• Grupa PINO
  • Prv.pl
  • Patrz.pl
  • Jpg.pl
  • Blogi.pl
  • Slajdzik.pl
  • Tujest.pl
  • Moblo.pl
  • Jak.pl
  • Logowanie
  • Rejestracja

Pewna dziewczynka bez brwi

Kalendarz

pn wt sr cz pt so nd
28 29 30 31 01 02 03
04 05 06 07 08 09 10
11 12 13 14 15 16 17
18 19 20 21 22 23 24
25 26 27 28 29 30 01

Strony

  • Strona główna
  • Księga gości

Archiwum

  • Listopad 2015
  • Lipiec 2014
  • Czerwiec 2014
  • Maj 2014
  • Luty 2014
  • Styczeń 2014
  • Grudzień 2013
  • Listopad 2013
  • Październik 2013
  • Wrzesień 2013
  • Sierpień 2013
  • Listopad 2011
  • Październik 2011
  • Wrzesień 2011
  • Sierpień 2011
  • Lipiec 2011
  • Czerwiec 2011
  • Maj 2011
  • Kwiecień 2011
  • Marzec 2011
  • Luty 2010
  • Grudzień 2009
  • Wrzesień 2008
  • Sierpień 2008
  • Lipiec 2008
  • Czerwiec 2008
  • Maj 2008
  • Kwiecień 2008
  • Marzec 2008
  • Luty 2008
  • Styczeń 2008
  • Grudzień 2007
  • Listopad 2007
  • Październik 2007
  • Wrzesień 2007
  • Sierpień 2007
  • Lipiec 2007
  • Czerwiec 2007
  • Maj 2007
  • Kwiecień 2007
  • Marzec 2007
  • Luty 2007
  • Styczeń 2007
  • Grudzień 2006
  • Październik 2006
  • Wrzesień 2006
  • Sierpień 2006
  • Czerwiec 2006
  • Kwiecień 2006
  • Marzec 2006
  • Luty 2006

Najnowsze wpisy, strona 12


< 1 2 ... 11 12 13 14 15 ... 17 18 >

Finiszujemy i winszujemy...

Otwierajcie szampana i patrzcie - tak wyglada kobieta sukcesu;) Przyszły wyniki, które to może nie były tak optymistyczne jak wieściłam, lecz mimo to wprawiły mnie w nastrój bardzo dobry. Tym bardziej, że znalazłam się w klasowej czołówce. Choć szczerze przyznam, że tak na prawdę całe te egzaminy to jedna wielka loteria, udało się w tym roku, lecz czy udało by się w roku następnym już bym głowy nie dała. Bo faktem jest, że tegoroczne arkusze były banalne. Takie życie ;) A moje pomimo tam jakichś jednodniowych wpadek, coraz bardziej zaczyna mi się podobać. Po powrocie ze szkoły, uwaliłam się na kanapę, włączyłam telewizor i spojrzałam na stół, na którym przed chwilą zawiesiłam swoje giry (bo nóżkami chyba tego nazwać nie można:P). Tak patrzę, patrzę, czy poczytać leżący od dwóch tygodni program tej nieszczęsnej wycieczki, czy też dla odmiany telewizyjny, gdy tymczasem w zasięgu mojego wzroku pojawia się moja ulubiona lektura - gazetka reklamowa:P. Jogurty, mąki, kiełbasa, sprzęt RTV, ogórki i czego to tylko dusza zapragnie. Fascynujące! Podwawelska po 8,99 za kilogram! No, no, to się postarali, ciekawe z którego przemiału...Dobra, przeglądam dalej, kosmetyki, zabawki ubrania, przejeżdżam wzrokiem od jednej krawędzi do drugiej i szok. Moje oczy zatrzymują się na torsie pewnego modela. Oh my God (jak to zwykły mawiac amerykanki przeglądając się w lustrze po 10 operacji plastyczej w ramach programu "Łabędziem być")! Skrzywdzili biedaka. Na potrzeby reklamy wystrzygli mu całą sierść z brzucha i klatki piersiowej. Doprawdy, jestem w szoku totalnym, po raz pierwszy widzę takie poświęcenie :P. Gdyby mój chłopak/mąż (potencjalny of course) zrobił coś podobnego, zastanowiłabym się solidnie, czy przypadkiem wieczorami nie giną mi sukienki z szafy. Co to się dzieje teraz z tymi mężczyznami? Czy oni na prawdę poszaleli? No, jak tak można?! Mężczyzna powinien być zarośnięty kompletnie:P Oczywiscie nie mówię, że ma chodzić z pół metrową brodą, ale żeby ścinać włosy na klatce piersiowej to już jakaś patologia, to zboczenie! Otóż to. Ten niezwykły przypadek podtrzymał mój dobry humor do tego stopnia, że sprawdziwszy absencję jakichkolwiek produktów zdatnych do spożycia w lodówce postanowiłam własnoręcznie ugotować zupę dla debili - czyli instant. Wiosenna się nazywała i na jej opakowaniu pisało "moc warzyw". Aż się przestraszyłam, że z torebki wyleci kapitan Planeta, który to miał różne podobne moce (moc ziemi, moc wiatru, moc ognia - "z waszych połączonych sił, powstaję ja - Kapitan Planeta! - ruszaj Planeto!" - nigdy tego nie zapomnę, bajki z dzieciństwa:P) Wiem, odlatuję już tutaj, ale to widocznie po tej zupie. Pocieszam się, że jej zielony kolor jest kolorem prawidłowym, no w końcu "wiosenna". Dobra, to tyle, miałam dokończyć to wczorajsze, ale ilość przerosła treść, to się musiałam opamietać;) Zakończenie było takie, że obudzona tym budzikiem byłam zła maksymalnie, dodatkowo wszyscy zapomnieli, że istnieję i nikt nie zjawił się po mnie na dworcu. Z podróżna torba na ramieniu wracałam przez pół miasta, przyciagając wzrok szerokiego grona gapiów, a przy okazji mojej nihilacji nikt też nie pomyślał o tym, że muszę tego dnia jeszcze trafić na zajęcia basu, więc po raz drugi, tym razem z gitarą w łapie musiałam przemaszerować połowę drugą. Jakby tego było mało, okazało się, że nikt mnie nie poinformował, że tego dnia zajęć nie ma, bo koleżanka gitarzystka powiedziała, że na żadnym koncercie grać nie będzie. Na szczęście Kowalski się zlitował, powiedział żebym usiadła i dopisał mnie do innego gitarzysty przy okazji żaląc się na tą oto sprawczynię całego zamieszania z taką dokładnością, że myślałam, że zaraz usiądzie zacznie mi opowiadac o swoich problemach małżeńskich. (Ależ ja chętnie pocieszę ]:->). Kilka razy przegrałam z nim nowy numer i dnia jutrzejszego znów mam koncert. Tym razem na olsztyńskiej starówce....

