pisania bloga, jak i listów. Zeszyt od polskiego urozmaicony natomiast jest wieloma ilustracjami omawianych tresci, a w historii, o której w ogóle lepiej nie wspominać zamiast pilnych notatek mamy do czynienia ze sztuką kubistyczną. Odnoszę wrażenie, że powinnam zainwestować w dyktafon...
10 października 2007   Dodaj komentarz

Integracja części ciężko integralnej...

Z wycieczki wróciłam, nikogo nie zabiłam, a nawet wbrew temu, nastrój miałam dobry. Co nie oznacza, że 24 godziny później bilans ofiar śmiertelnych by się nie zmienił. Zmienił się natomiast wyraz mojej twarzy, gdy już włączyłam komputer, GG odpaliłam, a moim uczom ukazał się komunikat, że jestem żeńskim narządem rozrodczym. Nadawcą była przeszłość. Koleżanka Justyna H. I nazwanie mnie tym mianem, widać nie wystarczało naszej Justynie, gdyż po pewnym czasie wysłała mi linka do strony http://tinyurl.com/2pavxt. Jako, że wiedziałam iż koleżanka nie jest biegła w generowaniu wirusów, weszłam. Zaskoczenia nie było, bo wcześniej podobny link Justyna wstawiła do opisu i jedynie wtedy, gdy otworzyłam stronę, w pierwszych kilku linijkach zaczęłam się bać. Swoją drogą fajna zabawa;) Tak i na tym na razie Justysia nam spoczęła, choć jej opis do niedawna przestrzegał, abym się miała na baczności. Natomiast zmusiła mnie bym zaczęła myśleć. Przez dwa dni mnie nie było, wyjatkowo, przez dwa dni z nikogo nie szydziłam, a tu na powitanie taki epitet. Cóż ja, człowiek bez skazy, dziewica czysta(gdy od święta nogi umyję), mogłam jej zrobić, że nagle, po 3 miesiącach znów pojawiłam się w jej świadomości, wiecej, moja osoba sprawiła, że wysiliła się ona, by mnie poinformować, że jestem, cytuję: "pizda". Niestety, musiałam nad ta kwestią pomyśleć. To prawda, kiedyś zakwalifikowałam ją jako "emo", ale czy emo mogło być powodem do takiej fatygi? Dziwne, za czasów gimnazjum Justyna była całkiem spokojną osobą, bardzo utalentowaną w dziedzinie rysunku, lecz co tu ma rysunek do rzeczy...naprawdę, nie spodziewałam się z jej strony takiego ataku, aczkolwiek prawdopodobnie są jakies okoliczności, o których ja nie wiem, a które mogą ją tłumaczyć, choć braku kultury niewiele rzeczy w stanie jest usprawiedliwić. Justysia, nie martw się, wszyscy jesteśmy emo:>

 

A tak między nami, tymi, którzy są przekonani, że przypominam coś więcej niż narząd rodny, powiem, że wycieczka była kapitalna, w pełnym tego słowa znaczeniu. Dawno się tak nie bawiłam, dawno tyle osób nie miało sposbnosci zobaczyć moich żółtych zębisk wyszczerzonych w tak szerokim uśmiechu. Co prawda bruderszaftów z opiekunami nie było, ale liczę, że to kwestia czasu:P Ogólnie z tego, co moje tajne źródła informacji mówią, to tych bruderszaftów było niewiele i wszystkie poza naszą klasą. No proszę, jak dyscyplina. Za 9 miesięcy równiez nikt nie spotka się na porodówce, więc można mówić o sukcesie wychowawców:P A właśnie, wychowawcy...choć okazało się, że nie będzie ich 8, lecz o trzech mniej, to ten niedomiar z pewnością został mi wynagrodzony, tym, że jednym z nich był nie kto inny jak mój najnowszy obiekt westchnień, ten sam, którego bezczelnym spojrzeniem molestowałam na kazdej przerwie. Jakaż to radośc dla mych oczu była. A jakaż radość nieopisana, gdy grał mecz z męską częścia wycieczki. Jak zwykle niezawodny okazał się Nikoś, choć może mieć pretensje, że na tej wycieczce był rzecza najbardziej przechodnią, to spełnił się w swej roli idealnie. Własciwie zrobiłam własnymi rękoma może 0,01, nie wiecej, ze wszystkich tych zdjęć, które przyniosłam, ale nie fotograf się liczy, lecz obiekty fotografowane...Teraz mam co powiesić nad łóżkiem:P Szczerze, odpowiadał mi ten stan rzeczy, że no mówiąc dosłownie znalazłam sobie murzynów, którzy chcieli robić zdjęcia, bo ja to leń jestem i nieśmiała do tego, to bym miała co najwyżej całą serię zdjęć krajobrazu, jak bym zaszalała to i ludzi, ale z najbliższej odległości 300 metrów. Jako, że czuję wyścig z czasem, kiedy to już stanie się ta upragniona chwila zdemaskowania przez osoby, z którymi spędze najbliższe 3 lata, o swojej klasie powinnam mówić jak o zmarłych, aut bene, aut nihil, ale powstrzymywanie mojego języka sprawić może, że jeszcze się uduszę. Bardzo polubiłam wiekszośc z tych osób, ale zdania, że są oni w przewadze niepoważni, nie zmieniłam. Niestety musiałam się także przekonać, że jest również osoba o bardzo niskim ilorazie inteligencji. To nie złośliwość, to najzwyczajniejsze zdumienie, że można być aż tak niekumatym. Pech chciał, że pan niekumaty się do mnie przyczepił, pech pragnął, że ja nie umiem mówić "odwal się". Chodził za mną, za rękę mnie chwytał, po plecach klepał, a ja myślałam, że zwariuję, że otwarte okno wyda się w tej sytuacji niezwykle funkcjonalne. I nie to było straszne, że były to dla mnie męki, chodziło o to, że jemu coś się umyśliło, a ja nie potrafiłam wybić mu tego, że jestem cudowną istotą z głowy. I nadal nie potrafię, a on ma mój numer GG, litości!!! Przecież go nie zablokuję, bo wtedy musiałabym się zdobywac na jeszcze wiekszą ilość wyjaśnień. Ogólne jakoś tak wzrok na sobie innych ludzi czułam. Będąc pewną, że nie mam nic na czole wypisane, musiałam przyjąć hipotezę, że prawdopodobnie im się podobam. Nie chcę, nie chcę, nie chcę! Dlaczego teraz?! Dlaczego im?! Mam dosyć całego męskiego urodzaju, czy oni nie rozumieją, że ja ledwo co z piaskownicy wyszłam? Halo, jestem dzieckiem! Proszę mnie nie dotykac, proszę na mnie nie patrzeć, proszę do mnie nie mówić. Jeszcze się na dodatek nieźle wpakowałam w oczach matematyka, polonisty i Obiektu Westchnień. Otóż, była dyskoteka, jak wiadomo, ja jestem człowiek nieimprezowy, a przynajmniej tak sądze, bo gdy weszłam do tego zatłoczonego pomieszczenia, gdzie ludzie wyginali się w dziwnych kopulacyjnych ruchach, ze światłem, które nawet zdrowego człowieka wpedziłoby w epilepsję i hałasem, który również groził utratą zdrowia, odruchem bezwarunkowym - wyszłam. Trochę postałam w sąsiadującej kawiarni, gdzie urzedowało równiez kilka osób z klasy, ale po kilku minutach, pomimo obecności w tymże miejscu wysokiego bruneta, bardziej znanego tu jako OW, poszłam do Filipa, który samotnie koczował w swoim pokoju. Siedział zamknięty, bo co chwila ktoś wpadał żeby go wyciągnąć na tą "wyśmienitą zabawę", gdy już weszłam, również drzwi zamknął. I był spokoj, siedzieliśmy sobie, sprzeczajac sie na temat poziomu kultury afroamerykańskiej. Ja próbowałam mu uświadomić, że raperzy na teledyskach skaczą i gestykulują jak małpy - on temu zaprzeczał. Trwało to czas jakiś, on siedział na łóżko, na przeciwko mnie, ja byłam w pozie siadu zsunietego, gdy wtem ktoś zapukał do drzwi. Nastąpiła chwila konsternacji, po czym mój towarzysz podszedł by otworzyć. Zza drzwi wychyliła się twarz polonisty, która widząc mnie przybrała jakiś dziwny grymas uśmiechu, a z ust tej twarzy wyszło jakże znaczące "o, razem tutaj siedzicie...a po co się zamykacie?". O tym, że pan polonista nie jest sam, musiałam się przekonac chwilę później, gdy usłyszałam rechot reszty jego towarzyszy wymienionych wyżej. Dzięki Bogu poszli sobie, lecz to nie był koniec tej historii. Uznali, że powinni nas dyskretnie skontrolować później (tak pewnie, gdy już ubrania bedą porozrzucane:P). W krótkim czasie zresztą po ich odejściu wróciła reszta lokatorów, a z nimi jeszcze kilka osób i zaczęliśmy grać w pokera. Inaczej, kto umiał, ten grał, ja w dalszym ciagu leżałam oparta o ścianę na łóżku. Ta sielanka długo jednak nie trwała, gdyz do pokoju wparował, dosłownie - nie w przenośni, mając w zakamarku ciemnym sztukę pukania do drzwi, pan matematyk. Niestety, musieliśmy go rozczarować, nadal siedzieliśmy ubrani, a oprócz nas w pomieszczeniu było jeszcze kilka innych osób. Ukrywając rozgoryczenie, uśmiechnął się swoim firmowym wykrzywieniem ust w kształcie litery "v" i zniknął. Filip spojrzał na mnie, ja spojrzałam na Filipa i dopiero w tym czasie dotarło do mnie, że Ci ludzie, naprawdę uznali, że moglibyśmy robić coś niewłaściwego najdelikatniej mówiąc. Matko, toż ja tego człowieka od 9 lat znam, on dla mnie niemalże jak brat, a oni mnie śmieli posądzić o rzecz tak niewiarygodną! Cóż za troska...to jednak nie był jedyny jej przejaw. Jeszcze godzinę wczesniej było ognisko, gdy już wstepnie pierwsze kiełbasy zostały usmażone, niektórzy stali patrząc na łabędzie, niektórzy pochłonieci byli rozmową, a ja tak jakby nie wiedziałam co z sobą zrobić. Spostrzegłam wolną łąwkę z widokiem na ognisko i usiadłam. Nic nadzwyczajnego, to prawda, ale w mojej wyobraźni już tkałam dalszy bieg wydarzeń. Miałam nadzieję ogromną, że OW dostrzeże moją zadumę, poczuje pewien smutek płynący z mojego spojrzenia i postanowi się dosiąść, niestety za bardzo był zajety swoją kiełbasą. Dosiadł się natomiast pan wychowawca, pytając się, czego się tak zamyśliłam. Ja oczywiscie nie potrafiłam nic odpowiedzieć, bo aby się zamysleć trzeba mieć pewien istotny organ, dlatego też on zauważył w tym smutek i chciał coś zagaić. Głupio wyszło, jakbym go ignorowała, bo nie potrafiłam z nim rozmawiać, jak zresztą z większością ludzi, dlatego w końcu najwyraźniej musiał poczuć, że powinien odejść. Jakaż domyślnośc:> Podszedł natomiast do mnie mój dręczyciel i znowu zaczął mnie słownie molestować, dlatego wstałam z ławki, poszłam udawać, że podziwiam łabędzie, a w czasie krótkim zmyłam się już całkowicie. Ogólnie było naprawdę fajnie, co prawda nie zintegrowałam się z całą grupą(bo takie rzeczy to tylko w erze), ale po pierwsze świetnie się bawiłam, po drugie napatrzyłam się na OW i po trzecie mam zdjęcie matematyka od przodu:P Jako, że wyżej wymieniony w pewien sposób stwarza wokół siebie jakąś aurę, której wszyscy się boją, pewna część osób z mojej klasy założyła się o to, komu się uda zrobić mu frontowe zdjęcie...moim aparatem:P Nawet bym wam je pokazała, ale ja nie chcę umierac tak młodo! Moje życie zaczyna mi się niesłychanie podobać.

