• Grupa PINO
  • Prv.pl
  • Patrz.pl
  • Jpg.pl
  • Blogi.pl
  • Slajdzik.pl
  • Tujest.pl
  • Moblo.pl
  • Jak.pl
  • Logowanie
  • Rejestracja

Pewna dziewczynka bez brwi

Kalendarz

pn wt sr cz pt so nd
27 28 29 30 31 01 02
03 04 05 06 07 08 09
10 11 12 13 14 15 16
17 18 19 20 21 22 23
24 25 26 27 28 29 30

Strony

  • Strona główna
  • Księga gości

Archiwum

  • Listopad 2015
  • Lipiec 2014
  • Czerwiec 2014
  • Maj 2014
  • Luty 2014
  • Styczeń 2014
  • Grudzień 2013
  • Listopad 2013
  • Październik 2013
  • Wrzesień 2013
  • Sierpień 2013
  • Listopad 2011
  • Październik 2011
  • Wrzesień 2011
  • Sierpień 2011
  • Lipiec 2011
  • Czerwiec 2011
  • Maj 2011
  • Kwiecień 2011
  • Marzec 2011
  • Luty 2010
  • Grudzień 2009
  • Wrzesień 2008
  • Sierpień 2008
  • Lipiec 2008
  • Czerwiec 2008
  • Maj 2008
  • Kwiecień 2008
  • Marzec 2008
  • Luty 2008
  • Styczeń 2008
  • Grudzień 2007
  • Listopad 2007
  • Październik 2007
  • Wrzesień 2007
  • Sierpień 2007
  • Lipiec 2007
  • Czerwiec 2007
  • Maj 2007
  • Kwiecień 2007
  • Marzec 2007
  • Luty 2007
  • Styczeń 2007
  • Grudzień 2006
  • Październik 2006
  • Wrzesień 2006
  • Sierpień 2006
  • Czerwiec 2006
  • Kwiecień 2006
  • Marzec 2006
  • Luty 2006

Najnowsze wpisy, strona 10


< 1 2 ... 9 10 11 12 13 ... 17 18 >

A bez tytułu dzisiaj...

Żyję, przeżyję, I will survive, jak to kiedyś Aretha Franklin śpiewała, drodzy państwo I will survive, bo znalazłam środek na przezycie. Teraz chwyćcie się mocno za krzesła i słuchajtie mnie. Kościół, to taka dziwna instytucja, której do tej pory unikałam, któż mógł sie spodziewać, że pewnego wtorkowego poranka idąc obok takiej oto budowy sakralnej przystanę przy tablicy ogłoszeń, przeczytam godziny odprawiania mszy i co więcej do mojej głowy wpadnie pomysł, by na taką mszę się wybrać. Nie powodował mną żaden żal, specjalna skrucha, tym bardziej chęć modlitwy. Najzwyczajniej, mając na godzinę 8:00 do szkoły, a korzystajac z możliwosci podwiezienia mnie przez moją mamę i wyjeżdzając z domu o 7:00, zostawało mi zupełnie niezagospodarowane 45 minut. Ala wyjatkowo nie lubi marnotrastwa i braku zorganizowania. No, bo jak, wejść do szkoły o tej godzinie to lekki obciach, a szwędać się po okolicznych chodnikach to marnotrastwo, cóż wiec zrobić? Pójść do kościoła. Niezła perwersja, prawda? A jednak odważyłam się. To nie jest opowieśc o cudownym objawieniu czy nawróceniu, nie bójta się. A właśnie, warto by również zaznaczyć, że nie powodowała mną żadna kolejna miłostka do księdza, bo państwo pewnie znając mnie od razu taki trop przyjeli. Również nie z powodu takiegoż, że w 5 ławce od chrzcielnicy mógł siedzieć jakiś przystojny młodzieniec tam trafiłam. O tej porze, w dzień powszedni szczególnie, nie można liczyć na inne towarzystwo niż 60+. Msza, jak msza, jednak to co mnie mogło ściagnąć, to być może spokój tam panujący. Jak zaczęłam w środę, tak już codziennie tam chodzę. Zabawne, z własnej nieprzymuszonej woli. Przezyję, bo kazdy dzień rozpoczety mszą świętą napawa mnie dziwnym optymizmem i być może to jest ten sposób na przezycie tych trzech lat? Będe chodzić, bo w jedyny dzień, w który nie poszłam, dostałam pałę z matematyki. Tak, pamietny wtorek...to dla mnie powód wystarczajaco motywujacy, by wstawać o 5:00. Bo tutaj dzieci drogie chodzi o dyscyplinę, tak. I to, że wstaję o 5:00 wcale nie jest taką kontrowersją, gdy powiem, że kłade się w okolicach 21:30 - 22:00. Dyscyplina dzieci drogie, dyscyplina pozwoli wam przezyć! Amen. Tak się zastanawiam, czy jutro by nie pójśc do kościoła..ale perwers;) No, nie jest to zły pomysł, rano kościół, sprzątanie, na rower z Nikonem i nauka, bo cóż innego mi do roboty pozostaje. Życia towarzyskiego nie posiadam, czyli jeden kłopot z głowy mniej. Ogólnie zauważam, że się kompletnie wyalienowałam przez ta bloggate. Nie umiem rozmawiac z ludźmi jeszcze bardziej niż rok temu, a przeciez to sie wydawało być niemozliwym! Jest dobrze, po weekendzie bedzie gorzej, bo kończy sie okres ochronny, ale chyba przezyję? Bo jeśli nie, to w czyje recę przejdzie mój Nikon?! Najdroższy...

 

14 września 2007   Komentarze (1)

Podręczny zestaw do robienia trupów...

A otóż, gdy nachodzą państwa trupistyczne myśli, zamiast skoczyć z okna i bez reszty swój żywot stracić, Ala ma dla państwa alternatywę! Podręczny zestaw do robienia trupów.

W skład tego cudownego zestawu wchodzą:

- samoprzylepne karteczki (żółte)

- czarny marker

- nozyczki

a także w naszej wyjatkowej promocji gumka recepturka! Z możliwoscią wyboru koloru!

Rach - ciach i trup na miejscu!

Już od października na Allegro!

A jutro matematyka, o rany, jakiez to zabawne...

13 września 2007   Komentarze (1)

Lyceum, instytucja niszcząca młode umysły......

Wierzycie w zycie po życiu? Chyba powinniście zacząć, oto namacalny dowód trupa pisze dla was notkę. Matulu ratuj, oni każą mi się uczyć! Jako jedna z niewielu zdążyłam już wywalczyć sobie ocenę. Walczyłam o nia dzielnie, przez całe 2 minuty po zadaniu pytania milczałam. Jeśli ktos ma jeszcze wątpliwości jaka to ocena, to pomogę mu, jest to goła pała z przedmiotu o nazwie matematyka. Żeby było smieszniej, dokonałam tego w tzw. okresie ochronnym, kiedy to w statucie brzmi, że otrzymanie takiej oceny jest niemozliwe. Jak wiadomo nie ma rzeczy nie możliwych, dla Ali czasami rzeczy niemożliwe są bardziej realne od tych możliwych, ale takiego zwrotu akcji się nie spodziewała. I jeszcze ten wzrok matematyka pełen pogardy odprowadzajacy mnie do ławki. Nie chcę tu sie wcale słownie mscić, ale ten pan ma chyba baaardzo głębokie kompleksy na punkcie swojego wzrostu. Nie jestem w stanie myśleć na jego lekcjach, strach mnie paralizuje, stojac przy tablicy jestem gotowa powiedzieć, że nazywam się Smerfetka, a 2+2 to 703. Jak widzicie moja kariera edukacyjna najwyraxniej szybko się skończy. Wezmą mnie do jakiegoś OHP-u i bedziecie mnie mogli podziwiać jak zbieram śmiecie z chodników. Nie cierpię tej szkoły! Aż chciałoby się zanucić "nie dorosłem do swych lat...". Czuję się jak największy niedorozwój, nie umiem robić notatek, nie umiem słuchać tego co się dzieje na lekcji, a na przerwach ciagle siedzę sama. No, z ostatnim podpunktem przesadziłam, nie jest tak tragicznie. Klasa usilnie próbuje się integrować, z tym, że jest to dość nieudolne. Dajmy na to wczorajsze "spotkanie integracyjne", mein Gott! Najpierw przez pół godziny błakalismy sie po starówce nastepnie trafiliśmy do Mc Donalda i tak siedzieliśmy przez kolejne 30 minut. Drętwo... Pomijajac już fakt, że z 30 osobowej klasy integrować postanowiło się 13 osób... Właściwie można już zauważyć wyłaniający się lekki podział w naszej klasie, na tych co chwalą sie ile wypili i na tych co to sie z tym tak nie obnoszą, a i jeszcze na tych którzy nie piją wogóle. Fajny podział, prawda. Szczególnie, że cała ta grupa to 16 latkowie.  Tych co nie pija wogóle można policzyć na palcach jednej ręki, można równiez wyłonić z tej grupy tych, których ogół klasy tak jakby już subtelnie zaczyna odrzucać. I tak, mamy tutaj 2 Szymonów, Kacpra, no dodajmy Filipa, choć on chyba najzwyczajniej się trochę jeszcze integrować nie chce i jest to jakby jego wyborem. Szkoda mi Kacpra natomiast, na tymże "spotkaniu" był on głównym tematem dyskusji. Traktuja go jakby był ułomny, przedrzeźniają. Ja nigdy nie chciałam robić za Matkę Teresę z Kalkuty, ale tak jakoś chciałabym się z nim zakolegować. I z jednym z Szymonów również;) Ahhh ma wzrok jak Aleksander...Utworzę własny oddział odrzuconych;)

 

A teraz nie o szkole. Coraz częsciej wydaje mi się, że żyję w jakimś Big Brotherze, a może bardziej Truman Show. Się znaczy, scenariusze najbardziej abstrakcyjne, które jednak tkwią w moim umysle jako te realne ni stad ni zowąd zaczynają się urzeczywistniać i tworzyc jakieś idiotyczne M jak miłość w moim życiu. No, jak na złość! Akurat, gdy nie mam czasu a i chęci czy też nadzieja ze mnie uszły, w czasie, gdy już dawno postanowiłam zostać pustelnikiem, proszę nie ingerować w moje plany! W moją chatkę na dalekim Kaukazie, gdzie bede miała 107 kotów, w tym jednego spasionego kota Bogdana, proszę nie ingerować!

 

PS. Państwo zwrócą teraz uwage na czas wstawienia notki, odejmą od tego godzinę i pomyslą, że ja tak wstaje codziennie, a jak się nie wyrobię z interpretowaiem wiersza to i pół godziny wcześniej. Fajno jest, co?

13 września 2007   Dodaj komentarz

Gietrzwałd tour...