14 czerwca 2007   Komentarze (6)

Frauenburg story...

Milczenie jest złotem ;) Oto blog ten "uświetniła" kolejna notka z typu "jestem potworem - proszę do mnie nie podchodzić". W 2 godziny po napisaniu autorka już nie utorzsamia się z tym co napisała. Odpoczęła, jest znów w pełni sił. A przed nią jedynie jeszcze twierdzenie Talesa. Tak, tak, rzecz banalna, ale dla takiego młotka matematyczno-fizyczno-chemiczno-geograficzno-biologicznego to tragedia. Lecz nie o Talesie chciałam tutaj rozprawiac, bo zapewne jak reszta starożytnych braci greków lubował się w młodych chłopcach. Tak ogólnie chciałam napisać o co poszło, że wróciłam taka roztrzęsiona. Główny powód znamy już od 2 miesięcy. Dalej. Pierwszy dzień znośnie, Ala jest persona non grata , ale tylko w pewnych kręgach. Na tamten dzień jeszcze udawało mi się nawiązać kontakt, poza tym byłam podekscytowana niskim poziomem okna i łatwością wymknięcia się przez nie. Oczywiście okolica była malownicza etc. CHoć z tego co pamiętam już wtedy byłam wkurzona, bo się nie wyspałam, a to z kolei z powodu takiegoż, że zostawiłam otwarte okno (no, czekając na Romea:P) i okryłam się jedynie kocem. Nie dość, że pan Morfeusz niedługo mnie w swoich objeciach gościł, to jeszcze przemarzłam i gardło mnie bolało. Jednak próg szkolny przekroczyłam prawdopodobnie z miną uśmiechniętą. I stan ten utrzymywał mi się nawet podczas jazdy...znaczy się dopóki trasa, którą mogliśmy zrobić w 1,5 godziny nie rozrosła się do ponad 3 godzin. Wtedy juz zaczynałam być złaaaaa. Jeszcze ten bus trząsł niemiłosiernie, chwilami na prawdę ledwo się powstrzymywałam od poturbowania kierowcy, a co. Dobra, że trafiliśmy na miejsce już napisałam? No, to dalej było rozkwaterowanie. Wycieczka liczyła 5 dziewczyn i 8 chłopaków. Pokoje były czteroosobowe. Przy czym dziewczynom przydzielono ich w liczbie 2. Wszystko wyglądało na to, że jako ta "be" będę miała szczęśliwie pokój samotnie ergo w nocy mogłabym kogoś na herbatkę zaprosić! Ale nie, musiałam wstrzymać wodze fantazji i pogodzić się z decyzją, że podzieliły się po połowe. Jako, że w grupie drugiej była kol. Magda, wybór był prosty, musiałam dołączyć do Justyny i Jagusi (to zdrabnianie jest irytujące). Łaskawie mnie przyjęły. Swoją drogą tak niesmiało mogłabym wysunąć hipotezę, że podzieliły się właśnie dlatego żebym z tej radości nie oszalała, ale to tylko taka sugestia, ja oczywiscie nie śmiem przypuszczać, że te cudowne istoty mogłyby w podobny sposób chcieć komuś uprzykrzyć zycie;) Ok, więc rzuciłam śpiwór na swoje łóżko i tak zastanawiałam się co z sobą zrobić. Pierwszy pomysł najlepszy, więc wyjęłam już wspomnianą wcześniej książkę i schylona pod katem prostym, czytałam. Dziewczyny w międzyczasie wyszły na dwór. Dobra, czytałam, czytałam, później zaczęłam studiować budowę okna, a! I oczywiście napisałam do Olgierda. Olgierd coś tam sceptycznie przebąknął, że on własciwie myślał o srodzie, a w nocy to nie ma czym jechać, dla pocieszenia lub na odczepnego dodał jeszcze, że coś wymysli, na co ja zadeklarowałam, że wierze w jego możliwości i....skończyła się rozmowa. Zbytnio mnie to nie ugodziło, bo rzeczywiscie wierzyłam do końca. Ale znów okazało się, że sierotą nie jestem i nadzieja moją matką jest. No cóż, nie wyszło i z tego powodu krzyczeć nie zamierzam, bo to, że