I dużo, dużo więcej...

07 października 2007   Dodaj komentarz

gggg

Kto by pomyślał, że po tylu miesiącach izolacji, Ala będzie mogła nieśmiało powiedzieć: mam koleżanki. A uzurpuje sobie prawo do tak poważnego wyrokowania dlategóż, że w ciagu 2 dni spędzonych w ciagłym towarzystwie rówiesników, nie polała się żadna niewinna krew. Obawiam się jednak, że 24 godziny później, nie mogłabym się już z wami dzielić takim hurraoptymizmem. Oprócz koleżan
05 października 2007   Dodaj komentarz

Spotkanie z czytelnikiem...

Bim - bom, bim - bom - taką melodię wybił mój dzwon. Było to jednak do przewidzenia. Oszczędzę was, nie przepiszę tego, co z wypiekami na twarzy wyrzucałam z siebie na ostatnie kartki jednego z zeszytów, można to bowiem subtelnie streszcić zdaniem zawartym w tytule. Spotkanie z czytelnikiem, które przebiegło wyjatkowo bezboleśnie. Dreikopel, pan profesor Dreikopel, sala 101, krzesło w krzesło. Czaicie bazę? Dreikopel, pan profesor Dreikopel, sala 101, krzesło w krzesło, zadrukowana kartka, a na kartce nagłówek "Zatem nie jestem sama...". Czy w momencie zobaczenia tej kartki akcja mojego serca się zatrzymała? Nie, miałam ten konfort, że zdołałam pogodzić się już ze świadomością mojej coraz mniejszej anonimowosci. Powiedziałabym wręcz, że z niecierpliwością wyczekiwałam momentu, reakcji, gdy ktoś ostentacyjnie zacznie deklamować kolejne wersy moich wpisów. Nie oznacza to jednak, że tego rzeczywiscie chciałam, gdyby tak było, nie miałabym oporów, by podzielić się radosną nowiną "mam bloga, na którym wytykam wszystkim wesoło ich przywary", by następnie publicznie pokutować. Wystarczyło mi już doświadczenie z poprzedniej szkoły. Jak zatem doszło do tego, że mój wychowawca wszedł w posiadanie tego adresu. "Lecz ludzi dobrej woli, jest więcej", jak to śpiewał Niemen i rzeczywiście, znalazł się jeden człowiek woli wyjątkowo dobrej i lojalnej w następstwie czego poczuł się do obowiązku, by poinformować pana Dreikopla, jako jednego z nieświadomych bohaterów. Taka jest wersja wychowawcy, co prawda nie było czasu, a i ja głowy nie miałam w tamtym momencie, by go wypytywać (zresztą program ochrony świadków by mu na to nie pozwalał), ale moja wersja, w przeciwieństwie do tej dreikoplowej, jest bardziej dokładna. W mojej wersji "dobry człowiek" jest dokładnie określony, być może zupełnie krzywdzaco, a ja popełniam elementarny błąd, co roku do znudzenia przerabiany przez wszystkich nowicjuszy. Otóż, na pierwszy rok nauki w 1LO przypadają 2 godziny lekcji informatyki. Na tychże lekcjach uczymy się wieeelu pożytecznych rzeczy, lecz bywa i tak, że wykazując się niedopuszczalnym nieposłuszeństwem, wchodzimy na strony porno i swoje blogi. Jak się można domyślić, ja popełniłam przypadek drugi. W błogiej nieświadomości wchodziłam na kazdych zajęciach na swojego bloga, by w zachwycie nad samą sobą czytac swoje notki, majac w poważaniu głębokim, że historia na szkolnym komputerze się nie wykasowuje. Widac przyszedł taki dzień, gdy pan informatyk chciał poznać uczniów klasy 1A bliżej i trafił na moje stanowisko pracy Dalszego biegu wydarzeń, możecie już się domyślić. Oczywiście, to jest tylko hipoteza, albowiem "ludzi dobrej woli" jest dużo, a ja im nawet za złe nie mam tego donosicielstwa. Gdyby tak zaszaleć z interpretacją ich zachowania, można by powiedzieć, że się o mnie najzwyczajniej zatroszczyli. Tak tez jest myślę, w przypadku wychowawcy, rozmawiając ze mną, wcale nie miał na celu atakowanie mnie, lecz najzwyczajniej, rzeczywiscie lojalnie, starał się mnie uświadmomić, że wiele świrów po świecie chodzi. Nie wiem jedynie, czy miał na mysli posczególnych uczniów, nauczycieli, a może o szerokopojety ogół ludzkości. Szczerze zdziwiło mnie, to, że podjął się tego tematu, zdawało mi się, że w tej klasie wszystko będzie takie bezosobowe. Coraz bardziej upewniam się, że wybrałam najlepszą szkołę i co więcej profil. To jest oczywiscie potworna wazelina, żeby nie było, że tu się podlizuję komukolwiek, Dreikopel wspomniał, że więcej odwiedzać mnie w tym miejscu nie będzie i ja w to wierzę, wierze również w tych dobrych ludzi, ale nie z tego względu piszę, jak piszę.  Cały ten przypadek, oprócz kompletnego odlotu na reszcie lekcji po tej pamiętnej 20-sto minutówce, otworzył przede mną nową perspektywę. Dreikopel niestety, zamiast pojechać po mnie jak po łysej kobyle, użyć rzeczownika "gówniarz" we wszystkich przypadkach, powiedział, że mam talent. Mówię niestety, bo sprawił, że nadęłam się jak balon i teraz nie wiem co zrobić, żaden espumisan nie pomaga;) A jak to jeszcze potrwa, to nabiorę burackiej maniery. Słuchanie o tym, że mam predyspozycje do pisania jest właściwie dla mnie rzeczą przykrą. Budzi we mnie lęk, że nie jest to żaden talent, lecz rzecz nabyta dzięki czytaniu książek, a przecież każda rzecz nabyta, ma tą właściwośc, że równie dobrze może być stracona. Boję się tego, że za dzień dwa zejdę na psy, schamieję, nie mając czasu wziąć książki do ręki, dlatego wolę nie wiązać z tym przyszłości. Mówię natomiast stety, bo dzięki poziomowi jaki obecnie prezentuję, Dreikopel zaproponował mi jakieś zajęcia organizowane przez Uniwersytet Warmińsko - Mazurski. Zgodziłam się. Dziwne, więc nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło? Słabość mojej pozycji polaga na tym, że nie wiem ile wpisów zdołał przeczytać, a z jego wypowiedzi wynikałoby, że zdecydowanie więcej niż jedną. Gdy pomyślę, co może o mnie wiedzieć, czuję się potwornie naga, a moja merytoryczna nagość nie jest przecież piękna.... 
03 października 2007   Komentarze (2)