No, i co mi cienkie Bolesławy powiecie? Właśnie wróciłam z Gietrzwałdu. Nogi wchodza mi w pewną istotna część ciała, a patrzałki samoistnie zamykają się. Zacznijmy jednak od poczatku. Była 3:00, gdy Alicja K. z pomoca budzika otworzyła oczy. Z oknem panowała ciemna noc, a co wtyrwalsze osobniki dopiero kładły się spać. Wstała niczym nie przymuszona, najzwyczajniej z własnej woli. Nie musiała wstawać akurat o trzeciej, równie dobrze mogła to zrobić o 4:20, lecz niestety nie zdążyłaby wtedy umyć i wysuszyć głowy. Państwo chyba sami widzą, że to już jest stan głęboko maniakalny. W tym wypadku było i tak wszystko jedno, o której by wstała, bowiem czynność ta ograniczałaby się jedynie do wystawienia nogi spod kołdry, jej umysł nie zdołał zapaśc w sen, funkcjonował tak już od godziny 7 dnia poprzedniego. Zwlokła się z łóżka, ni to szczególnie zła na ten fakt, poszła umyć nieszczęsną głowę, przebrała się, spakowała, zjadła śniadanie, które niektórzy ze względu na porę nazwaliby raczej kolacją i czekała aż mama się obudzi. Mama zwykła bowiem wstawać o porach rozsądniejszych. Leżała na kanapie wpatrując się w telewizor, a czasami w obiektyw Nikona ;)

Nie trwało to jednak długo, czas tykał, mama się zebrała, a na zegarze była godzina 4:43. Wyszłysmy z domu.

W krótko po tym znlazłyśmy się pod kościołem i wraz z wyjątkowo nieliczną grupą ruszyłyśmy w dalszą drogę.  Już po pierwszych kilku krokach w umysle małej Alutki zaczynały się tlić najróżniejsze sposoby na wyeliminowanie grupy. Nie odpowiadało jej ani tempo, ani sąsiedztwo innych pielgrzymów, ani tym bardziej sapiący przez megafon ksiądz. Postanowiła wyprzedzać. Predzej czy później można sie tego było spodziewać, lecz w tym roku podjeła taką decyzję wyjatkowo wcześnie. Nie mogła jednak dojśc do porozumienia w tej kwestii z mamą. Ta nie miała zamiaru wyłączać się z grupy. Doszło więc do pewnego spiecia. Alutka wrzuciła wyższy bieg i tylko patrzeć reszta mogła na jej oddalajacą się posturę. W końcu jednak sumienie ją ruszyło, postanowiła się poświęcić i nie zostawiać mamy samej. Pierwszy konflikt został sposobem tym zażegnanym, a i do pewnego kompromisu się doszło. Choć kompromisem to nazwać ciężko, bowiem Ala znów dopięła swego i razem z mamą odłączyły się od grupy. A pielgrzymka szła, powoli powiekszając się za sprawą dołączających ludzi. (Na tym zdjeciu pragnę zwrócić państwa uwagę na śmiercionosny chodnik, który jest tutaj w stanie ostatecznego rozkładu)

 Natomiast grupa degeneratów powoli oddalała sie w swojej prywatnej wędrówce. (no i kto rozpoznaje dzieffcynkę ze zdjecia?;))

Porządku, jak zwykle w takich sytuacjach pilnowali dzielni panowie policjanci, przemierzajacy kolejne odcinki krajowej 16 na swoich motocyklach niczym samotni easy riderzy.

I tak było lepiej. Bez tłoku, ze świezym powietrzem i mozliwoscią samodzielnego gospodarowania swoim czasem. Właściwie dotąd zastanawiam się dlaczego od początku same nie szłysmy. Wkrótce zaczęlo się wyprzedzanie kolejnych pielgrzymek i jak się zaczęło to już szło hurtem. Najsampierw nasza rodzima.

Następnie Mragowo

A dalej to już nawet wymieniać w stanie nie jestem.

Nie wszyscy jak widać byli szczęśliwi z faktu, że robię im zdjęcia, ale nie używali perswazji siłowej, więc pozwoliłam sobie na swawolę. Swoją droga ileż to władzy człowiek zyskuje dzierżąc w ręku takiego Nikona. I z drogi człowiekowi schodzą i usmiechają się, no no...Wracając do opowowieści, choc opowiescią ciężko to nazwać. Nie klei mi się , lecz za wszelką cenę, jak widzicie chce zaprezentować swój dorobek. Zdjęcia małe bo serwera nie chce obciązać, a zapoznać was z jedną z moich tras rowerowych omieszkać nie mogę. No, bo i widoki ładne. Tutaj dzieci drogie Naglady.

A po Nagladach, to już rzut beretem do Gietrzwałdu.

I otóż to.

Cel osiągnięty został i błogi odpoczynek. (Oczywiscie Alutka musiała zrobić ta swoją durnowata mine do zdjęcia:P)

I tak to się skończyło. Wiem, wiem, odwaliłam chałe, ale jak Boga kocham z sił opadam a tu jeszcze szanowna pani polonistka zażyczyła sobie interpretację wiersza Szymborskiej. Oj pani profesor, my się nie polubimy.

 

Kto idzie za rok?

09 września 2007   Komentarze (2)

Alutka licealistka...

Dementuje plotki, które głoszą, że nie żyję. Stan ten oczywiscie może się zmienić za dzień, dwa, trzy lub czas bliżej nieokreslony, ale na dzień dzisiejszy moja licealna egzystencja ma się umiarkowanie dobrze i w swoim kalendarzu żadnych zgonów na czas najbliższy nie przewiduję. Teraz dzieci drogie mniej żartem. I to bardzo mniej żartem. Żartów bowiem mam już dosyć. Szczególnie jednego, który przez 3 lata w gimnazjum robili mi nauczyciele. Niezły ubaw muszą teraz mieć, takie jaja sobie z Alutki zrobili. 6 z polskiego, 5 z historii, 5 z angielskiego, to wszystko to był ich pieprzony żart! Wystrychnęli mnie na dudka! Przychodzi Alutka do szkoły, pewna swoich sił, gotowa na nowe przygody, a tu taki psikus! Tak, tak zaśmiejcie się państwo, w liceum wszystkie te szósteczki i piąteczki nie znaczą zupełnie nic. Czy państwo kiedykolwiek widzieli żeby Ala chociaż jednego popołudnia w tygodniu sobie nie znalazła na internetowe marnotrastwo, zapewne nie. A czy w tym tygodniu Ala napisała chociaż jedną notkę? No, jedną, ale to było w dniu rozpoczęcia. Minął pierwszy tydzień, przez cały ten czas nie siedziałam ani minuty przed komputerem czy telewizorem, a to dopiero poczatek. Boję się szczerze co będzie dalej. Chociaż patrząc na starsze klasy, to cóż, nie wyglądają oni na specjalnie umęczonych, widać do wszystkiego trzeba przywyknąć. Fakt, jednak faktem, juz dawno nikt mnie tak nie nastraszył jak ci oto nauczyciele z 1 LO. Pierwszego dnia, tj we wtorek jeszcze jakoś radę dawałam, żyłam bowiem nadzieją i pewnym niedowierzaniem w stosunku do ich gróźb, ale juz drugiego dnia ich siła perswazji i moje nieudane próby nawiązywania nowych znajomości (no, zasadniczo jak się stoi przy scianie i patrzy w sufit to jest to zadanie dość karkołomne) doprowadziły do całkowitego puszczenia nerwów. W domu, of course, publicznie Ala ngdy sobie nie pozwala na takie chwile zapomnienia;) Ryczałam i ryczałam, chciałam się przenosić do  zawodówki i zwymyślałam na wszystkie nowe osoby w klasie. Oczywiscie nie musiałabym tego robić i pewnie bym nie robiła, gdybym nie miała audytorium, a raczej audytora w postaci mojej mamy.  Współczuję tej kobiecinie, bo własciwie ja płakac potrafię na zawołanie i dla mnie żaden płacz nie jest oznaką jakiegos totalnego załamania się, mama zdecydowanie odbiera to inaczej, że niby wielka krzywda mi się dzieje, no i wiadomo, sama się przejmować zaczyna...Alutka sadystka. Tak, to sobie popłakałam, choć nie za długo, bo i na to już czasu nie mam i poszłam brać się za lekcje (po drugim dniu! czy państwo to rozumieją?! Tak mnie zastraszyli!). Ogólnie cały świat mi się do góry nogami wywalił. Od pierwszego przekroczenia progu szkoły poczułam większą odpowiedzialność i rzeczywiscie, skończyły sie czasy, gdy się coś narozrabiało i biegło się za maminą spódnicę z płaczem. Mamusia już nie przyjdzie do szkoły na nasz rozpaczliwy krzyk. Niestety, to już liceum. W piątek jako ta niby już bardziej odpowiedzialna poszłam po lekcjach szukac brakujacych podreczników. Przeszłam cały Olsztyn wzdłuż i wszerz, odwiedziłam 8 księgarń i okazuje się, że "nie ma towaru w mieście". A na jednej książce zależało mi szczególnie. Chodzi tu o podręcznik od matematyki. Nowy nauczyciel od tegoż przedmiotu jest chyba ostatnią osoba, z którą chciałabym zadzierać. No trudno, trzeba będzie kserować. Co poza tym. No, jeśli chodzi o samą społecznośc klasową, to nie jest źle, choć nie spodziewałam się aż trzech dziewczyn z tlenionymi włosami (to jest chyba w ogóle jedyny taki przypadek na całą szkołę, im tez pewnie nauczyciele zrobili psikusa:P). Więc tak, o dwóch z nich moge powiedziec, że w głowie zamiast pewnego istotnego organu mają pokaźnego kalafiora, a jedna chyba ma cos jeszcze, nie wiem, może jakieś brokuły, ale minę ma bardziej inteligentną. A! I warto tutaj przedstawić jeszcze jedną postać. Kacper się nazywa. Nie mam pojecia dlaczego, ale strasznie go polubiłam (nie mylić zakochałam się), taki pocieszny, ma dośc zabawny sposób mówienia, no i coś z Aleksandra, jest szarmancki;) W kazdym razie odpuszczam sobie jakiekolwiek i z kimkolwiek flirty, bo primo cały w tym ambaras żeby dwoje chciało na raz, a secundo naprawdę czasu nie mam. Jeśli chodzi o zaspakajanie mojego słynnego zmysłu estetyki, to rzeczywiscie wypatrzyłam sobie jednego trzecioklasistę, ale do wypatrzenia sie ograniczyłam, bo to ani nie mam co liczyc, że jakikolwiek trzecioklasista na taką sikse pierwszoklasową zwróci uwagę, ani ochoty nie mam na jakies umizgi. Czasem tylko oko pocieszę, w duchu wzdychając "ach!". Ogólnie pierwszoklasiste rozróżnić jest najłatwiej, bo zazwyczaj obija sie o ściany;) Dalej, jeśli chodzi o nauczycieli, myslę, że kadra bardzo dobra, pan Dreikopel, wychowawca, no brak mi słów na tego człowieka, radość ma jest niezmierzona i niebiosom dziękuje, że ten człowiek jest moim wychowawcą. Nie, dzieci wykluczmy tutaj jakies zakochiwanie się, w tym wypadku jest to wyjątkowo nieopłacalne, można narazić się na brutalne wyszydzenie. Jest to najzwyczajniej postac oryginalna niezwykle i to jest fascynujace. Własciwie jedynym nauczycielem, którego zdecydowanie bym wymieniła jest polonistka. Ma coś w sobie, co zadecydowało o mojej antypatii juz od pierwszego zdania. Coś co z bólem rozkazało mi krzyczeć "ja chcę do pani Grażynki!"(byłej polonistki). Tak więc zasada "szanuj nauczyciela swego, bo możesz miec gorszego" jak najbardziej sie w tym wypadku sprawdziła. Reszta nauczycieli, to tez niezłe indywidua. Weźmy na tapetę chociażby pana informatyka, wybitnego znawcę hodowli chomików komputerowych. Przez znaczną część lekcji objaśniał nam, że obudowa komputera jest idealnym miejscem na rozwinięcie takowej hodowli(dokarmianie chomików przez otwór po stacji dyskietek, miejsce do biegania przy wentylatorze itp.). Widać niestety, że większość stara się być zabawna na siłę, moge się założyć, że co roku raczą pierwszoklasistów tymi samymi żartami. Powiedziałabym nawet, że zawód nauczyciela słuzy podnoszeniu sobie poczucia własnej wartości, bo to wiadomo, pierwszak zestresowany, jeszcze taki trochę dziecinny, to i z byle żartu sie smiać będzie. Jak już pisałam, życie mi sie do góry nogami wywaliło, teraz kazda godzina się liczy, jedynie w weekend jest jakies wytchnienie. Popadłam w trwałą depresję i co tam jeszcze sobie dodam, do tego stopnia, że zwykle, gdy mam na 8:00 to o godzinie 7;00 można mnie spotkac w pobliskim kościele. Nie wiem własciwie po co tam zachodze, może już jedynie modlitwa mi pozostała, choć ja się nawet nie modlę, że akurat msza jest to sobie w tej mszy uczestniczę. Szukam, ciagle szukam sposobu na przezycie tych trzech lat. Skoro już tak jesteśmy przy tematach koscielnych, to jutro, jak wspominałam idę piechotką do Gietrzwałdu, no sama niestety, ale jakos to bedzie. Musi jakos być zreszta, bo tak, stało się...środowego popołudnia kupiłam Nikona D40x tym samym czyszcząc swoje konto do zera, ale że popadłam w trwałą depresje to się cieszyć nim nie umiem. Wezmę go jutro ze soba, może trochę pocykam, oczywiscie za jakość zdjeć nie ręczę, ale wstawię wam kilka, bo dobre serduszko mam. Aaaaaa i jeszcze jeden fakt przeraźliwie smutny, Rambo, jamnik moich dziadków zdechł, się znaczy samochód go potrącił, no szkoda psa, swoje lata miał, troche przygłupawy był, ale to się człowiek przyzwyczaił, a tu nagle psa nie ma, szkoda...No się rozpisałam, ale przyzwyczajcie się do tej formy, bo częściej niż w weekendy to ja was chyba odwiedzać nie bedę...