chłopak nie przystał na spotkanie z zupełnie nieznajomą osobą, być może "wojtkiem_42", nocną pora, świadczy jedynie o zdrowych zmysłach. Lecz tak mi żal tego spaceru po Fromborku nocą! Gdy tak sobie siedziałam, pół rozmyślając pół czytając okazało się, że oto mamy się zbierać na zwiedzanie katedry. Ależ owszem, bardzo chętnie. Nie zdam jednak relacji z tej części żadnej, bo szczerze, nie wsłuchiwałam się w to co głosił przewodnik, być może dlatego, że był najprymitywniej mówiąc - brzydki. Ja, wpatrując się w sklepienie katedry, w ołtarze i kwieciste ornamenty umieszczone na konfesjonałach, wolałam myśleć o migdałach...pewnego młodzienca;)(żeby mnie tu ktos o jakąś sodomię nie podejrzewał, migdały są w gardle, of course) Poważnie mówiąc kościółek owszem, niczego sobie, życzyłabym nawet sobie taki zamiast tego czegoś przynależącego do mojej parafii. Ok, zwiedzanie, zwiedzaniem, jednak Frombork, to tak na prawdę wieś zapadła i poza tym "kompleksem zamkowym" wiele już tego dnia do zwiedzania nie mieliśmy. To też towarzystwo zgromadziło się w pokojach. Nastąpiły pierwsze migracje. Mój pokój zapełniał się amatorami kenta, ja z kolei uparłam się żeby czytać Łysiaka. Może inaczej;) Ja z kolei niezręcznie czułam się w tym pokoju wzajemnej przyjaźni;) Wyemigrowałam do pokoju kolegów: Filipa, Bartka, Piotrka, Gołoty, w którym to pokoju urzędowała akurat wymieniona pierwsza trójka. No cóż, zbytnim entuzjazmem mnie nie przywitali, nie rzucili wszystkiego żeby porozmawiać z panną Alutką, aczkolwiek był tam spokój, więc pozwoliłam sobie tam zostać przez minut...10. Krzesło było niewygodne, to też swoją wedrówkę rozpoczęłam ponownie, tym razem kończąc na schodach. Tam jednak też długo nie zagościłam, schody były wyłożone posadzką, i że tak powiem tyłek mi zmarzł. Wybawicielem okazała się wychowawczyni, która całe grono wypędziła na podwórką, choć ja osobiście zostałam. Sam na sam z Łysiakiem. Ehhh dlaczego ja sięb tak późno urodziłam?! Łysiak, to był mężczyzna ahhh..Mój błogostan nie trwał jednak długo, pani Asia uparła się, że nie powinnam tak sama siedzieć i na moje kolejne burknięcie znad książki "ale ja nie chce", zamknęła drzwi pokoju, wzięła krzeslo i usiadła na przeciwko mnie. Ehh skąd ja to znam. Się zaczęło. "Ale Ala, ja tez w zyciu popełniłam wiele głupstw, ale wiesz, trzeba się zmierzyć z nimi, przecież przyjaźnicie się tyle lat..." bla, bla, bla. Przyznam się, oczy zapełniły mi się łzami, lecz jak wiadomo w moim przypadku nie jest to jakis objaw żadko spotykany. Schowałam głowę w książkę, a pani Asia zauważając, że najwyraźniej odbioru brak, powiedziała mi żebym wyszła na świeże powietrze. Była to tak jakby prośba, lecz nie wypełnienie jej byłoby ewidentnym objawem nieposłuszeństwa, to też wyszłam, łudzac się, że może zachowanie "wzorowe" jeszcze do mnie wróci. Usiadłam na betonie, oparłam się o ścianę domu i czytałam. 10 metrów ode mnie stała wychowawczyni wraz z panią pedagog. 50 metrów ode mnie grała cudowna klasa im. bł. Reginy Protmann. 