Zatem nie jestem sama...

Nie widomo kiedy, w sposób zastraszająco szybki, minął miesiąc mojej obecności w LO 1. Podsumowania sobie jednak odpuszczam, bo i czasu zbyt mało, by pozwalac sobie na taką melancholię. Zresztą, zostałam skutecznie zastraszona;) Tak się ino waham, czy mówić, czy nie...Do czego to doszło żeby człowiek na własnym blogu bał się pisać. Nie, nie, oczywiscie nie chodzi o przypalanie papierosami i zamykanie w szkolnej toalecie celem perswaszji, której podjął się sam wychowawca. Lecz skoro już zaczęłam, to i z rozkoszą dokończe, bo ja plotkara jestem i język mam za długi. Działo się to na piatkowej godzinie wychowawczej, gdy juz Dreikopel zasiadł za swoim biurkiem, przybrał groźną minę i zaczął: "no, misie...ja się muszę zastanowić, czy traktować was jak dzieci, czy dorosłych..." w miedzyczasi zza biurka wychodzac i siadając "po turecku" na ławce. Z poczatku nie zorientowałam się, że w ogóle jest to wstęp do przemówienia, to też z żywym zainteresowaniem wpatrywałam się w niego, lecz kolejne słowa nie pozostawiały złudzeń, że jest to mowa oskarżająca, wiadomo jednak, że Ala czas kojarzenia ma trochę bardziej wydłużony od przeciętnego człowieka, nadal więc patrzyła się na niego cielecym wzrokiem, nie była jednak osamotniona, ten sam wyraz twarzy przybrało jeszcze kilkanaście innych par oczu. Jedna z ich włascicielek, widac najzuchwalsza z nieuświadomionej grupy, spytała się wprost, "ale o so chodzi?". Dreikopel zeskoczył z ławki, zblizył się do tablicy, po czym nakreślił trzy litery "w w w". Ala wyjatkowo szybko skojarzyła te litery jako pierwszy człon adresu stron internetowych, z przyczyny wiadomej, jej serce zaczynało bić coraz szybciej, nie chciała zwiekszać zawartosci kredy na tablicy, dociekliwa niewiasta, pytała jednak jeszcze natarczywiej, o jaką stronę chodzi, a Dreikopel spełniał jej życzenie dopisując kolejne litery niczym w zabawie w szubienicę...Dzieki Bogu, już po pierwszej mogłam odetchnąć z ulgą. Ktoś inny musiał w tamtej chwili brudzić podłogę. Stanęło na tym, że na tablicy widniał napis www.epuls.pl. Wbrew pozorom, zdecydowana większość wiedziała w tym momencie już o co chodzi, może nie bezpośrednio, ale zdawali sobie sprawę z tego, że ktoś najzwyczajniej napisał coś niewłaściwego, a pocztą pantoflową niefortunnie doszło to do samego Dreikopela. Odbyła się oczywiście z tego powodu pogadanka, że on jest lojalny, i nielojalnosci wobec siebie tolerować nie będzie, kto tego nie rozumie może szukac miejsca w innej szkole, a także, że to co się dzieje w klasie, ma w tej klasie pozostawać etc. oczywiście mówił to w formie bardziej kontrowersyjnej, siedząc na ławce. Przesłanie było takie, że jeśli jeszcze raz zobaczy, że któreś z jego uczniów obrabia tyły jemu i reszcie, to konsekwencje bedą bolesne, krwawe i tworzone w ciemnym zaułku. Jak się możecie domyslić, dotyczyło to także takiego blogowego pisania, a ja, wiadomo, że żyję z obrabiania tyłów innym, że jest to moją jedyną radoscią. No cóż, ciemny zaułek czeka. Po raz kolejny powtarzam, zdaję sobie sprawę z tego, że to kwestia miesiąca, gdy ktoś wpadnie przypadkiem, bądź też z uprzejmości kolegi Filipa, na ten blog i na swoja obrone nie mam nic.

Wczoraj wracając ze szkoły, na przystanku, spotkałam Miśka. No Misiek, Misiek Lipski. Kumpel z odsiadki w gimnazjum. Urósł nam chłopiec przez te wakacje, wyprzystojniał i tyle miał do powiedzenia, że przez 2 godziny gadaliśmy przed moim domem. Gadalismy, taaak, kto gadał ten gadał, Misiek nawijał i nawijał, a ja z wyrazem oczu "tak, to fascynujace" go słuchałam. Chyba nie odczuwał dyskomfortu z tegoż tytułu, że ograniczałam się jedynie do potakiwania, gdyż nawet próbując się wtrącić z jakąś bardziej rozwinietą wypowiedzią, Michał jakby tego nie dostrzegając swoją wypowiedź ciagnął, a ja naprawdę bardzo nie lubię, gdy już uda mi się skleić z myśli coś dłuższego i to publicznie z siebie wydusić, a wtenczas ktoś śmie mi przerywać. Właściwie już wysiadając z autobusu miałam go dość, to znaczy dość nie tak dobitnie, by w myśli przezywać go debilem, ale by mówić "odejdź, bo za chwilę Alutka już nie bedzie tak miła" i owszem, choć jak wiadomo, wszystko to rozgrywało się jedynie w mojej głowie, podczas gdy na twarzy wciąż gościł wyrozumiały usmiech...i oto on w sytuacji nastepującej postanowił mnie odprowadzić pod dom. Nooo, looodzie! Wszystkie psy we wsi pozdychały, że też Michaś wpadł na równie osobliwy pomysł. Z tej strony to ja go nie znałam. Zgodziłam się, bo przecież odmówić nie wypadało. Zapewne wiecie, że Ala jest wyznawcą freudyzmu i wszystko zwykle dopasowuje do teorii tego pana, Michaś owszem zdawał się lubić rozmawiać ze mną o Łysiaku, czasem pracę domową z matematyki dał zerżnąć, ale żeby tak do domu mnie odprowadzać? To by sugerowało, że jest mną zainteresowany...phi, to się porobiło...wypytywał się nawet, o której zwykłam kończyć lekcje...haha, dobre, no dobry żart mi pan rezyser w moim Truman Show zrobił. Może jeszcze ktoś chce mnie odprowadzać do domu? Panowie adoratorzy phi, teraz to się wypchajcie, ja jestem kobieta po przejściach!