08 września 2007   Komentarze (2)

No i mozna to ładniej o kolegach i koleżankach?...

Po dłuzszym zastanowieniu, zapoznaniu się z faktem obecnosci w przegladarce google po wpisaniu "lo1 1a olsztynie", postanowiłam wykasować poprzedni wpis tak haniebnie opisujacy moich nowych kolegów. Najwidoczniej nasila się u mnie syndrom starej zgorzkniałej panny. Jednak przede wszystkim budziłaby we mnie trwogę potencjalna reakcja pana wychowawcy. Nie wyglada on bowiem na człowieka, który daje sobie w kaszę dmuchać, a z pewnoscią epitety jakie w jego stosunku uzyłam również nie są chwalebne. Po cóż więc komplikować sobie życie, lepiej skasować jedna notkę niż całego bloga, a tymbardziej niż zostawić sytuację w stanie pierwotnym i tylko czekać, aż pewnego dnia w toalecie ujrzę napis "Alutka to k****". Dobra, przyznaję się więc bez bicia, nie podoba mi się ton jaki ostatnio przybrałam. Wieczne pretensje, narzekanie i wytykanie wszystkiego. Mam szczerą nadzieję, że uda mi się wyzbyć swojej snobistycznej maniery i poznać kogoś sensownego, a przynajmniej zacisnąć zęby i kolegować się jak normalny człowiek. Ja wcalę nie chcę być outsiderem. To tyle na moje usprawiedliwienie. Dla tych, którzy nie zdążyli przeczytać wpisu poprzedniego, w skrócie oznajmię. Wychowawca, pierwsza klasa, zabawny człowiek, na nikogo lepszego nie mogłam trafić. Sama klasa, cóż, tutaj opinię mam mniej entuzjastyczną, ale to chyba kwestia czasu, muszę ich trochę poobserwować żeby wydac jakiś mniej zrzędliwy osąd. Mam nadzieję, że bedzie dobrze. Jutro, po raz pierwszy w zyciu mam lekcje na 9:45...dziwnie, zawsze miałam na 8:00, chrzest bojowy, z tego co pamiętam, pierwsza lekcja to biologia...brrr...

 

Muszę jeszcze dzisiaj jechać po książkę od Łaciny, bo nie śmiałabym wpadać na tak perwersyjny pomysł, by przychodzić na lekcję z panem wychowawcą bez książek, gdyż jak sam wyjaśniał jest to prosty sposób by znaleźć się na Powązkach;) No, to cześć i czołem oby jutro było dobrym dniem i obym się wyspała, bo dzisiaj niestety się nie udało. Mama skutecznie zakłóciła mój stoicyzm ciągłym powtarzaniem "Boże, jak ty tam sobie poradzisz?!" i Ala w końcu sama zadała sobie to pytanie, gdy uznała, że sobie nie poradzi, to już zasnąć nie mogła. Dobranoc.

03 września 2007   Dodaj komentarz

Buractwo i Nowy Obiekt Westchnień...

Odnoszę nieodparte wrażenie, że od dnia dzisiejszego bedę naduzywać słowa "buractwo". Tak więc tytułem wstępu, buractwo z mojej klasy...Pierwsze wrażenie bezlitośnie rozwiało moje nadzieje na mała liczbe dziewczyn i dużą ilośc przystojnych przyszłych kolegów, bo trzeba było iśc do technikum...budowlanego najlepiej:P Cóż moge powiedzieć..no, koledzy nieurodziwi i raczej nieprzebojowi, takie memłaki, z którymi z pewnoscią nie przeprowadzę wielu frapujących dyskusji na temat wojny w Afganistanie i nadprodukcji krzeseł bambusowych w Kambodży. Ich zainteresowania muzyczne na pierwszy rzut oka ograniczaja sie do papki puszczanej w MTV, dwóch, czy trzech bardzo mocno wspiera firmy produkujace żel do włosów. A u jednego, ku mojemu żywemu zainteresowaniu pojawił się juz zarost. Taaa:P Ja wiem, jestem okropna i w ogóle, co tam jeszcze chcecie dodać, że wytykam innym, jak sama jestem przebrzydła, ale taki już mój wstretny urok (taki sofizmacik, czy jak to się tam nazywa), bo i jak ktoś nie ma własnego zycia, to śledzi innych buahahha bójcie się Alutki :>. Co do dziewczyn, no cóż przyglądałam im się mniej intensywnie, stad tez nie ręcze za ten sąd, ale chyba z czystym sercem mogę powiedzieć, że to bedzie gorąca...nienawiść. Choć po białych bluzkach ciężej jest kogoś zaklasyfikować, to mogę powiedzieć, że wszystkie miały tą samą pustkę w oczach i wiadomo skad ta pustka przeswitywała. Grr, ależ jestesmy dzisiaj złośliwi:P Wśród tego tłumu słodkich idiotek rozpoznałam jedną niby "nie-słodka-idiotke", dziewczynę, która pozoruje się na wielce groźną, niebezpieczną dla świata i co za tym idzie ubierajacą się na czarno (alez ja nic nie mam do grabazy!). Wspominam o niej, bo niedawno zupełnym przypadkiem znalazłam jej photobloga www.padalceskroniowe.photoblog.pl . Zobaczymy jak nam się współpraca układac bedzie. Co do Piotra, z bloga "bozywariat", to na żywo nie prezentował się on tak źle jak mogłam sobie wyobrażać, traf chciał, że akurat usiadłam z nim i z Jagusią w jednej ławce. Wydaje się być uprzejmy...zobaczymy. W temacie wychowawcy do powiedzenia mam raczej niewiele. Nieurodziwy, niski, zauważyc można przerost ambicji i łysinę. Na siłę próbuje byc zabawny, zazwyczaj mu się udaje, jednak czuć, że jest w tym pewna sztuczność. Masowo naduzywa słowa "perwersja" w kazdym przypadku i liczbie, a także grozi znalezieniem się na Powązkach, w przypadku działania niezgodnego z jego wizją. Mimo wszystko wzbudza sympatię. Jak twierdzi, nasza klasa jest elytarna, o profilu jaki posiada niewiele szkół w Polsce. Oczywiscie żeby nie było zbyt cukierkowo, nie omieszkał nas równiez ostrzec w formie wyszukanej metafafory, której niestety juz nie pamiętam, że liceum w żadnym stopniu nie przypomina gimnazjum...i straszył tak dobre półtorej godziny, aż rzeczywiscie uwierzyłam...No, chyba będzie ciężko. Chyba najwyraźniej skończyły się złote lata dziedziny wagarowania, że też akurat w tym momencie, gdy zaczęłam poznawać jego prawdziwe uroki. I teraz podsumowując pytanie, jak tu żyć, żeby przezyc te 3 lata?!

 

AAAAAAAAAA, lecz to jeszcze nie koniec! No, zgadnijcie kogo spostrzegłam na szkolnym korytarzu, no...TAK, moją stara, przeklętą koleżankę z przedszkola, Zuzę. To było do przewidzenia, przeciez kazdy che być w takiej klawej szkole, co nie;) I oczywiscie nie może się obejśc bez Nowego Obiektu Westchnień (w skrócie NOW). Ahhhh! Wyobraźcie sobie, wysoki brunet, okulary i zapach! Nie wiem, czy nabawiłam sie jakiejś kolejnej idiotycznej obsesji, ale ten chłopak pachniał mi Grzegorzem...podobny zreszta do niego, tyle, że brunet. Stał w poczcie sztandarowym, co nam sugeruje, że jest to trzecioklasista. Tak mało czasu na poznanie:P Właściwie widziałam go juz po raz kolejny, wczesniej przykuł moją uwagę siedzac na przeciwległej ławce w kościele, ale z bliska....ah z bliska wygląda...przystojnie, conajmniej przystojnie, lecz gdzie tam ja, pierwszoklasowa siksa bedę się do niego pchała...popatrze sobie tylko czasami i westchnę:P

 

Właśnie skumałam, że wpisujac w wyszukiwarkę "lo 1 1a olsztynie" adres mojego bloga wyswietla się jako 5 wynik. Czyli stoję obecnie przed niesłychaną szansą spaprania sobie kolejnych 3 lat...

03 września 2007   Dodaj komentarz

2 września - dzień przed 3 wrzesnia...