10 metrów, to odległość, z której można dużo usłyszeć. Siedziałam, po częsci zmuszona, po części z ciekawości słuchałam jakimi to doświadczeniami dzielą się te dwie dzielne kobiety. W większości jednak było o...no...pięknie! Tak, o tej zdziczałej pannie Alicji K.! Na szczęście pojawiły się komary, dzieki którym mogłam opuscić moje audytorium i wrócić do domu. Znów zaczęło się rżnięcie w karcięta, choć tym razem trwało ono krótko i dośc szybko mogłam pójść spać. Z przyczyn niewiadomych byłam skonana i fakt, że od Olgierda wiadomości o ewentualnym nocnym spotkaniu nie ma, niespecjalnie mnie zasmucił, zresztą i tak, komórkę z włączonym dźwiękiem zostawiłam pod poduszką. Spałam całą noc na promieniowaniu, a jedna się wyspałam;) Szczęśliwie śniadanie było dopiero na 9. Tego dnia wybieralismy się w rejs do Krynicy Morskiej. Tak niezbyt byłam do tego optymistycznie nastawiona, lecz widziałam, że jest to dobra okazja do kontunuacji lektury. Z tego jednak wyszły nici, bowiem okazało się, że pasażerami jest także wycieczka rozwrzeszczanych bachorów. (Ależ ja lubię dzieci:P Chodziło o to, że agurat ta grupa była wyjątkowo rozpasana, takiego słowa, jak "przepraszam" chyba w życiu nie słyszeli) Przy akompaniamencie " proszę pani on mnie uderzył! ; jesteś głupiiiiii!; taaaaki wiesz, no, no" musiałam wytrwać przez godzinę. Udało się, żaden z maluchów nie został wyrzucony za burtę, zamknięty w toalecie lub też przywiązany do masztu, to była prawdziwa próba cierpliwości. A moja noga stanęła na krynickiej ziemi. Wszystko ładnie pieknie, gdyby nie fakt, że mieliśmy jedynie 45 minut do rejsu powrotnego. W czasie tym mieliśmy zjeść loda i udać się na plażę oddaloną o 15 minut drogi. Ten kto liczyć umie w zakresie matematyki podstawowej, dobrze stwierdza, że może się to nie udac. A jednak, nad samym morzem, proszę państwa, byliśmy aż 7 minut! No, to tegoroczne moczenie nóg w morzu mam już a soba. Biegiem na statek i znów rejs z rozkosznymi maluchami. Tym jednak razem, spieczona słońcem postanowiłam zejśc po pokład. Ah raj! Żebym to ja wiedziała, że taki spokój tam panuje. Spokój jednak zakłóciła pani Jagoda (pedagog), która od samego rana poczuła się do roli....(tak wiem, nie ładnie jest tak porównywać)....Matki Teresy z Kalkuty. Za wszelką cenę chciała mi udzielić porady. I co tu zrobić z takim natrętem? No, nieładnie tak udawać, że się nie zwraca uwagi, ale innego sposobu nie było. Nałożyłam słuchawki na uszy i zaczęłam czytać przenosząc się na Dziki Zachód. Droga powrotna minęła prędko, gdybym wiedziała co mnie czeka, z chęcia popłynęłabym w kolejny rejs. Nic strasznego, tyle, że noc się zbliżała, Olgierd kompletnie milczał, a towarzystwo rżnęło przy karcianym stoliku już dobre kilka godzin. Człowiek chciał się normalnie wykąpać i spać położyć, a tu zero szans. I drą się, i śmieją, i śpiewają, i weź tu człowieku w takich warunkach zasnij. Nie da się? Ano nie da, ale ty leżeć spokojnie musisz, bo głosu podnosić nie możesz, niewiele to da, wyśmieja cię człowieku, więc śpij, próbuj zasnąć spokojnie. Skończyli. Po którymś z kolei napomnieniu wychowawczyni wyemigrowali do swoich łóżek. Były okolice 24. Tak jakbym spała, lecz słyszałam głos koleżanek. Zachciało im się o miłosnych problemach rozprawiać. W końcu przestały, lecz co z tego, gdy ja kompletnie zasnąć już nie mogłam. Zaczęło się. Rytualne turlanie po całej powierzchni, aż do białego rana. Za ściana słychać było rechot koleżanek. Nie kontaktowałam już, w godzinach wczesnoporannych udało mi się uciąc komara na...2 godzinki, nie dłużej. Wstałam, bo któraś z moich współlokatorek ustawiła budzik....