29 września 2007   Komentarze (2)

Bo takie to życie nie dobre...

Gdyby chcieć zawrzeć w jednej ksiązce historie wszystkich moich występków, niestety trzeba było by pomyslec o rozdziale na tomy, a tomów byłoby mniej wiecej tyle, ile liczy sobie najnowsze wydanie Encyklopedi PWN. Sporo, conajmniej jeden z pewnoscią zajmował by sie dziedzina wagarów, tych "legalnych" oraz tych, jak sie domyslacie nielegalnych. Chodzi tutaj oczywiscie o podział na te, gdzie udaję chorobe, i gdzie najzwyczajniej, bezczelnie w zorganizowanym pospiechu opuszczam budynek szkoły. A staż mój w tej dziedzinie jest juz długi, znacznie dłuzszy niż normalnych ludzi. Zaczęło sie bowiem niewinnie. Druga klasa, system oświaty przewidywał na ten czas zajecia na basenie, nauka pływania i te sprawy. O ile z pływaniem nie miałam wiekszych problemów, o tyle "te sprawy" bliżej nieskonkretyzowane psuły mi zabawę. Chodziło tutaj o instruktora, spokojnie, nie pedofil, ani nic z tych rzeczy, krzyczał poprostu okrutnie, gdy się ktos wykazywał nieposłuszeństwem. Ala z kolei od najmłodszych lat, bardzo nie lubiła, gdy ktos narzucał jej swą wolę, co wiecej perswadował jej to krzykiem. Rezolutnym dzieckiem była Ala, zajecia na basenie odbywały sie w czasie 2 pierwszych godzin lekcyjnych, a jej rodzice uznawali ją juz za dziecko na tyle madre, że odległość od ulicy do drzwi, jest w stanie przebyć sama. I słusznie, Ala była w stanie przebyc ten odcinek samotnie, ale, że rezolutnym dzieckiem była Ala, to w krótkim czasie spostrzegła, że w czasie, gdy samochód taty znika z horyzontu, ona nie jest jeszcze w budynku basenu, a wokoło nie ma obserwatorów żadnych. Po cóż sie narażac miała Ala na krzyk wąsiastego instruktora, gdy oto mogła wygospodarowac sobie 1,5 h, a przy okazji przejść się spacerkiem ogladajac wystawy okolicznych sklepów. Oczywiscie, juz od najmłodszych lat wykazywała sie pewnym rozsadkiem. Wiedziała, że po tych dwóch godzinach do szkoły musi trafić, bo w przypadku innym, wychowawczyni z czystej troski zainteresuje sie jej losem (nauczanie poczatkowe - wiekszośc lekcji jest własnie z jedna "przedszkolanką", a i warto by dodac, że na ten luksus mogła sobie pozwolic, gdyz klasa liczyła wtenczas osób 13) dzwoniac do rodziców. Dlaczego natomiast nikt nie żądał usprawiedliwień za te dwie poranne godziny? Cóż, szkołę nazywali katolicka, własciwie to były jej poczatki, 3 rok istnienia, nauczyciele chyba nie do końca zdawali sobie sprawe z tego, że w tak małej grupie może się znaleźć jeden degenerat, a i dzieci swego czasu były mniej rozbestwione, nikt nie podejrzewał, że o tej nieobecnosci nie moga wiedzieć rodzice, wszystko opierało sie na zaufaniu. Jakże ludzie źle wychodza na tym zaufaniu do mnie...Gdy w trzeciej klasie skończyły się zajęcia na basenie, zabrakło mi także powodu do ucieczek, nie wagarowałam więc w owym czasie i trwało to aż... do czwartej klasy. Oj, wtedy to ja sobie dopiero popusciłam pasa, lecz nadal nikt nic nie podejrzewał. Piata klasa, no tutaj wystapiły trudności, gdzies musiałam zgubić rozsadek, bo wychowawczyni baczniej zaczęła mi się przygladać, usprawiedliwienia zaczęły byc potrzebne. No i skad je wytrzasnąć? Ręka jeszcze wprawiona w pisaniu dostatecznie nie była i było nieciekawie. Mama dowiedziała się, że nie kazdego porranka, wychodząc do szkoły, rzeczywiście do niej trafiałam. Z tego co pamietam, to w cieplejsze miesiace jezdziłam rowerem własnie nad Bartążek i zwykle siedziałam tam twardo przez bite 6 godzin, a niestety, nie zawsze było tak ciepło jak się na poczatku wydawało, z czasem, doświadczenie nauczyło mnie, że warto jest brać koc. Były tez i dni zimne, choć wtedy bardziej starałam się o legalny pobyt w domu, lecz i to nie zawsze wychodziło, nie wiedziałam bowiem jeszcze, że zbawienną moc może miec surowy ziemniak. Gdy było zimno, z tego co mi pozostało w pamięci, zwykle przez te bite 5-6 godzin jeżdziłam autobusem. No co, sieciówke miałam, to byłam wielki pan;) Ale to nudne strasznie było. Zima ogólnie nie sprzyjała rozwijaniu swojej wiedzy w dziedzinie wagarów. Przyszły natomiast czasy gimnazjum, tutaj usprawiedliwienia były już bezwzględnie wymagane, a ja bezwzglednie nie lubiłam tej chwili, gdy mama wracała z wywiadówki, gdzie w ręku dzierzyła karteczke z dokładnym rozpisem opuszczonych godzin. Było ich mniej, to prawda, niz w latach poprzednich, ale co było robić. Nie lubie krzyku, ja naprawdę nie lubię krzyku, dlatego wolę eliminowac sytuacje, w których ten krzyk może być użyty. Choc gimnazjum wymagało wiekszej odpowiedzialnosci i nie kazdy opuszczony sprawdzian puszczany był płazem, Ali nadal zdarzało się uciec od niewygodnej sytuacji. W klasie pierwszej jej pismo wyrobiło sie na tyle, że śmiało, choc jeszcze w pewnym stopniu niezrecznie, mogła imitować pismo i podpis swojego taty. Wiedziała jednak, że gdyby jej wystepek wyszedł na światło dzienne, musiałaby rozważyć umeblowanie i ocieplenie swojego dworcowego kartonu. Nie szalała w tej dziedzinie, zwykle ograniczała się do zwolnień z wf-u, w kwestii innych lekcji, wolała udawać chorą i legalnie przebywać w domu.  Wiadomo jednak, że wymagania miałam wieksze niżli ilośc dni jaką mogłam spędzić na udawaniu bólu brzucha, czy tez przeziebienia. Z tym bólem, to tez sytuacja na swój sposób zabawna, bo zwykle mama nie dawała wiary w to, gdy Ala robiła cierpiacy grymas i wołała "a jaj, jak boli, o joj, umieram", dlatego słowa trzeba było poprzec czynami. Czyli, jesli brzuszek boli, to zdarza się, że ludzie wymiotują. Ala nie była przekonana do metod anorektyczek i im podobnych stworzeń, jednak zdawała sobie sprawe, że gdy jest trup, to jest przestepstwo. Trupa stworzyć nie było cięzko, Ala wykorzystała swoje wybitne zdolnosci kulinarne, do torebki jednorazowej wlała keczup, musztarde, majonez, przemielona kiełbasę, chleb i czego tylko dusza zapragnie, byle godnie imitowało treść żołądka. Tak oto cudownie przyrządzony roztwór zostawiał wieczorem za łóżkiem, a z rana, wstajac 30 minut przed włączeniem sie sygnału budzika rodziców...nie, wbrew pozorom nie wylewała tego na poduszkę. Spokojnie szła do łazienki, czekała na moment, gdy mama się obudzi i ostentacyjnie udajac wiadome odgłosy wlewała zawartość torebki do muszli kozetowej, po czym z umartwiona miną, nie spuszczajac swojego dzieła, głównego dowodu przestepstwa, czyli wielkiej choroby, wychodziła z łazienki by rozpocząć swoja litanie, jak się źle czuje. To skutkowało, ale ileż mozna wymiotowac w ciagu miesiaca. Trzeba było znalęźć sposób inny. Goraczka, tak, goraczka była zawsze niezawodnym sposobem na zostanie w domu. O ile rodzice zwykłych dzieci, w zaistniałej sytuacji, gdy dziecko niewyraźnym wzrokiem daje do zrozumienia, że jest z nim cos nie tak, mierza im temperature termometrem, które dzieci co sprytniejsze pocierają ustanawiając temperature wyższa, o tyle rodzice Ali niestety w 13-14 roku jej życia wiedzieli już, że nie jest ona normalnym dzieckiem, dlatego zwykle woleli sprawdzać własną dłonią, czy czoło ich córki rzeczywiscie jest rozpalone. I to był sposób, tu mnie mieli...lecz na krótko. Po którymś z kolejnych razów, gdy bezlitosnie zostałam wysłana do szkoły, wymyśliłam i na to sposób. Skoro czoło musi byc gorące, trzeba je czymś nagrzać. Tylko czym tu nagrzać, grzałki z czajnika nie wyjmę;) Znając już podstawowe prawa fizyki, miedzyinnymi własnośc przekazywania ciepła przez ciała, wpadłam na pomysł, by nalać do słoika wrzatku, słoik opatulić szmata i trzymac przy czole. Sprawdziło się, choc bylo to zajecie czasochłonne, czoło na czas było gorace, do szkoły nie szłam. Z czasem jednak wydaje mi sie, że rodzice zaczęli coś podejrzewać. Słuch mają jeszcze dobry, inteligencji tez nikt im nie odmówi (w końcu wiadomo, że nie jestem dzieckiem sasiada), chyba musieli słyszec, że zrywam sie wczesniej i nie wiadomo z przyczyny jakiej gotuje wodę, a nastepnie kłade się do łóżka. Dlatego coraz częściej, pomimo gorączki i moich protestów głosem aktorsko osłabionym, wysyłali mnie do szkoły. Trzeba było wymyslić nowa metodę. Potrzeba matką wynalazku, to powiedzenie sprawdziło się i w tej sytuacji. 2 rok fizyki w szkole, chcąc nie chcąc do czegos musiał sie przydać. Pocierane o siebie ciała, wytwarzają energię. Do takiegoz rewolucyjnego wniosku doszłam, siedząc nad zeszytami przed kolejna klasówką. Jak teoria ma się do praktyki, postanowiłam sprawdzić tego samego dnia. Przedmiotem pocieranym miało byc moje czoło, przedmiotem do pocierania, bliżej nieskonkretyzowana rzecz uzytku codziennego. Padło na szczotkę do włosów, własciwie teraz już nie uzasadnię swojego wyboru, byc może była to kwestia tego, że dobrze się ja trzymało. Znając moje pomysły, zapewne już chwyciliscie się za głowę myslac, że pocierałam częścią do czesania. A otóż nie, wyjatkowo szybko doszłam do wniosku, że może sie to bolesnie skończyć. Zreszta i tak skończyło się boleśnie, bo energia uchodziła dośc szybko, a żeby ją uzyskac wymagana była znaczna ilośc pociągnięć. Jednak ten sposób równiez działał, tyle, że tym razem mi nie odpowiadał, bo po któryms kolejnym pociagnieciu skóra na czole zaczęła mi sie przecierać. Od razu mówię, masochistka nie jestem, dlatego też zaprzestałam tego sposobu i tak mniej wiecej minęła moja kariera w gimnazjum, zdążyłam jeszcze odkryć, że w zimowe dni można siedzieć w szafie zamiast marznąć na mieście, jak sami mogliscie przeczytac, odkryłam taki wynalazek ja PKP, no i jakos to zycie płynęło. Tymczasem, przyszedł mroczny okres liceum. Z pierwszych obserwacji wypływaja wnioski, że wagarowac nie warto, bo materiału jest troche wiecej niż w poprzednich etapach edukacji, ale jak zycie znam...gdy wstepny strach minie, to i człowiek zaszaleje. Pisała to dla was Alicja K. przebywajaca obecnie na legalnych półwagarach, odkrywczyni kolejnej właściwości: nocne lampki oprócz światła wydzielaja także energię cieplną;) Lampka ustawiona pod katem odpowiednim do waszego czoła, zapewni wam odpowiednie efekty. Czy ktos jest równie nienormalny jak ja?
24 września 2007   Dodaj komentarz