Napięcie rośnie. Wszystko dopięte na ostatni guzik, spodnie wyprasowane, biała koszula uprana i wyprasowana, buty wypastowane. Czekam. W czasie między czekaniem a czekaniem wsiadam na rower. Spodobała mi się trasa na Gietrzwałd. Ciagle sprawia mi trudność, choć własciwie od Sząbruka juz się jedzie całkiem lekko. Niepokoi mnie jednak sprawa przezutek, coś jest nie tak, chyba nam Ciućkowski przedobrzył, czyli wcisnął kit. Ta zębatka jest chyba za duża. W ciagu jednego dnia łańcuch potrafi mi spaść trzy razy i to zazwyczaj na przejsciu dla pieszych. Zobaczymy jak sytuacja się rozwinie, inaczej znowu do serwisu, lecz jak znam życie w roku szkolnym raczej nie bedę miała czasu na jeżdzenie. A tymczasem jest już dokładny termin pieszej pielgrzymki do Gietrzwałdu. 9 września, niedziela, godzina 5:00 pod jarockim kosciołem. Mówiłam, że cienkie Bolesławy jesteście, sama muszę iść. dalej, kolejna sprawa, Nikon. Uroczyście oświadczam iż zebrałam na niego wszystkie potrzebne środki i do następnej soboty powinnam go mieć w swoich rekach. Eeee no jakby to powiedzieć, la donna è mobile i tak jakby emocje z nim związane kompletnie mi opadły, najciekawsza jest wędrówka ku celowi. I nie mam co pisać, o 12 jadę, później znów zawitam przed komputer, następnie się wykąpię i spróbuję zasnąć, czy mi się uda - nie wiem. Pozwolę sobie jednak na pewną zgryżliwą uwagę. Znają państwo z pewnościa taki portal  photoblog.pl . Gdybym miała okreslic jego funkcję w przyrodzie, powiedziałabym, że jest to portal służący podnoszeniu sobie poczucia własnej wartosci. Gdy czasami (to czasami jest bardzo częste) przemierzam blogi użytkowników, bardzo trudno jest mi znaleźć komentarz inny niż "suuuuper focia" choćby zdjęcie, jak i jego bohater był jakości tragikomicznej. Tak więc, może by tak założyc sobie photobloga:P Oczywiscie sytuacja jest dośc analogiczna w przypadku blogów, oprócz kilku wyzwisk i tytułu grafomana, komentarze chociażby na moim blogu są równie "lizydupne" i oderwane od rzeczywistości, ale cóż, człowiek to istota próżna...i liczę na równie słiiiiiiit komcie ;>
02 września 2007   Dodaj komentarz

Ta ostatnia niedziela, wiec nie żałuj jej...

Ha ha, już niedługo, co raz bliżej, za 3 dni, czy tam jak kto woli 4 dni, rozpoczęcie roku szkolnego. Czuję niesamowity dreszcz emocji, połaczony z histerycznym rozbawieniem, a także niepohamowaną ciekawością. Jak podaje strona olsztyńskiego LO 1, "godziną W" (choc może to niestosowne używac tej nazwy w tak błahym kontekście) będzie 10:30. Oj się będzie działo:P Biedne struchlałe pierwszaczki, a wśród nich ja, wyszukujaca swoim sokolim wzrokiem nowych obiektów westchnień. Ah, aż chciałabym, by ten poniedziałek był jutro. Jest to raczej objaw dziwny, w normalnych okolicznościach Ala na wszelkie sposoby unika obowiązku szkolnego, ryzykujac nawet swoje zycie w desperackich próbach jedzenia surowych kartofli, ale oto wyrusza w nowe nieznane tereny. Brr, najgorsze będzie, gdy wszyscy na siłę bedą szukać "nowych przyjaciół" haha, a ja wtedy "no pasaran", wara ode mnie:P Jeju, juz mi się podoba:P Az zaczęłam nadużywac tych idiotycznych znaczków ":P". Tak, a oprócz wiadomosci odnośnie rozpoczęcia, ku mojemu zaskoczeniu, lecz i jeszcze większej radości, w internecie pojawił się także plan lekcji. I otóż przedstawia sie on nastepująco (bo z pewnoscią niecierpliwie chcecie się dowiedzeć):

GodzPoniedziałekWtorekŚrodaCzwartekPiątek
1. 8:00-8:45BR pol 114 MJ his 105MB inf 208 
2. 8:50-9:35EW ang 017
EK ang 015
 TD łac 203
JS łac 017
MB inf 208TD gw 210
3. 9:45-10:30KM fiz 212KK biol 110(MG) wf
ZK wf 221b
KM fiz 212EW ang 017
EK ang 015
4. 10:45-11:30(MG) wf
ZK wf 221b
SK mat 107SK mat 107BR pol 114TD łac 116
JS łac 006
5. 11:40-12:25(MG) wf
ZK wf 221b
BR pol 114KD przed 110MS geo 112AB chem 209
6. 12:35-13:20AB chem 213BR pol 114BR pol 114EW ang 017
EK ang 015
SK mat 107
7. 13:30-14:15MJ his 105MJ his 105BR pol 114KK biol 110MS geo 112
8. 14:20-15:05 Mo rel 203 BA po 002MB inf 208
9. 15:10-15:55 Mo rel 006  MB inf 208

 

Na ilośc godzin nie narzekam, w gimnazjum miałam jedynie 2 godziny lekcyjne mniej i jedynie ta zmiana klas mnie przeraża. Bowiem dla tych, którzy jeszcze nie znają specyfiki mojej byłej szkoły, każda klasa miała swoja salę i zwykła nawet na przerwach w niej przesiadywać, ale to już czasy zamierzchłe. Rzeczą nazbyt ciekawą wydaje mi się być natomiast postac nowego wychowawcy. Sam fakt, że jest on mężczyzną, budzi we mnie nieukrywaną radość, gdyby dodać do tego, że nie ma jeszcze 50 lat, a jak głoszą uczniowie jest on nauczycielem dość osobliwym, co wiecej uczy Łaciny, to można od razu się domyślic, że będzie on adresatem wielu westchnień. Ciekawe jak wyglada...

To były dobre wakacje, może nie tak dobre jak mogłam marzyć, lecz dobre wystarczająco bym nie czuła niezadowolenia. W czasie tych dwóch miesięcy nauczyłam się wielu pożytecznych rzeczy z dziedziny geodezji, nabawiłam się także tzw. choroby zawodowej, bowiem wszędzie mimowolnie wypatruję kamieni granicznych, reperów oraz wszelkich innych punktów osnowy, ale to takie małe nieszkodliwe hobby:P Przede wszystkim jednak uczyłam się zarabiać i współpracować, i myślę, że na dobre mi to wyszło. Nie żałuję, że nie spałam do 10, że ani razu się nie upiłam, ani, że nie siedziałam cały ten czas przed telewizorem. Za kilka dni wejdę w posiadanie Nikona D40x i wtedy powiem: dobrze wykorzystałam ten czas. Hahaha aaaale przemowa:P No cieszę się!

 

Dobra rada na dziś: nie kupujcie Creativów.

30 sierpnia 2007   Komentarze (1)
hhhh  

Z życia młodej rowerzystki...

Jestem zrozpaczona, dzisiaj na bezrobociu, wczoraj na bezroboiu, mój Nikon oddala się ode mnie w ciemny las. Wczoraj miałam pogrzeb w rodzinie, zmarła babcia moich sióstr ciotecznych. No, własciwie nie ciotecznych, ale to zawiła genealogia, w każdym razie żona brata mojej babci. Miała 85 lat. Jak to przy pogrzebach, przychodziły chwile zadumy nad kruchoscią żywota ludzkiego. Ludzie przychodzą i odchodzą odciskajac w nas ślad. I taka jest ich misja. Nie chodzi tutaj jedynie o odejście w sensie smierci, chodzi o codzienne mijanie się w sklepie, na spacerze, a w moim przypadku w internecie. Chociażby Aleksander, był sobie taki chłopak, prezentował sobą coś co mnie uwiodło i sprawił, że przez rok próbowałam upodobnić się do kogos kto mógłby go zainteresować. Nie do końca wyszło, ale ta postać pokazała mi inną ciekawą scieżkę, na której może to własnie ja kogos minę z takim skutkiem. Ludzie prędzej czy później odchodzą, dlatego nie warto się do nich przywiązywać. To takie głupiutkie stwierdzenie naszej zbuntowanej Alutki, lecz jak się kazdy domyśla, ona chciałaby się do kogoś przywiązać (Alutka! do drzewa się przywiąż!), ale za tym idzie tez strach. Oprócz tak poważnych refleksji, Ala spostrzegła, że nieznajomość języków to dość kłopotliwa sprawa. Jedna z sąsiadek zmarłej miała na sobie czarną bluzkę, fakt ten nie wydaje się być zaskakującym, lecz otóż na tej bluzce srebrnym napisem wypisane było "fuck fear"...hi hi, no czyli odważna kobita;) A później była stypa...a na stypie kotleciki. Przebiegłe kotleciki, które miały gdzieś moją powoli wyłaniająca się figurę. Oj za dużo mi się zjadło i jeszcze te serniki...od poczatku wiedziałam, że to jakaś zmowa...No trudno, jak sie tyle zjadło to trzeba było to jakos spalić, niestety zanim wrócilismy do Olsztyna (z Ostrołęki) zapadł zmrok. Ale, że jak Alutce cos się umyśli, to nie da rady jej tego z głowy wybić. Była 20:40, gdy wsiadła na rower i ruszyła w stronę Rusi. Przez pierwsze pięć minut rzeczywiscie miała taki zamiar, twardo pedałowała, lecz, gdy przejęchał obok niej pierwszy samochód szybko zrozumiała, że jest to pomysł conajmniej nierozsadny. Z jej pamięci wynurzył się oblesny starzec z drogi na Ostródę(a państwo chyba nie znaja tej historii, w skrócie, wracałam rowerem z Ostródy, gdy przed moimi oczami na zjeździe pojawił się pewien pan stojący przy samochodzie - starej volkswagenowskiej drezynie, skinął żebym zjechała i zapytał czy mnie podwieźć. Sytuacja wygladałaby całkiem naturalnie, gdyby nie fakt, że przypomnę, byłam wtedy na rowerze, a po odmówieniu dziad jeszcze bardziej nachalnie mnie namawiał), było ciemno, a pobocze pozostawiało wiele do życzenia. I serce biło jakby szybciej. Rozsadek wygrał, lecz czy aby do końca? Skoro nie Ruś, to Bartążek, a później miasto - pomyslała nasza Alutka. O tej porze była to trasa niewiele bardziej bezpieczna niż droga na Ruś. Jechała po wertepach i błocie, a jej droge oświetlała jedynie maleńka lampka przy rowerze. BYło to jednak doświadczenie, teraz wie dzięki niemu, że o takiej porze, dziewczynki, które nie chcą aby je coś złego spotkało, nie wypuszczaja się same w takie rejony. No, a dzisiaj z racji wolnego, postanowiłam wybrać się do Gietrzwałdu. Żeby nie popaśc w rutynę, ciągiem Bartąg-Tomaszkowo-Sząbruk-Unieszewo-Gietrzwałd, a nie jak zwykle krajową 16. Całkiem przyjemna trasa, choć na odcinku Bartag-Tomaszkowo jest do przejechania pewna górka na długość 300 metrów, pochyłość 60° i co by tych wrażeń nie było za mało to jest jeszcze wyłożona tzw. "kocimi łbami". No, ale później to już bez większych rewelacji, droga całkiem prosta. Czasami na poboczu można zobaczyć przejechanego kota, sprasowanego ptaka, czy też rozbebeszoną mysz, jak szczęście dopisze to i nawet przepołowionego lisa się dopatrzyć można. Ogólnie tak jechałam w ciemno, z nadzieją, że wszystkie drogi prowadza do Rzymu;) Miałam zatrzymać się dopiero w Gietrzwałdzie, ale taki jakiś sentyment mnie z roweru zciągnął na unieszewski dworzec, z rozkładu wynikało, że za 15 minut ma być pociag do Torunia, to tak sobie pomyślałam, że popatrzę chociaż, bo w portfelu jedynie 4 złote bidowały,a i tak z rowerem nie miałabym co zrobić, chociaż znajac zycie pewnie bezdusznie bym go przywiązała do jakiejś poręczy i zostawiła biedaka na pastwe losu, ale te 4 złote, były niczym 12 groszy z kazikowej piosenki i nie pytajcie co autorka ma na mysli. W kazdym razie pociąg przejechał, a ja zebrałam się do daleszej drogi. Gietrzwałd był juz w odległości 6-7 km wysiedziałam się, więc nawet nie chciało mi się robic postoju w okolicach Sanktuaryjnych. Dojechałam do Olsztyna i oto jestem, z przerwą piszę tą notkę. W końcu dotarł do mnie odtwarzacz, już chyba Poczta Polska by go prędzej dostarczyła, ale nawet nie chce mi się na kuriera języka strzępić. Więc tak, wrażenie jest takie, że nowy odtwarzacz(Creative Zen V Plus) godzi w moje słynne poczucie estetyki...co ja bym dała żeby znowu mieć iAudio U3, ale trudno takie zycie...