się dokończy, póki co muszę uciekać...

13 czerwca 2007   Dodaj komentarz

Persona non grata - hoc erat in votis?

Drodzy czytelnicy głodni mojej relacji - nie będzie żadnej relacji. Jestem styrana życiem. Jestem zdołowana i niebezpieczna dla środowiska. Nawet gdyby podszedł do mnie przeuroczy książe z bajki dostał by taką reprymendę słowna, że odechciałoby mu się księżniczek. Jak było? Czy jeśli powiem, że fatalnie, będzie to oznaczać zupełne dno? Było fatalnie. Chociaż nie, wróć. Było uroczo, aczkolwiek ja bawiłam się fatalnie. Próbowaliście się kiedyś bawić samemu? Właśnie, co to za zabawa. Właściwie o żadnej zabawie mowy tutaj nie było. I rycerz, którego zwiastowałam w notce poprzedniej, najzwyczajniej się nie zjawił. A warunki były wyśmienite. Okna wręcz bezszelestnie otwierające się, pokój w sąsiedztwie dalekim od siedziby wychowawczyn i fromborska okolica, wyjątkowo spokojna i urocza porą ciemną. Nici z moich planów. Pokój dzielony z dwoma koleżankami i wszechobecna ignorancja mojej osoby. Tak jak wszechobecny był śmiech i radość tych niefałszywych. Drażniło mnie to niesłychanie. Całymi dniami wesoło rżnęli w karty. Byli tacy...tacy...uprzejmi? Tacy, nie wiem jak to nazwać, tacy inni niż zwykle. Tacy inni niż ja...Ja siedzaca na skraju łóżka próbująca pomiedzy głośnymi przekomarzaniami przy karcianym stole zrozumieć szczątkowe frazy książki Łysiaka - "Asfaltowy Saloon". Książka owszem wyborna, ale...przecież wiadomo, że czytanie, choćby było moją największą pasją wcale nie potrafiło mnie wtedy zająć. Odpływałam ciągle zadręczając się myślami o to jak łatwo człowiek może sobie spaprać żywot. Chociaż chyba bardziej zajmowałam się śledzeniem, czy oni są w swym zachowaniu szczerzy, a nuż to spisek przeciwko mojej osobie, czy to możliwe żebym to ja była takim okropnym przypadkiem? Czy to możliwe, że Alutka pod swoim cukierkowo słodkim pseudonimem jest taką suką? Pardon, ale tak się chyba takie osoby jak ona nazywa. Nie znajdywałam pocieszenia, oni bawili się tak zgrani...wszyscy dobrze czujący się w tym towarzystwie i ja...siedząca na skraju łóżka. I nie denerwowało mnie to, że robię w tej chwili za outsaidera. Wiecie co mnie denerowało na prawde? Oni byli prawdziwi...ja byłam figurą z wosku siedzącą na skraju łóżka. O ile do południa dnia pierwszego miałam względny spokój, wymuszony, ale spokój, o tyle, gdy słońce zaczynało zachodzić najsampierw dopadła mnie wychowawczyni - pani Asia - odbywając ze mną rozmowę indywidualną, a następnie pani pedagog, która wzięła sobie za cel męczyć mnie już do końca tego wyjazdu. Ta rozmowa z wychwowawczynią oświeciła mnie, że jakieś dwa tygodnie temu zostało mi postawione ultimatum. Pod koniec maja wystawiane były próbne oceny, miedzyinnymi z zachowania. Spodziewałam się, że na kartce mogę nie ujrzeć już zachowania wzorowego, aczkolwiek postanowiłam się karmić nadzieją. Było rozczarowanie, rzeczywiście, proponowaną oceną był stopień "bardzo dobry". Powiecie phi, co za różnica. Ano phi, różnica dwóch punktów przy rekrutacji do liceum. Gdyby ocena z zachowania nie miała wpływu żadnego, zdecydowanie byłoby mi obojętne, a tak, dostałabym chyba wylewu, gdyby te dwa punkty zadecydowały o mojej przyszłości licealnej. W każdym razie, gdy już odważyłam się podejść do wychowawczyni, by desperacko spytać się, czy mam jeszcze jakieś szanse na odzyskanie oceny z pierwszego półrocza, dostałam odpowiedź, że oczywiscie, bedą jeszcze wyjazdy...i trzykropek. Ten trzykropek jest tu najważniejszy. Ultimatum bowiem w domyśle trzykropkowym było takie "będą jeszcze wyjazdy, zdążysz pogodzić się z klasą". No to nici z "wzorowego". Dlaczego się nie pogodzę? Bo ponoć ta wasza prawdziwość jest tak ważna, a ja w tej chwili jestem prawdziwa. Mam was dość, mam dosyć waszego towarzystwa wzajemnej adoracji. Mam dosyć waszych żartów, kultury i rozrywek. I nawet, jeśli chwilami czuję skruchę, to jest to skrucha pozorna - chwilowa. Równie szybko jak bym przeprosiła, znów zaczęłabym na was przeklinać. Przepraszanie tutaj, choć to ponoć kwestia honorowa, nie ma sensu. Nie czuję, że chcę kogokolwiek przepraszać...a honor zgubiłam już dawno. A mimo to nie potrafiłam, a może nawet już nie potrafię się uśmiechać. Przez te trzy dni chodziłam jak zbity pies, nie mogąc znaleźć sobie miejsca. Traf chciał, że to właśnie mój pokój okazał się być towarzyskim salonem. Jednak nie był to traf zupełny. Było to do przewidzenia, że mieszkając w jednym pokoju z Jagusią (dlaczego ja tak zdrabniam to imię?!) i Justyną, drzwi nie będą się zamykały. Lepszy los spotkałby mnie, gdybym miała nocować w schowku na miotły. Dodatkowo, jak już wspomniałam, kochana pani pedagog zainteresowała się moja wyalienowaną osobą. Krok w krok łaziła za mną, co rusz próbując nawiązać ze mną rozmowę. Jej osoba drażniła mnie wyjatkowo. Za wszelką cenę próbowała mi pomóc. A to mnie rozdrażniało jeszcze bardziej. Później chyba szepnęła coś Justynie na mój temat, bo ta zaoferowała mi rozmowę, a nastepnie była podejrzanie miła. Co tam podejrzanie, to było sztuczne! Zupełnie jak ja. Ta sytuacja mnie rozjuszyła kompletnie. Byłam wściekła, zapowiadało się, że raza wszyscy poczują się do roli Matki Teresy z Kalkuty i zaczną latac za biedną zagubioną owieczką. Czy wy na prawdę nie rozumiecie, że ja nie jestem miłym zagubionym stworzonkiem? Jestem hieną, która zasługuje na los pustelnika, kompletny ostracyzm. To, że klęczycie nade mną mówiąc "kazdy w życiu popełnia głupstwa" wprawia mnie jedynie w cyniczny śmiech. Nie mogę znieść tej waszej dobroci. Nie mogę znieść myśli, że ja byłam zła pierwotnie, od pierwszego zachłyśnięcia się powietrzem. Tak, nie radzę sobie ze sobą, ale czy wcześniej tego nie komunikowałam?! Dlaczego to lekceważyliście... 