Tak się zgina dziób pingwina...

Jakie to życie dziwne jest. "A może by się tak spotkać raz jeszcze?" - kończąc tymi słowy notkę wiedziałam, że następnego dnia obudzę się z zapchanym nosem, okropnym posmakiem w ustach i w złym samopoczuciu. Przypuszczałam, że na obiad zjem kurczaka, którego niecierpię, a wieczorem zacznę odrabiać lekcje. Do głowy by mi jednak nie przyszło, że o godzinie 8:57 Paweł przysle mi smsa z propozycją spotkania. I jak tu wierzyć w przypadki? No, nie da rady. Boże, z tego oto niecnego miejsca dziękuję Ci...i pójde do kościoła. Siedziałam akurat na kanapie, w tle leciał jakiś idiotyczny program, a ja ubolewałam nad swoim stanem zdrowia. Zastanawiałam się, czy iśc jutro do szkoły, czy nie. Wyjatkowo, bo nigdy wcześniej takiego problemu nie miałam. Choćby mnie nie było w szkole przez tydzień, nie musiałam się starać, by nadrobic braki, ale niestety, czasy gimnazjum się skończyłymi i ciężko było mi znaleźć rozwiązanie tej sytuacji. Czułam się źle, ale wiedziałam, że nieobecnośc w szkole może sprawić, że bedę się czuła jeszcze gorzej. Moje rozmyslania przerwał sygnał otrzymania wiadomosci. I wcale nie budziło to na mojej twarzy uśmiechu. Od dłuzszego już czasu, moja komórka regularnie zaśmiecana jest reklamami i najchetniej bym ich w ogóle nie otwierała, ale że raz na 1000 wiadomosci jedna pochodzi od żywego człowieka i raz na 10 000, sms pochodzi od żywego człowieka, a nawet nikt w nim nie domaga się abym mu powiedziała, co jest zadane z polskiego i, że jak już wspominałam, jestem stworzeniem ciekawskim, smsa oczywiscie otworzyłam. Kto był adresatem już wiecie, co proponował, też. Problem jednak był nastepujący. To, że byłam nieumyta i nieubrana, to pal sześć, ale to, że w takim stanie zdrowia nikt mnie z domu nie chciał wypuścic, to już był problem. Tym bardziej, że nie byłam w stanie podac żadnego racjonalnego powodu mojego wybycia, a nawet kłamstwa. Do koleżanki iśc nie mogłam, bo koleżanki wszystkie widząc mnie w odległości 3 metrów plują na mnie, więc, jak tu wyjść? Odłożyłam te rozważania na potem, choć "potem" bezlitosnie kurczyło się w czasie. Zupełny spontan i brak zorganizowania. Gdy już doprowadziłam się do porządku, niestety nie było już czasu na myslenie, które jak wiadomo w moim przypadku uruchamia się baaardzo wolno. Chwyciłam płaszcz, chwyciłam buty, usiadłam na taborecie w kuchni i zaczęłam się ubierać. Tak się złożyło, że w poblizu stała mama. Trzeba było się tłumaczyć, tłumaczenie najwyraźniej okazało się nieprzystępne. Mama zawołała tatę. To był własciwie wyrok, przyjscie taty było zazwyczaj jednoznaczne. Jak wielkie było moje zdziwienie, gdy tata głosem spokojnym starał się ze mną negocjować abym nie wychodziła, żaden krzyk, żadne grobowe milczenie, spokojna prośba. Głupio mi było, ale wyszłam. Czas jak zwykle nie działał na moją korzyść, ale jeszcze gorzej nie działała komunikacja miejska. Autobus linii nr 24 w ogóle nie przyjechał, a przecież wyjątkowo spoglądałam na dobry rozkład, co mi się rzadko zdarza! Przyjechał za to inny, pół godziny od czasu, gdy Paweł wysiadł z pociagu. No trudno, co było robić, w kolejne pół godziny byłam na miejscu. Rrrrany, a to miał być taki fatalny dzień. Mało brakowało, a pojechałabym z nim do Bydgoszczy. No, jak Boga kocham, żeby tylko było jakieś połączenie o godzinie rozsądniejszej z Bydgoszczy do Olsztyna, nie wahałabym się...ale tak wrócić następnego dnia, to już byłoby duże przegiecie. Nie chciałam psuć wyjątkowo dobrej atmosfery w domu. Że też człowiek jest obwiązany tymi zobowiązaniami, że tez nie może wsiąść sobie do pociągu kiedy chce...Zaskakujace natomist było to, że gdy wróciłam do domu, normalnie dostałam obiad:P A nawet mogę teraz siedzieć tutaj i marnować czas, no niesłychane, a to przecież było tak karygodne nieposłuszeństwo!
23 września 2007   Dodaj komentarz