 

Aaaa i jakże bym mogła nie wspomnieć, że gdy tak sobie wesoło pedałowałam krajową 16, minęła mnie ciężarówka z żołnierzami, do których nie omieszkałam się uśmiechnąć na co żywo zareagowali :P Ehh ta słabośc do mundurowych...

29 sierpnia 2007   Dodaj komentarz
fdfdf  

Dumka na jednego pedała...

Pedały to stworzenia żyjace w parach. Niestety bywa i tak, gdy jeden pedał się wyłamuje. Wczoraj Ala miała sposobność doświadczyć wyłamania, czy też jak kto woli, połamania się pedała. W rowerze. I nie chodzi tutaj o plastikową "stopkę", lecz metalową dźwignię. Zapewne zachodzicie w głowę, jak można połamać tą część, lecz Ala nie da wam odpowiedzi, bowiem sama jest zdumiona swoim osiągniecem. Jak każdego popołudnia wsiadła na rower, najsampierw wybrała się do Rusi, następnie zajechała do domu po mamę i razem ruszyły na miasto. Właśnie przejeżdżały przez przejście, gdy Ala chcąc cisnąć pod górkę docisnęła prawy pedał i....niemalże zaliczyłaby peeling na chodnikowych płytach. Rzeczony pedał z kolei odbijając sie od chodnika uniósł się na wysokość pół metra, po czym mając w poważaniu wszelkie prawa fizyki, spadł. Zdezorientowana Alutka spojrzała raz na pobliski trawnik, gdzie spoczywał pedał i na obłamaną dźwignię. Stop, jeszcze raz. Raz na trawnik, raz dźwignię. Co jest? Trawnik - dźwignia. W końcu dotarło do niej jakiego barbażyństwa się dopuściła. Mama z niedowierzaniem i jeszcze większym przerażeniem patrzyła na pedał. Leżał bez oznak życia. Pośród martwej ciszy rozległ się jakby histeryczny śmiech Alutki. Uwierzyła w to co się stało, wzięła pedał do plecaka i wiedziała, że na dzisiaj już koniec przejażdzki. Była niepocieszona, bo obawiała się, że jej rower postoi sobie teraz pewien dłuzszy okres czasu w garażu zanim uda jej się znaleźć w grafiku taty czas na wizyte w serwisie. Na pocieszenie, że pora jeszcze była wczesna, wykąpała się i poszła z towarzyszką swojej niedoli do kina. Evan Wszechmogacy - fatalna komedia. Komedia to za dużo powiedziane. Po raz kolejny złamałam się i poszłam na amerykańską komedię, rany boskie, nigdy więcej tego nie zrobię. Nic, dosłownie nic, słownie nic i zero groszy mnie nie śmieszyło! W ciągu tych wakacji byłam łącznie na 4 filmach. Shrek 3, Simpsonowie, Death Proof i ten nieszczęsny Evan. Gdybym posiadała obecną wiedzę, do kina wybrałabym się jedynie na Death Proof, na reszte nie poszłabym nawet za darmo, no chyba, że fotel obok mnie miałby zajmować pan z serwisu:P W ogóle w tym olsztyńskim multipleksie taka chała leci...W kazdym razie humor miał byc poprawiony, lecz niestety był ten sam, a nawet jeszcze gorszy, bo fotel obok mnie był pusty,a drugi zajmowała mama. Na szczęście dzisiaj tak cudownie się wyspałam...Na śniadanie usmażyłam sobie kiełabachę(no bo nic innego nie było:P) i poszłam rozkładac siedzenia w samochodzie. Poszło bez większych przeszkód. W niedługim czasie obudziła się mama, własnymi siłami wciągnęłysmy rower do srodka i w drogę. W drogę na spotkanie z uroczym panem serwisowym:P Jak Boga kocham, ja tego pedała zupełnie niespecjalnie połamałam! Dobra, dojechalismy, prowadzimy rower, a tu surprise...w serwisie nie zastaję mojego blondi! Kurka wodna, z moich obliczeń by wynikało, że to już by była czwarta nasza randka, poważna sprawa, w amerykańskich filmach to już na trzeciej się do łóżka idzie, a mojego blondi nie ma:P No skandal! Moje oczęta widzą za to pana tak po czterdziestce ubranego nieserwisowo. Wyjątkowa inteligencja panny Ali pozwala jej skojarzyć, że to sam mistrz Ciućkowski! Pyta się "co dolega", (na jego twarzy nie widać ani krzty zdziwienia na widok połamanego pedała)zakasa rękawy i bierze w swoje ręce mój rower. I tutaj Alutka pragnie zauważyć, że chyba ją mocno zboczyło. Widok tego mężczyzny grzebiącego przy jej rowerze...budził w niej dziwne uczcucie. Kręcił ją, no najzwyczajniej ją kręcił widok tego podstarzałego faceta naprawiającego jej rower. Uff, to sie goraco zrobiło:P Mam nadzieję, że to zboczenie jednorazowe. Szybko zresztą wymienił mi tego pedała, a właściwie całą zębatkę, wstawił nowy komplet, zainkasował 129 złotych i mogłam ruszyć do domu. No, no na rowerze po przeszczepie jeździ mi się trochę inaczej, rzekłabym ciężej...wydaje mi się, że wstawił mi większą zębatkę, ale to kwestia przyzwyczajenia. W kazdym razie, gdy wracałam nim z serwisu, sniadaniowa kiełbasa mówiła "zaraz wracam", na szczęście jakos dojechałam. A na dzień dzisiejszy plany sa takie, że wraz z el Bernarrdo i mamą jedziemy do Kadzidłowa, tam jakiś rezerwat zwierzat jest chyba czy cuś. Nie wiem po co, nie wiem na co, ale lepsze to niż siedzieć tutaj...no, a popołudniem oczywiscie rowerek:)
25 sierpnia 2007   Dodaj komentarz

No degrengolada!

Teraz te dzieci takie przekorne, farbują się, kolczykują sie jak krowy(zdradzę wam teraz wielką tajemnicę, nigdy w zyciu nie miałam przekutych nawet uszu) zalewają się wiśniówkami kupowanymi przez kloszarda i przeklinają...i myślą, że są w ten sposób oryginalni. Dobre sobie, a ja będę inna! To jest mój bunt. Będę siostra miłosierdzia, abstynentem totalnym i purystką. Ha ha, dobre sobie, kto mi uwierzy ;)...ten jest naiwny. Kurczę, czy też jak kto woli "motyla noga!", mi sie to nie podoba, bo kiedys jak się wspomniało, że cos się nielegalnie wychyliło, to były oburzone spojrzenia wśród rówieśników i czasami trafiał się epitet, żem pijak, a teraz...teraz to odpowiedzia jest "zbieramy ekipę i robimy powtórkę". Piją wszyscy. No mnie to przeraża, bo do tej pory tylko ja byłam taki degenerat, a teraz..no wkurza mnie to! To miasto jest za małe na wiekszą ilośc degeneratów, a tymczasem niemalże za kazdym murkiem widac jakieś nadzwyczaj rozweselone nastoletnie twarze. Co się z tymi dziecmi dzieje? Ciekawe jakie towarzystwo mi się trafi w nowej klasie, szkoda, ze nigdzie w internecie nie ma listy przyjętych. Z tego co zdążyłam wysledzić, jednym z moich kolegów bedzie niejaki Piotr, który prowadzi blog pod tytułem www.bozywariat.photoblog.pl, nie brzmi to najlepiej, znam ten typ doskonale i już widzę, że się nie polubimy. Mam jedynie nadzieję, że Filip doszczętnie się na mnie nie obraził, bo będzie mi on jedyną (no oprócz Jagusi choc z nia kontakt najlepszy nie jest) znaną osobą i wolałabym jednak miec z nim relacje poprawne, bo to zawsze woda mniej głęboka, gdy się kogoś zna.

 

A teraz wróćmy do Nikona. Tydzień ten określam jako dobry. Z planowanych 25 godzin, przepracowałam 24, stad też dzieli mnie od mojego ukochanego jedynie 26. Choc to "jedynie", może się w nastepnym tygodniu okazać "aż", gdyż jak twierdzi tata, bedzie wiecej papierkowej roboty, czyli ja nie bedę potrzebna, ale trzeba myslec pozytywnie...taa, lemoniade będe sprzedawać:P No, jeśli by jednak brać pod uwagę wersję pesymistyczną, której to jednak juz do swojej świadomości nie dopuszczam, to właściwie na Nikona już mam, tyle, że model D40, a ja niestety jako snob naczelny, dający się omotać marketingowi dla idiotów, mam smaka na D40x...i tyle z wieści...Dobra rada na dziś: nie kupujcie w Pixmani.

24 sierpnia 2007   Dodaj komentarz

Był sobie pies...

Ano był, kundelek koloru moich włosów, właściwie suczka, na oko dwa lata. Znaleziona w lesie. Nie bedę się tutaj rozpisywać nad bestwialstwem ludzi, bo może to był jedynie przypadek, może się najzwyczajniej zgubiła, piszę jednak o niej, gdyż przez jedną dobe dzieliłam z nią dach nad głową. Właśnie wracałam z mojej codziennej przejażdzki, gdy wchodząc do domu usłyszałam rozmowę mojego brata z mamą. Urywki zdań "błąkał się środkiem drogi", "dałem mu tej szynki" wystarczyły mi abym zrozumiała, że w naszym domu pojawił się pies. Wiem, że dla was brzmi to dziwnie, ale tutaj chociażby małe napomknięcie, że chciałoby się mieć zwierzaka grozi długimi tygodniami ciszy ze strony ojca. To temat tabu. Z kolei, gdyby postawić go przed faktem dokonanym, można śmiało pakować walizki i żegnać się z domem. W końcu nowe meble są ważniejsze i on nie ma zamiaru patrzeć jak jakiś głupi pies mu je niszczy. Jest materialistą, tak samo jak ja. Pozwolił jednak, by pies mógł przenocować. Pocieszna psina, chyba wszyscy w duchu mysleli, że ta zgoda daje pomyslne rokowania na dalszy pobyt tego psa w naszym domu. Z poczatku była strasznie przygaszona, leżała na dywanie, kuliła ogon, gdy chciało się ją pogłaskać, bała się schodzić po schodach z wieczora jej sie odmieniło, zaczęła nawet machać ogonem. I to było straszne. Widziałam jak budzi się w niej zaufanie do nas, jak skacze, chce się bawić...a my ją zostawiliśmy, bo meble były ważniejsze. Boże, nie mogę, siedzę i ryczę...oddalismy ja do schroniska, do syfu i hałasu. Po jaką cholere Bernard ja brał do domu, po co budził jej zaufanie?! Strasznie skurwysynstwo, pardon...Myslałam, że się tak nie rozkleję, że normalnie przejdę nad faktem "był pies - nie ma psa", ale gdy widziałam jej oczy...Mam nadzieję, że znajdzie właścicieli, ładny pies...Będzie jej lepiej, z pewnością będzie jej lepiej, bo ja prędzej czy póżniej potraktowała bym ją jedynie jak zabawkę...Był kiedyś taki film nazywał się "28 dni" amerykańska produkcja, grała tam bodajże Sandra Bullock, której to postać trafia na odwyk do kliniki. Gdzieś w trakcie jest nastepujacy dialog:

 

 - Wielu ludzi wychodzących z nałogu chce wiedzieć, kiedy można znów zacząć. Radzę wszystkim jedną rzecz. Po powrocie do domu, kupcie roślinę. Ja lubię storczykowate, ale każdy może wybrać, co mu się podoba. Pojakimś roku kupcie sobie zwierzaka.
Jeśli pojakichś dwóch latach...roślina i zwierzę będą żywe, można zacząć myśleć o związku z innym człowiekiem.