13 czerwca 2007   Komentarze (1)

I am I am I am I am I think I am I feel I...

Because you're there when I awake
And then you give me a life so great
Because the children with you can play
I think, I think I am

Because when I speak, you're always there
People listen, what I can tell
Because you're my gospel, my daily bread
That's why I think I am

I am I am I am I am
I think I am
I feel I am
I'm glad I am
I'm proud I am
A real religious man

I am I am I am I am
I pray I am
I feel I am
Oh Lord I am
God knows I am
A real religious man

?? you're my best friend
Can separate a chance from fate
Because you have all I need to take
That's why I think I am, I am, I am oohh

The silent prayer, I just ??
Saints and sinners aren't quite the same
This is my temple, the whole wide world
That's why I think I am, I am

I am I am I am I am
I think I am
I'm glad I am
I'm proud I am
A real religious man

I am I am I am I am
I pray I am
I feel I am
Oh Lord I am
God knows I am
A real religious man

I am I am I am I am
I pray I am
I feel I am
Oh Lord I am
God knows I am
A real religious man
A real religious man
A real religious man

Genialna piosenka! Od dwóch dni niemalże nieprzerwanie na niej działam. Mała odmiana muzyczna ;) Tak a propo, może ktoś chciałby mi polecic jakąś muzykę, bo ostatnio moje poszukiwania skończyły się na takim lekko smętnym Mieczysławie Foggu, a wiadomo, że Ala ma humor taki, jakiej muzyki obecnie słucha. No...to teraz mi zbrakło tematów. Wycieczka szkolna zapowiada się o tyle interesująco, że może wyniknąć pewna ciekawa sprawa. Nieprawdaż, że Ala już dawno się przez internet nie umawiała? Kiedy to było...jakieś dwa miesiące temu z tego co widzę. Już, już wyjaśniam w czym rzecz. Jest taki jeden młodzieniec, w wieku maturalnym, którego to jednak imienia wymieniać nie moge na bezpośrednią jego prośbę. Może żeby nie było tak "dziko" i bezosobowo, nazwijmy go...Olgierd! Przepadam za tym imieniem:P Ok, więc z Olgierdem rozmawiam już od czasów niepamiętnych, a przynajmniej tli mi się gdzieś w otchłaniach pamięci, że napewno dłużej niż od samego sylwestra roku poprzedniego. Oczywiście znajomość zawarta w internecie. Postać to myślę dość ciekawa, swego czasu był nawet czytelnikiem tego bloga, lecz na moją prośbę być przestał. Taki raczej milczek, więc nie wiem, jak na żywo kontakt nawiążemy, ale bądźmy mysli dobrej. Ale chwila, pytacie zapewne co on ma wspólnego z wycieczką? Ano, mieszka dość blisko miejscowości, gdzie będę urzędować w tych dniach, więc..więc wymieniliśmy się nr komórek i istnieje duże prawdopodobieństwo, że się tam spotkamy. Czyli stały punkt programu - wyszukiwanie obiektów westchnień chyba mamy już za sobą. Jednak nie sądzę, by wszystko poszło tak gładko. Wycieczki z naszą wychowawczynią mają specyfikę taką, że dosłownie musimy chodzić parami za rączkę, jeszcze najlepiej trzymając się skakanki. No cóż, ale istnieje jeszcze taka pora doby jak noc ;) Oj tak, to byłoby bardzo głuuuuuuupie, ale czy ja już nie przyznawałam się do tej cechy? Nie bójcie się, póki co to fantasmagoria, nie sądzę, aby Olgierd uznał to za poważną propozycję i co więcej na nią przystał. No, a dzisiaj szykuje się próba zespołu. Pierwsza. Właściwie nic nie wspominałam, bo myślałam, że z tego nic nie będzie, ot spotkało się dwóch chłoptasiów w wieku moim, gitarzystów i mówią, że zespół chca zakładać...perkusji nie mieli, sali prób też nie, to i poważnie o tym nie myślałam. Aż w końcu nasi dzielni chłopcy znaleźli salę...no, to się zbieram na próbę...