Ludzie majaczą pod wpływem Eferalganu......

O Ali nie można powiedzieć, że jest romantyczna, charakteryzuje ją jednak pewien sentymentalizm. Właściwie żyje przeszłością. Zdarzyło się rok temu, że była sobota, że po raz kolejny nakłamałam swojej mamie, że idę do koleżanki, podczas gdy jechałam w miejsce spotkania zgoła odmienne i to nie do koleżanki, lecz dużo starszego kolegi...z internetu. W ogóle warto by się było zastanowić, czy tytuł "kolega" nie był w tamtym czasie na wyrost. 16 września był datą, gdy przed moimi oczami ukazał się komunikat "nieznajomy przysyła widomość" i nie było w tym nic dziwnego, rok temu posiadałam jeszcze konta na wszystkich tych żenujacych serwisach randkowych, właściwie nie było dnia, gdy jakiś eunuch by do mnie nie napisał znalazłwszy mój nr gg na profilu. Nie pamiętam jednak jaki humor miałam tamtego dnia, wnioskować by można, że dobry lub conajmniej "tumiwisistyczny", bowiem nie przywitałam owego nieznajomego zablokowaniem, a zwykłam tak robić w nastroju złym. Nieznajomy spytał się, czy go pamiętam, fakt, że od razu po zadaniu tego pytania nie został zablokowany, również mógł świadczyć o humorze przystępnym. Ala zwykła bowiem palić za sobą mosty, swoją przeszłośc selekcjonować na tą, którą pamięta i na tą, którą blokuje. Ponad wszystko jednak zwykła być ciekawska. Spytanie się o imię, nie było chyba krokiem, aż tak groźnym, by miała żyć w nieświadomości, kogo powinna pamiętać. Paweł. Mało to Pawłów po świecie chodzi? Jest Paweł Małaszyński, Paweł Stasiak, a także tysiące innych Pawłów Kowalskich. Małaszyński i Stasiak zajeci, więc któż mógł do mnie pisać? Następny trop, 99 lat. A to ci dopiero historia...Uderzyło mnie, pamięć mnie uderzyła i w końcu przypomniałam sobie. Kiedyś w katalogu publicznym, gdy przez jakiś czas gnębiło mnie to, że wpisuje fałszywy wiek, a gdy wpisuję prawdziwy, to gnębia mnie pedofile, a niewypełniona rubryka zmniejszała moje szanse na to, że ktoś zagada, postanowiłam wpisać wiek w postaci lat 99. Zupełny przypadek, właściwie tak uzupełnioniony katalog, istniał czasu niewiele, a jednak. Odezwał się do mnie jakiś chłopak, który naiwnie szukał poprzez gg starszej osoby do rozmowy. Właściwie teraz nawet nie mogę przytoczyć ani linijki z tej rozmowy bowiem od tamtego czasu wykasowało mi się archiwum, ale cóż za przypadek, że akurat wtedy on pomyślał o szukaniu 99 latka, że akurat później, on przypomniał sobie o mnie! Nie wierzę w przypadki. Nie wierzę w horoskopy, znaki zodiaku i Fidela Castro nadal żywego. Wierzę w moje własne Truman Show.  Paweł W. powszechniej znany na tym blogu jako "architekt" zaproponował mi tamtego dnia spotkanie. Żadną tam randkę, zwykłe wypełnienie czasu w przerwie między pociągami. I to spotkanie miało dojść do skutku, jednak z przyczyny, której dzisiaj nie mogę sobie przypomnieć, zostało przeze mnie odwołane. On jednak pisał do mnie smsy. Pamiętam z nich jedynie śliwki, że zbierał śliwki u swoich dziadków;) Zabawne, że jedynie taki detal został w mojej pamięci. Państwo, bedąc wiernymi czytelnikami, możecie już kojarzyć tę część (vide notka z 25 września 2006 roku o hipisie spod cerkwii). Choć spotkanie z tamtej soboty nie doszło do skutku, spotkaliśmy się tygodnia następnego, wiedzieliśmy się też któregoś z kolejnych miesięcy, i o ile mnie znów pamięc nie zawodzi, w kwietniu tego roku. Kazdego kolejnego spotkania byłam inną osobą. Widząc się po raz drugi, w krótkiej przerwie między pociagami, byłam już po znajomosci z Grzegorzem. Spotykajac się po raz trzeci, na koncercie, wiedziałam już, jak to jest być skłóconym z całym swoim środowiskiem. A on wydaje mi się, był ten sam. On wydaje mi się, czyta tego bloga, więc po co ja tu się produkuję? Tak mnie wzięło na wspominki. Ostatnio zaczęliśmy pisać do siebie listy. To jest, ja napisałam i czekam, na odpowiedź, czy się doczekam, zobaczymy. A może by się tak spotkać raz jeszcze?

 

(Jestem przeziębiona, więc nie ręcze za to co piszę)

UPR, lista nr 3Reprezentacyjny dworzec Olsztyna, siedziba Olsztyńskiej Ligi Kloszardów

22 września 2007   Dodaj komentarz

Piątek, wszyscy lubią piatki...