 

Widziałam ten film już dłuzszy czas temu, a jednak ta kwestia wmurowała mi się w pamięć. Powraca do mnie niemalże kazdego dnia. Choć w moim przypadku nie ma mowy o żadnym nałogu, to myslę, że pasuje równie dobrze, bo chodzi w nim o odpowiedzialność. W swoim pokoju nie mam roslin, pousychały kilka dobrych lat temu...Kiedyś miałam psa, jamnika krótkowłosego, nazywał się Rambo, miałam też kota własciwie kotów było kilka w różnych odstępach czasowych...z całego tego towarzystwa do dzisiaj zyje tylko Rambo, mieszka sobie u dziadków, ale niedługo i tak zejdzie z tego świata, bo pod opieką babci przypomina obecnie walec parowy, no i stary już jest...Krótko był pod moją opieką, chyba nawet niecały rok, jednak to, że się nim nie zajmowałam było chyba problemem najmniejszym. Rambo musiał zmienić miejsce zamieszkania z powodu takiegoż, że lubił sobie podgryzać meble. I tak to już trwa, od 9 lat tato używa koronnego argumentu, że nikt w tym domu nie jest odpowiedzialny, a on nie ma zamiaru zyć w syfie...trudno...i tak jutro zapomne o wszystkim, może to i lepiej...

23 sierpnia 2007   Dodaj komentarz

Myślisz i masz...

No, kto ma rację dzieci kochane, kto ma rację? Ciocia Ala of course! I gdy wam mówi, byscie nie ślęczeli przed monitorem cały dzień, również ma rację. Trzeba wyjść na ulice i się usmiechać, przyrost naturalny nam sie poprawi. Rzecz działa się dnia wczorajszego. By oddać nastrój w jakim byłam o poranku, pragnę powiedzieć, że się nie wyspałam. Choć spać poszłam o godzinie, uwaga, 21:00, kiedy to słońce ledwo co z nieboskłonu zeszło. No był, to krok nierozsądny, niestety, bo przyszło mi się obudzić gdzieś w okolicach godziny 3:00. Po trzeciej jak zwykle nastapiło turlanie i tak aż do godziny 7. Poczucie zmęczenia wiekszego niż wtedy, gdy kładłam się spać, potegowało moje złe samopoczucie. Już o 8:00 wiedziałam, że na żaden rower nie pojadę, bo najzwyczajniej siły nie bedę miała, a przed telewizorem siedzieć, przy wakacyjnej ramówce to katusze jeszcze większe niżli pedałować w tym stanie 30 kilometrów. Najlepszym byłoby się położyć spać, ale to tworzyło by z kolei błedne koło, gdyż połozyłabym sie dajmy na to o 16, a wstała o 23, więc mija się to z celem w wieku 16 lat, gdy prowadzenie nocnego zycia jest skutecznie uniemozliwiane przez rodziców. Dałam jednak rade, jakos przewegetowałam 6 godzin w pracy i swoim obyczajem usiadłam przed komputerem. Poczta, gadu-gadu, blog. Wszędzie zero odezwu od kogokolwiek, ale robić nie było co, to siedziałam i czekałam, jak ten pies, a nuż się ktos - przystojny, inteligentny, czarujacy, zaskakujący, książe z bajki - odezwie. Na szczęście przyszło wybawienie, mama już od dłuzszego czasu komunikowała, że zamierza kupić sobie nowy rower. Postanowiła zabrać ze sobą sztab doradczy w postaci mnie i mojego brata. No własciwie ja się trochę wcisnęła, bo dla mnie nawet wyjście do warzywniaka jest atrakcją, a co dopiero zakup roweru:P Zresztą zaoferowałam się, żeby mniej zachodu z rozkładaniem siedzeń w samochodzie było, że nowym zakupem bezkolizyjnie dojadę do domu. Tym sposobem w okolicy godziny 17 znalazłam się w salonie rowerowym pana Ciućkowskiego. Taa, no trochę zajęło zanim doszlismy do kompromisu, ale w końcu dostalismy się do kasy z naszą zdobyczą, po czym nie zostawało już nic innego, jak dotarcie nim do domu. Koszmar z ulicy Wiązów! Rower model a'la "wyjazd na rynek po ogórki", rama niemęska, niewiadomo po co amortyzatory(a raczej coś co jedynie z wygladu przypomina amortyzatory, bo ich skutecznosci wole nawet nie sprawdzać) na przedzie, niebieski. Dobra, przyzwyczajona do mojego roweru wsiadłam "z pół obrotu" i jadę...Dziwne uczucie, nad kierownicą zapanować ciężko, przezutka wrzucona jakaś lekka, a ja zawsze mam konfigurację "3x7", ale jadę, nie przezucam, bo nie wiem jak. Po pierwszym kilometrze, zaczynam "czuć" ten rower, między drugim a trzecim dochodzę w końcu do tego, na jakiej zasadzie działaja przezutki, na kilometrze kolejnym zaczynam eksperymentować z nietrzymaniem kierownicy, a 500 metrów dalej, o mały włos nie zapoznaję się bliżej z latarnią. Rower zdecydowanie nie przeznaczony dla mnie. Piekielnie niewygodny, wręcz do tego stopnia, że na kazdym przejsciu chce się posłusznie z niego zsiadać...ale mamie pasuje i o to chodzi, nie bądźmy wredni. Swoją drogą, jeśli mu się coś stanie, ja nie mam nic przeciwko kolejnej wizycie w serwisie....Ahhh, az chce się wracać. Pracuje tam taki jeden młody, z kreconymi włosami, znajacy się na rowerach pan...uroczy. Ale dość, rozmarzylismy się:P Tymczasem zdążyłam wrócić cała, zdrowa i czerwona do domu, a że mama usilnie chciała przetestować swój zakup, to rzuciłam rekawicę, proponując rajd na Ruś. Trasa raczej prosta, choć, kilka lat temu gdy jechałam tam za pierwszym razem, kończyłam ten odcinek w stanie agonalnym. Wierzyłam jednak w mamine siły i ruszyłyśmy. Oj wolno...a miedzy nami mimo to kilkusetmetrowa przerwa...małą to frajda bylo, w rezultacie 1,5 godznny odcinek zrobiłysmy w czasie 3 godzin, aaaaale jakaż była nagroda za ten trud! Wyobraźcie sobie, na jednym już z końcowych odcinków, przy wjeździe na Bartążek, jadę sobie drogą piaszczysta, co chwila spoglądając się za siebie, czy mama nadal zyje, gdy wtem na horyzoncie jawi mi się postać młodego mężczyzny. Ala nie robi sobie jednak z tego faktu nic, bowiem przestała już reagować na każdego mężczyznę. W jej głowie jednak w pewnej chwili pojawia się myśl, że to mógłby być Bartosz, w końcu zamieszkuje on te okolice. Bartosz, ano państwo chyba już zapomnieli, któż to taki. Przypomnę, jedyny 17 latek budzacy moje zainteresowanie, bliżej poznany na koncercie w LO V. Ala juz tak ma, że co pomysli, to najczęściej się sprawdza i rzeczywiście postać młodego mężczyzny z kazdym metrem zaczyna coraz bardziej cieszyć jej oko. Błyskawicznie jednak pojawia się myśl, jeśli to Bartosz to "Boże, jak ja wyglądam?!". No, Ala wyglądała wtedy fatalnie i nawet gdyby pojawiła się możliwośc spotkania w tym czasie boskiego Aleksandra, odpusciłaby sobie, a tu sam Bartek we własnej osobie. Trudno, jego wzrok trafia na mnie, chwila konsternacji i....no, jak zwykle, to Ala mówi pierwsza "cześć". Na szczęście nasz bohater odpowiada, a później to już śmiga w siną dal. Jednak to dopiero pierwsza część, otóż...po kilku minutach wraca. Ha! Zawsze wracają:P Pyta się, czy nadal gram, czy gdzieś gram, czy mam ochotę grać i czy bym chciała z nim grać. A co Bartoszku, rodzicom już nie przeszkadza hałas?:P Dla mnie to wsioryba, byleby gdzieś grać, to na ostatnie pytanie przytaknęłam, a on mówi żebym się odezwała do niego na GG. No smieszny chłopcze jesteś, nawet Twojego nr GG nie mam. Co mu zresztą zdążyłam zakomunikować, fajną miał minę na tą wiadomość:P Z pewnością wiedział, że się w nim podkochiwałam, miałam tak maslany wzrok na jego widok, że trudno byłoby się nie domyslić co jest grane. Ale było minęło, Ala zakochuje się bardzo łatwo i szybko, lecz tak samo jej przechodzi. Za młody jest żebym miała za nim po nocach płakać:P W kazdym razie odparł, że ma gdzieś mój nr i do mnie napisze co i jak. Napisał i na dzień dzisiejszy jestem zaproszona na próbę. Wiedziałam, że go kiedys spotkam na tej trasie i dlatego przez Bartążek starałam się jechać jak najszybciej. Myślałam bowiem, że takie spotkanie będzie bardziej niezręczne, ale widać się myliłam. Dobrze, że znów angażuje się w nowy projekt, obawiam się jednak, że znów ulegnę czarowi oczek naszego Bartoszka...