08 czerwca 2007   Komentarze (1)

Straszliwa fałszywość, alias,słówko...

I dobrze droga Incognito, że nabrac się nie dajesz. Ja przez kilka godzin byłam święcie przekonana, że moja skrucha jest prawdziwa, że naprawdę źle mi z tym co zrobiłam, lecz gdy tak lepiej zaczęłam się zastanawiać nad swoją postawą doszłam do wniosków skrajnie odmiennych. Jestem manipulatorką. Często podświadomie, ale sami zwróćcie uwagę na ten mój poprzedni wpis. Rzeczywiście, użalam się nad tym co zrobiłam i żałuję co linijke wytykajac swoją głupotę, ale zauważcie także, państwo moi mili, czego Alutka tak naprawdę żałuje. Czy w swoim wpisie wyraża żal, że być może przez jej zachowanie, któraś z koleżanek poczuła się urażone, że być może bardzo kogoś skrzywdziła? Otóż nie, o ile pamiętam, nie ma tam ani jednego słowa w takim kontekscie. Ala owszem, kaja się niesłychanie, wręcz uniża się i swe plecy wystawia na chłostę, lecz to, czego jej żal, to najzwyczajniej wygody i swojej reputacji. Wybitny dowód na egocentrym i skrajny egoizm naszej bohaterki. Tak, tak drodzy czytelnicy, swoim wpisem chciała odwrócić role, chciała pokazać, że to ona jest ofiarą, a oprawcami bezwzględnie wredne koleżanki, przez które nasza biedna Ala czuje się odrzucona. Dość sprytne Alutka, ale za długo cię znam bym tego nie wywęszyłą...I jeszcze a propo tej sprawy, wyczieczka Frombork - Krynica Morska, która odbywać się miała w tygodniu bieżącym została przełożona na tydzień następny, dokładnie 11-13 VI 2007 r. Niespecjalnie cieszę się z tej okazji, ale jako, że jest to "ostatnia klasowa wycieczka" zostałam zmuszona do wzięcia w niej udziału. Nie to, żebym nie lubiła takich wojaży, bo ciekawa świata jestem niesłychanie, ale jak sobie pomyślę, że w sytuacji rozmieszczenia w pokojach wyniknie pewien zonk (jak podaje Miejski Słownik Slangu i Mowy Potocznej "zonk" - 1) problem, kłopot, wpadka; 2) zonk oznacza zaskoczenie, zdziwienie pewną sytuacją; ). Mianowicie, no, jak bym nie kombinowała w pokoju na pewno bedę musiała wylądować z jakąś dziewczyną, lub dziewczynami. Primo, ja + któraś z solidarnych koleżanek w pokoju 4x4 z pewnością musi się równać jakiemuś konfliktowi. Secundo, nawet jeśli ja, postanowię wznieść się na wyżyny swojej dyplomacji, bądź też jak ktoś woli fałszywości istnieje możliwość, że w nocy zostanę umazana jakimś badziewiem, w najlepszym przypadku pastą do zębów. W grę wchodzi także tysiąc innych sposobów na wyrażenie wdzięczności, ale wolę nawet o nich nie wspominać. Słowem, chyba powinnam wziąć na tę wycieczkę termos z trzydniowym zapasem kawy. Kwestii trzeciej na dzień dzisiejszy nie przewiduję, ale odnośnie jeszcze konsekwencji tegoż konfliktu. Dziewczyny pod koniec roku szkolnego zaplanowały mały koncert pożegnalny dla rodziców i nauczycieli. Pierwotnie byłam w ten projekt zaangażowana, choć sama przyznam, nie kwapiłam się do zbytniego szlifowania mojej działki, argumentowałam, że czasu mam wiele, zresztą moja partia wydawała mi się być dośc prostą. I tak czas mijał, a sprawa się rozstrzygnęła, ale o tym już wiecie. W każdym razie, zonk (tak, spodobało mi sie to słowo) jest taki, że na tym spotkaniu rola skruszonej dziewczynki, stojącej w kącie o martwym wzroku pokutnicy, niespecjalnie by mi odpowiadała. Dodatkowo te wszystkie spojrzenia matek koleżanek, które o całej mojej niecności również poinformowane zostały, zapewne w tempie natychmiastowym zdecydowanie nie sprzyjałyby mojemu komfortowi psychicznemu. I kwestia oczywista moi drodzy. 20 czerwca, to ja już sobie kilka tygodni temu zarezerwowałam na wyprawę toruńską. Więc cóż...absens carens, ale Alutka zdaje sobie sprawę, że jest jedną z najbardziej niepożądanych osób na takim spotkaniu ;) Ale ogólnie pomysł bardzo fajny i gratuluję go dziewczynom (czyżby Ala się podlizywała?)...