Wiecie, co wam powiem...róbcie wszystko, tylko nie dawajcie mi do zrozumienia, że "świetnie piszę". Ileż to już złamanych istnień było przez takie mówienie. Ileż to osób przez takie mówienie poszło na polonistykę, dziennikarstwo, a teraz co? A teraz użerają się z bachorami, babrzą się w kredzie, a wieczory tracą na sprawdzaniu wypracowań, niektórych tak idiotycznych, że głowę ból sciska. Procent niespełnionych pisarzy wśród polonistów jest ogromny. I to nie są dobrzy nauczyciele. Nie mówcie też, że kazdy posiada w sobie taką Alutkę, zaczynam się bowiem czuć jak Grochola, albo conajmniej Ilona Łepkowska. Jak kreatorka głupich postaci, które jednak zyskują popularność z przyczyny swojej infantylnosci. Ich osiagniecia nie imponują mi, mimo to niestety świadoma jestem, że ciagle spod moich palców wychodzi literatura dla kucharek. Fatalne romansidło, kolejny odcinek "Mody na Sukces". Mam nadzieję, że nikt nie poczuł sie urażony, cenię sobie kazdy komentarz, ale niektóre sprawiają, że nadymam się jak balon. Alutka to stworzenie próżne, dlatego dbac trzeba by zbyt szybko nie pękła. Aż chciałoby się zacytować słowa wychowawcy, z dzisiejszej GW - "bij mnie i mów do mnie brzydko". Ten facet jest...popaprany, ale bardzo wyrazisty, wolę to niż jakąś zdziwaczałą nauczycielke chemii. Ogólnie chyba powinnam na kolanach "iść" do Częstochowy, że nie trafił mi się w przydziale "wychowawca", pan Stachurski od matematyki. To jest dopiero pogrom. Na jego twarzy widać SS-manską przeszłość. Choć wiadomo, że w przypadku klasy humanistycznej, ciężko aby wychowawcą był matematyk. Z perspektywy 3 tygodni stwierdzam, że wielką krzywde wyrzadziłam sobie wybierając ten profil. "Humaniści" to stworzenia, które najzwyczajniej są zbyt głupie, by iść na "mat-fiz", humany to zwykłe niedoroby i ludzie, którzy nie wiedzą, co tak naprawdę chcą robić dalej, że tak powiem, myslę, że nie wyłączajac siebie. Nikłym procentem, naprawdę jest odsetek ludzi, który trafił tam z powołania, wiekszość po prostu uznała, że jak pani z gimnazjum wstawiła 6 z polskiego, to teraz on ma ukierunkowanie humanistyczne i 4 z fizyki świadczy o tym, że nie jest umysłem scisłym. Ja wam powiem, co to znaczy nie być umysłem ścisłym. Nie być umysłem scisłym, to być śmierdzacym leniem, szczególnie w przypadku chłopców, bo dziewczynki z natury są mniej kumate. A ja głupia byłam, że nie miałam odwagi się przyznać przed samą sobą, że po tym profilu humanistycznym, to bede miała bardzo zawężony wybór studiów. Dobra, do studiowania mamy jeszcze 3 lata przy dobrym wietrze. Przy obowiązkowej maturze z matematyki jakieś 5 (tak, jestem tym szczęśliwym rocznikiem, który jako pierwszy będzie miał ten przedmiot obowiązkowy) lat, a w czasie bliższym otóż szykuje się wyjazd integracyjny. Nie to żebym specjalnie przepadała za integracją z rówieśnikiami, ale jeśli powiem wam, że będzie 8 opiekunów, w tym sami mężczyźni, to chyba zrozumiecie o co chodzi. Mein Gott! To chyba jakiś sen;) Ehh żeby tak jeszcze zamiast klas pierwszych były klasy trzecie, co tam klasy trzecie, sama męska część, co tam moja klasa, sama ja:P Hormony buzują, oj buzują...i zahacza to o pewną wulgarność, ale co zrobić, gdy się cierpi na kryptonimfomanię...no bezczelna się zrobiłam.
21 września 2007   Komentarze (3)

Wybieg dla zwierząt - korytarz słowem...

Juz nie przypuszczam, że żyję we własnym Truman Show, ja to wiem. Bo smieszne jest to co się dzieje. W myślach mam scenariusze i one się sprawdzają, Ci co odchodzą nagle powracają, szkoda jedynie, że na raz. Gdy jestem sama, wtedy żaden nie pomyśli... A sytuacje są tak fatalnie nie klarowne...że nie wiem jak mam się zachowywać, z kim wiązać nadzieje. No fatalnie, dobrze, że chociaż sytuacja w liceum zaczyna się stabilizować. Powoli nabywam wiedzę, z kim, jak można sobie poczynać. Patrząc na siebie z boku, czasami zadziwię się jak bardzo zrobiłam się bezczelna. Nieśmiałość chyba ze mnie uchodzi. Powiedziałabym nawet, że jestem dwoma sprzecznosciami. Sacrum i profanum w jednej integralnej części. Ale nie, ja byłabym naprawde szczęśliwa będąc podzielona jedynie na dwie części, tymczasem moja osobowość jest autentycznie zdefragmentowana na części tysiąc. Nie chce mi się jednak tutaj wypisywać tych banialuków o poszukiwaniu samej siebie. Po trzech tygodniach, myślę, że moge już powoli zacząć wyrokować. Jestem w pełni świadoma tego, że ten blog z pewnością kiedys wpadnie w ręce kogoś z klasy, a mimo to decyduję się na ten infantylny obyczaj obmawiania za plecami. Dziwni są Ci ludzie z mojej klasy...Niepoważni, właściwie w ich towarzystwie dopiero dostrzegam, jak elitarną szkołą było moje gimnazjum. Owszem, sympatyczni, ale dziwni. A co do Kacperka, oj Kacperek się tylko wydawał taki cicho-ciemny, a to mała bestyjka jest;) Się chłopak rozkręcił i zbiera żniwo popularności. Ten tydzień ogólnie jakoś doprowadził do scalenia naszej klasy, Szymon jakby z boku stoi, ale tutaj też wynikła pewna niespodzianka. Szymon, ach Szymon, ma cudne spojrzenie, głos niczego sobie i co więcej, dzisiaj do niego podchodzę, patrze, taki osamotniony siedzi, jakąś książkę w dłoniach pianistopalczastych dzierży, pytam , w czym się tam zaczytuje, a się okazuję, że samego Lema nasz Szymon czyta. No, niech mnie kule biją, w domowej biblioteczce mam pokaźny zbiór tegoż autora, kiedyś w porywie nawet chwyciłam jeden z tytułów ("Katar" bodajże), lecz po pierwszych dwóch linijkach musiałam się zatrzymać i zadać pytanie, co ja własciwie czytam. Nie rozumiałam nic, a futurystyczna tematyka również nie pogłebiała mojego entuzjazmu. Lem ogólnie chyba nie miał pióra przystępnego dla zwykłych ludzi, dlatego fakt, że ten 16 letni młodzieniec czytał powieść tegoż autora, zdawał sie ją rozumieć (no, taką inteligentną minę miał:P), a nawet był w połowie książki, budził moje nieukrywane zdumienie i ukrywane skrzętnie zainteresowanie postacią Szymona. Klasowi koledzy nigdy nie cieszyli się moją szczególną uwagą (i vice versa of course) i w tym przypadku również nie będę czynić wyjątku. Oczywiście nie mówię już, że zainteresowanie nimi to pedofilia, bo powoli na ich smagłych twarzach pojawia się zarost (na razie komiczny meszek, który wyglada, jakby gubili sierść) i niedługo pretendować będa oni mogli, do tytułu "mężczyzna", jednak już w kwestii ewentualnego szukania osobnika do przedłużenia gatunku, wolałabym kogoś, kto jest ode mnie dojrzalszy i na lekcji polskiego nie wykrzykuje co chwila "moc zielonego wojownika!. Hehe a co do dojrzałości, nie wiem, chyba cofam się w rozwoju, ale dzisiaj jadąc autobusem miałam chęć nieodparta zawiesić się na drążku do trzymania:P To chyba przez ten stres:P Niestety, grono obserwatorów byłoby zbyt liczne, postanowiłam przełożyć to na kiedy indziej;) Coś tam na poczatku wspominałam o bezczelności, no, miałam to rozwinąć, a poszłam innym tropem. Otóż Alutka tak nam się rozszała, że...Chwila od poczatku. Że wzdycham do jednego trzecioklasity, już wiecie, że grono trzecioklasistów, do których zaczęłąm wzdychać się powiekszyło, pewnie się domyślacie, ale że grono Potencjalnych Obiektów Westchnień (w skrócie POW) się powiekszyło o jednego nauczyciela (żeby tylko), ha! Tego nie wiecie;) Oczywiscie na samym wstępie pragnę zaznaczyć, nie jest to połączone z pisaniem wierszy "Bedę na Ciebie czekać, nie znaczą nic lata. Stojąc na korytarzu, do Ciebie śmiać się będę i płakać" , lekkich erotyków "Skończyłam właśnie lekcje matematyki, gdy on poprosił mnie bym została w klasie. Jego wyraz twarzy był inny niż zwykle. Nawet się nie spostrzgłam, gdy drzwi klasy zamknęły się, a jego dłoń spoczęłą na moim ramieniu. Zapach jego perfum, po raz pierwszy pachniał tak intensywnie"(dalsza część po wysłaniu smsa na numer 7923 o treści "Stosunek a do b"), ani nocy spędzonych nad rozmyślaniem, jak to by było pewnego razu zostać po lekcjach;). Jak zwykle, ja poprostu lubię sobie popatrzeć, tyle, że tym razem robie to niesłychanie zuchwale. Kiedyś było to raczej podgladanie, zwrócenie wzroku, gdy miałam pewność, że dany obiekt westchnień nie widzi moich rozmarzonych oczu, a teraz jest to niczym nieskrepowane, zupełnie bezczelne śledzenie wzrokiem. I chyba zdaję sobie sprawę z tego, co jest przyczyną. Ta szkoła daje poczucie kompletnej bezosobowosci. W gronie ponad 700 osób trudno jest być zapamiętanym, można sobie pozwolić na pewnie dziwne zachowania. Nie rozeznałam się jeszcze, jakiego przedmiotu uczy i nie wiem, czy będę wszczynać śledztwo. Patrzenie na niego chyba mi wystarcza, ma zabwany nos...Może wydam się tutaj potworną materialistką, ale mąż nauczyciel nie wydaje mi się być dobrym wyborem. Przynajmniej w przypadku, rodziny wielodzietnej. Ja nie podważam ogólnie kwestii mężczyzn w tym zawodzie, bo uważam że feminizacja tego zawodu, jaka w ostatnim wieku nastapiła nikomu na dobre nie wyszła(i już nie chodzi tutaj, o to, że mogłabym częściej wzdychać), ale z pensji nauczyciela cięzko wyżyć w pojedynkę, a co dopiero w liczbie większej. Dlatego sorry Winnetou, ale zakochiwanie się w nauczycielach mija się z celem, no chyba, że jest się nastawionym na inne korzyści, albo czystą przyjemność. Po cóż więc wodzę za nim wzrokiem? Sama nie wiem, ot taka rozrywka przed kolejna lekcją. On chyba to dostrzega...Alutka, pora dorosnąć, pora dorosnąć. Nieukrywaną radość, zauważyłam, że czerpię również z przechadzania się po korytarzu. Kryje się w tym pewna perwersja, coś w prostej linii pokrewieństwa związanego z ekshibicjonizmem. Gdy idę, i na którymś metrze ktoś zwraca na mnie wzrok. Nieopisana satysfakcja. Postepująca dewiacja. Pierwsza klasa liceum.