22 sierpnia 2007   Komentarze (1)
fddfd  

Przychodzi nocą i dręczy mnie...mózg

Miałam nie pisać bez powodu lub powodu takiegoż, że chcę się wymadrzać, ale jedna myśl ostatniej nocy dała mi tak w kość, że nie mogłam zasnąć i dzisiaj wiele pozytku ze mnie nie ma. Myśl brzmi: najpotrzebniejszą rzecza w zyciu młodego człowieka jest dys-cy-pli-na. Najlepszym jej rodzajem jest samodyscyplina. Błagam, kitów mi nie wciskajcie, że młody człowiek potrzebuje, oh tak poetycko to jest okreslane, swojej "drugiej połówki". Wybaczcie, ale to bujda na resorach, frazes, który wchodzi kazdemu nastolatkowi do głowy i trwale się tam zadomawia za sprawą filmów i telewizji. Młody człowiek nie potrzebuje miłości innej od rodzicielskiej, albowiem nie jest jeszcze na tyle dojrzały żeby rzeczywiście kochać druga, zupełnie obcą osobę i co najważniejsze, kryjace się pod definicja miłosci, brać za nia odpowiedzialność! Tym bardziej śmieszą mnie widoki obściskujących się gimnazjalistów, a nawet licealistów, deklarujacych miłość pozagrobową, gdy tymczasem zaspokajają oni jedynie swoje potrzeby sek-su-al-ne. Koniec kropka, wszystko w tym temacie. Natomiast jeśli chodzi o dyscypline, jako, że Ala jest pod wrażeniem swojego geniuszu i wydaje jej się, że znalazła złoty srodek na zycie, cudowną dyscyplinę, postanawia zmienić swoje życie. Który to juz raz chciało by się zapytać. Oczywiscie brzmi to zbyt górnolotnie, a tak właściwie w jej codzienny grafik wprowadzić chce zmian niewiele. Na 7:00 do koscioła, na 8:00 do pracy, później obiad, godzina przed komputerem, rower, książka, spać. Tak ma wyglądać dyscyplina w wykonaniu naszej szurniętej Alutki. Jak widzicie nie ma w tym spisie szkoły, bowiem jest to dopiero plan prototypowy, do przetestowania przez wakacje. Natomiast od września...no od wrzesnia Alutka jak co roku patrząc na nowe zeszyty, zagryza wargi i przysiega w duchu, że ten rok będzie obfitywał w oceny bardzo dobre. Zwykle ten entuzjazm mija po miesiącu, ale nie odbierajmy nadzieji naszej pustej bohaterce. Byleby przetrwać zimę, a później to już z górki. I tak aż do studniówki. Chyba powinnam się zacząć rozglądać za butami, bo jak wam wiadomo, pantofle(bo raczej nie pantofelki) są trudno dostępne w rozmiarze 42;) Ha ha jeszcze inna kwestia to partner do poloneza:P Aaaale bedzie kicha:P Dobra, póki co mamy czas, jak się nie uda, to od czego są internetowe portale randkowe, ewentualnie agencje modeli:P A teraz spaaaać, mam nadzieję, że więcej genialnych, natchnionych myśli mnie juz w przeciągu tego tygodnia nie spotka. A propo tego tygodnia, do piatku powinna przyjśc przesyłka z Pixmanii z odtwarzaczem, zobaczymy, a dziesiejszym czasem, 8 godzin bliżej Nikona...
20 sierpnia 2007   Dodaj komentarz
gf  

Wszystkie dzieci nawet złe, pogrążone...

To wręcz niepojete, jak wiele czasu tracę na zazdrość, a to zwykłe frajerstwo, proszę państwa, jest. Zamiast robić coś konstruktywnego, ciągle skupiam się na wpadkach i wypadkach ludzi mi bliżej znanych. Widocznie sprawia mi to nieopisaną radość. Wyglada jednak na to, że jest to hobby szkodliwe. Przez te oto wakacje zauważam, że trochę cofnęłam się w rozwoju, a moje mniemanie o sobie rozrosło się do rozmiarów niepojetych. Łatwo można rzecz ta udowodnić lustrujac letnie notki. Jest coraz mniej "reportazy", a coraz wiecej rozwodzenia się nad wszelakimi aspektami życia i na siłę wciskanie swojego zdania, jak na przykład ta już sławetna "niechęć do przyjaźni". To smieszne, to raczej taki szpan. Ala dośc często próbuje pokazać się od strony jak najgorszej, by później nikt nie był zawiedziony. Dlaczego tak naprawdę z nikim się nie koleguje? To czysty strach przed nawiązywaniem relacji i związanym z tym odrzuceniem. Podłoże zapewne zwiazane z wczesnym dzieciństwem. Dośc wiec tych nadmuchanych wywodów i rażacych snobizmem notek. Wróćmy do starej, sprawdzonej formuły tegoż bloga. Się niewyspałam tylko dodam.

 

Rower, rower, to jak już wielokrotnie pisałam pojazd niezwykle przeze mnie umiłowany. Ostatnio narzekałam, że nie mam gdzie jeździć, totez odważyłam się poszerzyc moją stałą trasę o kierunek Bartążek. Czyli wokoł jeziora, a nastepnie już po staremu. Wczoraj kontrolnie przejechałam cały ten odcinek i muszę przyznać, że była to decyzja dobra. A przynajmniej Ala przezyla kolejną lekcję anatomii męskiej. Nie brzmi to zbyt dobrze, widze, jak już wstrzymujecie oddech, ale spokojnie. A otóż, jak wspomniałam, rzecz dzieje się w okolicy przyjeziornej, że wczorajszy dzień zaliczał się do ciepłych to i na plażach odnotowano wysyp ludzi. Ala w tym roku się o dziwo jeszcze nie kąpała i specjalnie planów swych w tym kierunku nie układa, ale bicyklem objechać jeziora nigdy nie odmówi. I tak wieczoru pięknego, gdy słońce z nieboskłonu schodziło przyprawiając je ciepłą czerwienią, Ala z pięknie wtapiajaca się w ten kolor twarzą, zziajana, przemierzała kręte ścieżki przy bartąskim wodostanie(jest takie słowo w ogóle?). Gdy w pewnej chwili zaczęła wyłaniać się zza zakretów, jej oczom, jakies 100 metrów, zaczął ukazywać się mężczyzna, na oko 30 paro letni, lecz już z dobrze wyrobionym mięśniem piwnym, stał przy samochodzie. Z początku wzrok Ali przykuł dość dziwny kolor jego ubrania, bowiem wydawało jej się, że własciwie tego ubrania nie ma, zganiła się jednak szybko, myślac, że to jej już wyuzdana do granic przyzwoitości wyobraźnia. Jechała dalej i z kazdym metrem musiała coraz bardziej przecierać oczy, by ciagle wierzyć, że to jedynie jej wyobraźnia. Spytała się nawet w duchu, "Boże Alutka coś Ty brała?!",wszak ostatnio jadła pieczarki, rzekomo pieczarki. W odległości 20 metrów musiała jednak uwierzyć. Przed jej oczami stał goły facet i wycierał się ręcznikiem. (Ale przezycie, prawda:P) Gdy w końcu mnie dostrzegł, skulił się tak jak na filmach, łapami zasłaniając to co trzeba, a gdzieś z samego brzegu rozszedł się rechot jego znajomych, ubranych. Osobiscie skuliłam głowę, oszczędzając biedakowi dodatkowych zmartwień o demoralizacje młodzieży i z burakiem na twarzy(chyba można to nazwać karminem), jakbym nigdy nie szpiegowała zawartości komputera mojego brata, odjechałam. Dziwne, nigdy wcześniej się z czymś takim nie spotkałam na tej trasie i trochę mnie dziwi wiara tego faceta w małą uczęszczalność tej drogi. Za mną zresztą jechał samochód, wiec to dopiero musiało przysporzyć mu wrażeń;) Nie ważne, w każdym razie, po okrążeniu Bartążka trafiłam już na standartową trasę i tym sposobem wróciłam do domu, bez ciekawszych widoków;) Ale dzisiaj już nie dam rady, jak Boga kocham, całą noc nie spałam. I to mnie przerażało, bo przyczyną nie był potencjalny nad wyraz głosno grajacy telewizor, zbyt parna noc, ani natłok myśli. Po prostu zamykałam oczy i przez kilka godzin trwałam w tym samym stanie, jak za dnia. W końcu chyba musiałam sobie urzadzić drzemkę bowiem śniło mi się, że prowadziłam samochód podwędzony tacie z moimi obecnymi umiejetnosciami prowadzenia pojazdów mechanicznych, czytaj zerowymi i w końcu, nie panując nad kierownicą wjechałam w jakąś grupkę dzieci. Potem był szloch matki, jakis pogrzeb. Bardzo niemiły sen, jeden z tych snów, przy których po przebudzeniu mysli się "Boże, co ja zrobiłam, co teraz będzie". Już nie pierwszy raz miałam taki sen, dziwne. Po przebudzeniu tj. w okolicach godziny 3, nasłuchiwałam ciszy i tak do szóstej, gdy wstałam, umyłam się ubrałam i do pracy. Praca z Bernardem, no cóż, myślę że jeszcze musi sie trochę w swojej dziedzinie nauczyć, ale coś z niego będzie, osobiście czuję jednak większy komfort pracujac z tatem, mniej obawiam się pomyłki i tego, że komuś przeze mnie zawali się dom, choc oczywiscie akurat na mojej działce taka odpowiedzialność nie ciąży. Było trochę pechowo, bo nadepnęłam na taśmę (taką 50 metrową miarkę) i się ino złamała i gdyby tato był w złym humorze mógłby mi to uciąć z pensji, dzięki Bogu pogodnie przyjął ta wiadomość i jestem 6 godzin do przodu. Dobra,byle do wieczoru i w kimę. Dobranoc.

17 sierpnia 2007   Dodaj komentarz
gggg  

Mecenas daje złoto, mecenas wymaga...

Leży obok mnie, moje szczęście, jest brunetem i ma ładne zamki. Plecak of course:P Właśnie rozpoczęłam zbieranie wyprawki pierwszoklasisty. No cóż, farbek niestety juz w tejże wyprawce nie znajdziemy, ale za to cos takiego jak podręcznik do PO i owszem. Śmieszny przedmiot, nigdy wczesniej nie miałam z nim do czynienia jeśli by brać pod uwagę szkołę, bo w domu praktykuję go na codzień;) Starszy brat ostrzega, że do tegoż przedmiotu należy podchodzić z pełną czcią i szacunkiem albowiem nauczyciele są nadwyraz przewrażliwieni na wszelkie formy lekceważenia. To coś pewnie w stylu plastyki i muzyki, czyli takie podnaszacze średniej. Wyobrażacie sobie, że jeszcze w gimnazjum musiałam tracić na to 2 godziny tygodniowo. O WF-ie nie wspomnę. Właściwie z tej całej wyprawki książki stanowią mniejszość, pomimo, że w internecie jest spis książek, to cieżko się połapać, które sa do jakiego profilu, więc na dzień dzisiejszy poprzestałam na tych najbardziej oczywistych i skupiłam się na gromadzeniu zeszytów i długopisów. Ileż to radości mogą sprawić naszej zmaterializowanej Alutce takie zakupy. Jest w swoim żywiole, ale żeby wydawać trzeba i zarabiać. Wczoraj wolne z racji święta, dzisiaj wolne z racji zbyt małych kwalifikacji, mam nadzieję, że jutro się uda, a jeśli się uda to będzie, że tak pojadę sobie żargonem młodziezowy, fajowo, bowiem szykuje się na to, że bedę pracować razem ze starszym bratem, a on nigdy nie popada w rutynę. Byleby bliżej Nikona. Tylko jest jeden problem...obawiam się, że tata nie akceptuje mojego wyboru. Wczoraj zostałam zaszczytnie utytułowana przez niego snobem. Uważa, że nie powinnam kupować lustrzanki. Ciężko bedzie go przekonać. Rany boskie, no wiem, że jestem snobem, wiem, ale to, że kupiłabym aparat za 700 złotych wcale nie znaczyłoby, że zaosczędziłabym reszte pieniędzy na coś innego. Otóż posiadam taki cudowny dar trwonienia pieniędzy w tempie natychmiastowym i jeśli nie mam okreslonego celu, na który te pieniadze zbieram, to one sie najzwyczajniej rozpływają. Na dzień dzisiejszy nic oprócz aparatu mi do szczęścia potrzebne nie jest. A przy jego wyborze kierowałam się równiez tym, by trochę przewidywać przyszłość, nie wiem co będzie za rok, może spodoba mi się fotografia, a może nie. Obecny okres mojego zycia to ciągłe eksperymentowanie. No, a przepraszam, ten Nikon jest jedną z najmniej zobowiązujacych lustrzanek i wydaje mi się odpowiednią. Snobizmem byłoby, gdybym sobie umyśliła kupować taką za kilkanaście tysięcy. Dziękuję, koniec wywodu.
16 sierpnia 2007   Dodaj komentarz
kkk  

Dawno, dawno temu, kiedy to jeszcze małej...