 

Liga Prawicy Rzeczypospolitej lista nr 3

20 września 2007   Komentarze (2)

Dozwolone od lat 18...wybory of course

Musze z wami, państwo drodzy, porozmawiać. Jako, że wiecie juz skąd sie biora dzieci, musimy wybrac inny temat. Zapewne znacie już wesołą nowinę głoszącą, że Sejm nam sie rozwiązał, że nowe wybory przed nami. Ja co prawda dowiedziałam się o tym znacznie później niż ogół ludzkości, bo przez ostatni czas żyję w pewnym odcięciu od świata, ale pokładam w następujacej sytuacji nadzieję ogromną. Być może wśród moich czytelników, choć jest ogromnie wątpliwym bym mogła zwracać się w liczbie mnogiej, są osoby, które posiadają już prawo wyborcze, i którym co więcej jest wszystko jedno, czy zagłosują na partię krasnoludków, Samoobronę, czy też PO. Otóż ja nie śmiem nikomu nakazywać na kogo ma głosować, ja jedynie chciałabym przedstawić państwu partię, która stanowi rzeczywista alternatywę, dla tego posród czego rozkazują nam wybierać - Unia Polityki Realnej. Prezesem jest Wojciech Popiela, choć bardziej znaną twarzą z pod tej flagi jest Janusz Korwin Mikke, którego to adres bloga umieszczony jest pod archiwum. Postacią wybitną, a również mającą związek z UPR, jest także Stanisław Michalkiewicz, pisarz publicysta, swego czasu pojawił się w mediach posądzony zupełnie śmiesznie o głoszenie antysemickich poglądów, jeden z założycieli UPR. O ile bowiem nie wszyscy mogli słyszeć o wyżej wymienionych postaciach, o tyle myślę, że powinno państwu powiedzieć coś nazwisko Kisielewski. Tak, śp. Stefan Kisielewski, bardzo wyrazista postać wśród literatów zeszłego wieku, również był jej współzałozycielem. Jest to partia dosyć mało znana, przez media własciwie całkowicie pomijana. Kiedyś byłam pewna, że przyczyną tego jest to, że nikt ich poważnie nie traktuje, teraz zaczynam rozumieć, że media i Ci, którzy stoją za trescia ich przekazu, traktowali UPRowców zupełnie poważnie. Jest to całkowicie świadome pomijanie. UPR stanowi realne zagrożenie dla obecnych układów politycznych. Jest niewygodne, a nawet śmiertelne dla niektórych jednostek, chce bowiem rzeczywiscie zlikwidować biurokrację - źródło wszelkiego łapownictwa. Państwo teraz pewnie się uśmiechną, bo co ja mogę wiedziec o polityce. To prawda, ja niewiele wiem o polityce, ale z prostej obserwacji, uzywając argumentu pana Andrzeja Leppera, mogę powiedzieć, "oni wszyscy już rządzili!". Rządzili, i co, ładny burdel mamy, prawda? UPR również w sejmie swego czasu była, kiedy to jeszcze prog wyborczy nie istniał. Jej elektorat niestety w poczatkach lat 90 był conajmniej mały, do Sejmu wprowadzono jedynie 3 posłów z tego ugrupowania. Zdziałać mogli niewiele, jadnak to właśnie z ław UPR wychodziło wiele znaczących inicjatyw. Jedną z najważniejszych była uchwała lustracyjna nakazująca ministrowi spraw wewnętrznych ujawnienie nazwisk posłów, senatorów, ministrów, wojewodów, sędziów i prokuratorów będących tajnymi współpracownikami UB i SB. I rzeczywiście taka uchwała została podjęta, nie bedą państwa mieszać w te zawiłe historię, ale pewno wielu z państwa kojarzy noc z 28 maja 1992 roku, kiedy to upadał rząd Jana Olszewskiego, to wszystko było skutkiem tego, namacalnym dowodem, że nawet po 1989 roku Słuzby Bezpieczeństwa nadal miały władzę ogromną. A własnie Janusz Korwin Mikke podjął się ich ujarzmienia! MOżna się bać tej partii, bo ona ma rzeczywisty zamiar zrobienia porządku, co więcej ma na to ścisle okreslony plan. Chcą państwo żyć w fajnym kraju? To jest recepta, myślenie nie boli! Nastrzępiłam języka, bo najzwyczajniej wkurzyła mnie jedna rzecz. Wróciłam z księgarni, telewizor akurat był w trybie "ON", tak spoglądam jednym okiem na ekran i widzę Romana, wszyscy znają Romana, więc chyba nie muszę dodawać, że jest to Roman G. Roman cos tam usilnie tłumaczył i to nie miało dla mnie wiekszego znaczenia, lecz mój mózg w tamtej chwili zaczął intensywnie kojarzyć, że przecie UPR będzie startować z list wyborczych LPR (co nie znaczy, że mamy tutaj do czynienia z jakąś syntezą obu tych ugrupowań, to jest małżeństwo z rozsądku, po wyborach kazdy pójdzie swoją drogą), no to tak przysiadłam żeby Romka posłuchać. Nagadał się, nagadał, w większosci była to czysta demagogia, ale w końcu zszedł z piedestału i ku mojemu zdziwieniu do mikrofonu, po cudownej zapowedzi Krzysztofa Bosaka;) podszedł prezes Popiela. Niezręcznie zaczął, ale z kazdym kolejnym słowem się rozkręcał, gdy nagle....gdy nagle TVP3 przełączyło relację z inauguracji, na jakiegoś doktora Migdalskiego, czy jak mu tam było! No, przepraszam, ja w tym nie chcę się dopatrywac spisku Żydów i masonów, ale to, że Markowi Jurkowi, jako przedstawicielowi PR dali się wypowiedzieć na wizji do końca, że Romanowi Giertychowi również, a Popielę po 5 minutach wyłączyli, to o czymś świadczy!. Rzecz jeszcze lepsza, gdy juz nasz wszystkim znany doktor się madrze wypowiedział, puszczony został skrót z inauguracji i oczywiście puscili Jurka, puscili Giertycha, a Popieli niczewo! Człowiek, którego nie było, partia, której niema. Ta manipulacja mnie szczerze przeraża i fakt, że ostatnio coraz rzadziej włączam odbiornik TV chyba uznam za błogosławieństwo, bo równie zmanipulowanych informacji, jak przez te medium to państwo nie otrzymaja nigdzie. To tyle z moich pacholęcych wywodów.

 

LPR lista nr 3

15 września 2007   Dodaj komentarz
< 1 2 ... 8 9 10 11 12 ... 17 18 >
Pewna_dziewczynka | Blogi