Co my dzisiaj mamy? Hmm z tego co pozostało mi z lekcji historii wynikałoby, że rocznicę niejakiego "cudu nad Wisłą", tymczasem mamy tez i rocznicę bardziej regionalną, czyli 25 rocznicę ślubu moich rodziców, gdybym miała być złośliwa również nazwałabym to cudem, tyle, że znad Łyny;) Małżeństwo to raczej dość ciężkie dla postronnego widza, w czasie tych 25 lat zdarzało się tyle cichych dni, że można by to było w latach liczyć, ale to tym bardziej jedynie sprawia, że mój podziw jest większy. Podziw zarówno dla mamy, która mimo wszystko wytrzymuje z tatem i dla taty, który mimo wszystko wytrzymuje z mamą, a to wcale takie łatwe jakby się mogło wydawać nie jest,, lecz dość, dość tych złosliwości. Młodej parze życzymy szczęścia na nowej drodze zycia i ten temat już zamykamy.

 

Lady King Kong, powszechniej zwana Alutką,zaczyna przypominać kobietą, no no to się porobiło. Co prawda nadal może poszczycić się dużym tyłkiem i nogami a'la kolumna Zygmunta, ale powoli się to zmienia. Z pewnościa zawdzięcza to wieczornym wypadom rowerowym, po których to wraca do domu z purpurą na twarzy i większość przechodniów odbiera to jako stan agonalny:P A dzieci nieznajace jeszcze wszystkich zagadek natury z trwoga w głosie pytaja "mamo, dlaczego ta pani jest taka czerwona?". Choć ostatnio robi się juz czerwona mniej, bo i zdążyła odrobić już kondycję straconą przez nienadmuchane koło. Lecz z drugiej strony nie jest też i to faktem pocieszajacym, gdyż musi ona sobie znaleźć nową trasę, bo doczesna bardziej przypomina niedzielny spacerek i nie spełnia już wymagań naszej młodej, prężnej rowerzystki. Tylko gdzie tu jechać, najbliżej jest Bartążek, ale odległośc jest podobna do obecnie robionej, a gdyby chciec się wypuszczać dalej, to trzeba by jeździć drogami wyjazdowymi z Olsztyna, a Ali zycie nadal jest miłe i bardzo nie chciała by się znaleźć na masce jakiegoś tira. Trzeba coś wymyślić. Bo i po mieście jeździć to frajda znikoma, trzeba omijać rozpasanych przechodniów, którzy zwykle chadzają po całej szerokości scieżek rowerowych. I nie pomaga uzycie dzwonka, co to to nie, jeszcze się na ciebie spojrzą i ofukają z miną na twarzy "to ja tu jestem panem":P Zresztą ścieżki rowerowe to i tak luksus, w Olsztynie co prawda nie mozna narzekać na ich brak, lecz ilośc jest dość niezadawalajaca. Częściej zdarzają się chodniki i to o zgrozo nie te wykładane polbrukiem, lecz stare, dwudziestokilkuletnie płyty chodnikowe, które z każdym kolejnym rokiem coraz bardziej przypominają wysypisko gruzu. Komu zycie miłe, ten woli jechać ulicą. Inni powiekszają statystyki tzw. "czarnych punktów". Ale wrócmy jeszcze do przechodniów. Gdy widzą, że jadę z rękoma w miejscu innym niż kierownica, widzę w ich oczach wręcz gotowość do ataku, i nie dość, że akurat przy ich mijaniu zawsze ta kierownice trzymam żeby broń Boże zawału nie dostali, to jeszcze musiałabym na głowę upaść, żebym nie znajac swoich możliwości pozwalała sobie na działania, które prowadziły by do uszkodzenia mojego roweru bądź też ciała, w dalszej kolejnosci tych zafajdanych istot. Przyznam jednak ,że z tymi rekoma to powinnam chyba troche zaprzestać swego swobodnego obyczaju, bo jakos intuicyjnie czuję, że niedługo skończy się ta beztroska, gdy mnie przyuważy jakiś patrol. Wtedy to dopiero bedzie żegnaj Nikoś, bo i dostanę za nietrzymanie kierownicy, za przejeżdżanie na czerwonym świetle i jak bedzie złośliwy to i za brak świateł. Boże, co za fatalny kraj, zero wolności, gdzieś tam mi się obiło o uszy, że projektowana jest ustawa wnosząca o obowiązkowe jeżdzenie w kaskach. Figa z makiem, wyprowadzę się do puszczy amazońskiej i tyle mnie zobaczycie. No dajcież wy spokój, tak samo z tymi pasami w samochodzie, halo! To ja decyduję o moim życiu, a nie jakiś zafajdany urzędas...

 

Ostatnimi czasy spać nie mogłam próbując ustalić jak najlepszą strategię w sprawie Nikona. Chodziło tutaj międzyinnymi o ta nieszczęsną pixmanię, która jak się okazało, zwróciła mi sumę no, znacznie wieksza niż się spodziewałam, w zwiazku z czym juz kombinowałam, żeby Nikona jednak nabyć właśnie przez tą firmę. Byłoby to jednak przyczyną wielu niesnasek w tym domu, albowiem tata nie ma juz zamiaru najmniejszego dokonywać jakichkolwiek transakcji za posrednictwem tej firmy, a przecie Nikona bez jego pomocy nie kupię, bo najzwyczajniej na cenę z Vatem już mnie stac nie bedzie. Lecz co zrobić z kwota z pixmanii, radośnie zatytułowaną przez nich "prezentem"? Ano Alutka po nieprzespaniu dwóch nocy informuje o nastepujacym przebiegu. Gwóźdź programu, niejaki Nikon D40x zostanie zakupiony w jednym z olsztyńskich sklepów, bo i to wygodnie, serwis będzie pod nosem, jakby nie daj Boże coś i przede wszystkim cena jest taka sama jak w sklepach internetowych, a nawet tansza, gdyby brac pod uwagę tą idiotyczną pixmanię. Z kolei pieniądze jakie mam do wykorzystania w tymże internetowy sklepie, postanawiam poswiecić na odtwarzacz mp3, pokrowiec na aparat i karte pamięci. Ach zachwyćcie się i westchnijcie nad możliwościami logistycznymi panny Alutki!

15 sierpnia 2007   Komentarze (1)
ffdfd  

Z życia pomocnika goedety...

Nic mi tak humoru nie poprawia jak męskie spojrzenie. Twarde, zdecydowane męskie spojrzenie. Takich spojrzeń pod dostatkiem mam pomagajac tacie w tyczeniu budynków na nowopowstajacym osiedlu. Szkoda jedynie, że za tymi spojrzeniami przeważnie kryje się jedna myśl. I szkoda, że gust tych panów jest tak niewyszukany. Ale naszej Alutce to wystarcza. Co prawda, na zegarze zbliża się dopiero 11, lecz zdążyła ona już poprawić swój stan konta o dwie godziny, grosz do grosza i bedzie Nikon... Zreszytą i z tak krótkiego czasu pracy jest zadowolona albowiem dzisiaj się nie wyspała i większego pozytku na dłużej by z niej nie było. Pociesznym incydentem natomiast było, gdy jeden z panów budowlańców, wiek dość młody, twarz jeszcze nie zniszczona alkoholem, wzrost niski, włosy blond, wyręczał ją w noszeniu palików. Z poczatku ja to irytowało, poczuła jakby chciał jej zabrać prace, ale w końcu Ala nie pracuje na zlecenie, lecz na godziny, więc tylko lepiej, że mniej się narobi, a zarobi więcej. Gdy niosąc maczete do wycinania krzaków, skomentował "no, taką szablą to uuuu", co prawda Ala nie zrozumiała przesłania "uuuu", ale grzecznie się uśmiechnęła. To miło, gdy ludzie są mili, jednak Ali zazwyczaj trudno jest zrozumieć, że oni są mili tak poprostu, zwykle stara się szukać drugiego dna. Jest też zadowolona, bo znalazła sobie obiekt westchnień, się znaczy, że oko można zawiesić:P Jest taki inwestor, którego to nazwiska nie zdradzę zasłaniając się tajemnicą handlową. Chyba już bliżej 40-tki niż 30-tki, duuuuży:P Z twarzy bardziej burak, lecz tak od czasu do czasu fajnie spojrzeć, obraczki nie ma, ale większośc osób w tej branży z przyczyn praktycznych poprostu takowej nie nosi. Bożżżże, o czym my tu mówimy Alutka! On mógłby być Twoim ojcem! Ale się dobrze trzyma wrrrr:P:P:P Jak państwo mogą zauważyć Alutka czuje się coraz gorzej;)

13 sierpnia 2007   Komentarze (1)
kjjjkjkj  

Jak spaść z konia, to dobrego...

Dobra, poddaję się, czuję się samotna, jak cholera. Chociaż, czy ja wiem? Eeee chyba tak gadam żeby gadać, trochę się juz gubię w tych swoich manipulacjach...właściwie manipulacjach samą soba. Znów zrobiła nam się tutaj nadprodukcja notek, ja wiem, wiem, że pewnie nie służy to ich jakości, lecz niech państwo pomyślą, skoro Alutka się taka wylewna robi, to musi być z nią bardzo źle. E tam, źle, nie kumam co mam na mysli, gadam żeby gadać, chyba zwrócić na siebie uwagę. Ja potrzebuję interakcji, bo inaczej mi się w dupie już kompletnie poprzewraca! Chciałabym się zalać w trupa. A jednak nie mogę, obowiązki nie pozwalają, grosz do grosza odkładam i co najśmieszniejsze nie mam z kim się zalać. Zalewanie się samemu to żadna rozrywka, bo ryzyko popełnienia jakiegoś głupstwa jest mniejsze, a nawet równe zeru zakładając, że robi się to w miejscu zacisznym i później nie rozmawia się w parku z gołębiami. Gdy dzieci mają problem to siegają po alkohol. Każdy psycholog i pedagog wam to powie. Czy Ala ma problem? Jedynie z tą samotnością, ale to nie jest znowóż taki problem żeby od razu miała popadać w alkoholizm, a jednak czuje potrzebe oderwania się od rzeczywistosci. Zresztą nawet jeśli pić to kulturalnie piwo, a nie gorzałę, ani broń Boże wiśniówkę. Wisniówkę kategorycznie broń Boże, jak radził jej kiedyś pewien menel, bo strasznie wątroba po tym siada. Zresztą o czym my tu rozmawiamy, ja mam 16 lat, lecz od 2 lat nie ma to żadnego znaczenia, nikt nie wymaga ode mnie dowodu. Śmieszne, że też tak rzadko z tego korzystam. Ostatni raz rok temu, przed ostatni raz, dwa lata temu. Ostatni raz z siostrami ciotecznymi, przed ostatni ze słynną Magdą i jej koleżankami. Ostatni raz zakończony zwrotem treści żołądka, przed ostatni jedynie strasznym kacem. I że też czelność mam o tym pisać. Smacznego, jestem samotna.

12 sierpnia 2007   Komentarze (1)
dgbg  
< 1 2 ... 9 10 11 12 13 ... 17 18 >
Pewna_dziewczynka | Blogi