06 czerwca 2007   Dodaj komentarz

Ten sok z marchwii mi rzeczywiście nie służy......

Chciałam zacząć tak jakoś optymistycznie, zakomunikować państwu, że stanęłam na rzęsach i ten rok szkolny zakończę z oceną "dobry" w rubryce chemia, ale...Tak sobie weszłam na pewnego bloga, tak sobie spojrzałam na pewne zdjęcie i taki smutek mnie ogarnął. Głupia ja byłam. Co tam byłam, jestem. Była kiedyś taka piosenka kabaretu Potem, której pierwsze frazy brzmiały "Nie kocha mnie nikt, nie lubi mnie nikt...". O ile mogę z powodzeniem wtórować tymi słowy za bohaterem lirycznym, o tyle już w wersie trzecim i każdym kolejnym muszę nucić własny tekst. Nie rozchodzi się bowiem o domniemany brak urody bedacy przyczyna braku miłości, choć tutaj również bym polemizowała, lecz o straszne słowo, dzieci zakryjcie uszy - fałszywość. No co ja poradzę, że nie potrafię, że czasami się wyżywam jak najgorszy tchórz na stronach tego bloga, co ja poradzę? Nie lubię was, ale ten brak kontaktu z wami wprawia mnie w pewien dyskomfort. W waszych oczach jestem frajerem najgorszym, ale czy przedtem nim nie byłam? Zawsze było, "ale Alutka ty to durna jesteś". Jestem, ale nie trzeba mnie było traktować jak półdebila. Powinnam przeprosić, ale czy to coś da? Czy jedynie ofukacie mnie mówiąc, że macie dosyć mojego teatrzyku? Źle mi z tym niesamowicie, na początku myślałam, że to zabawne, widziałam, jak szepcą w konspiracji o moim wybryku, ledwo powstrzymując się od wytykania palcem. Teraz widzę, że to rzeczywiście zabawne, jak cała ta sprawa poważnie odbija się to na mnie. Tak drodzy czytelnicy, pomimo dzisiejszych sukcesów znów wpadłam w dół. Taki dość głęboki. Mogłabym machnąć swoją łapą beztrosko mówiąc, jeszcze tylko miesiąc, ale byłoby to nędznym kłamstwem, które już mnie nawet nie pociesza. To nieprawda, że miesiąc. To miesiące wakacji, a nawet te kolejnych lat szkolnych i to przede wszystkim miesiące przeszłe. Wspólnie spędzone wycieczki, obozy, wyjścia do kina. Miesiące, kiedy budowałam swój wizerunek, niekoniecznie fałszywy. Teraz to wszystko nie ma znaczenia. Teraz jestem tą nędzną dziewczyną siedzącą w ostatniej ławce rzędu pierwszego. Na tabloidach ze zdjęciami absolwentów już na zawsze pozostanę bohaterem negatywnym. Boże, Ala, dlaczego ty byłaś i jesteś taka głupia? Dlaczego największa radośc sprawiają ci upadki i potknięcia innych ludzi, dlaczego jesteś taka zawistna? Dobra, zasób łez na dzień dzisiejszy mi się skończył...Przede mną jeszcze ostatnia bitwa z przedmiotu historia. Damy radę...

04 czerwca 2007   Komentarze (2)

Wymyślne urządzenie tortur potocznie zwane...

Dobra, dzieci kochane, święto wasze dzisiaj mamy. Zasobność portfelów z okazji tej powiększamy. I zakupy robimy:P Dzisiaj Ala podzieli się z państwem przeżyciem niezwykle osobistym. Opowie wam o swoim pierwszym razie z urzadzeniem o zastraszającej nazwie de-pi-la-tor. Osoby o słabych nerwach proszone sa o opuszczenie tej strony. W życiu każdej dziewczynki przychodzi taki moment kiedy to zastanawia się nad słusznością owłosienia swoich nóg. Ala podchodziła do sprawy z rezerwą, te jej włosy też jakoś strasznie widoczne nie były, bo jako blondynka się urodziła, ale...coraz cześciej zdażało jej się słyszeć jak szkolni koledzy bez cienia litości naśmiewają się z nauczycielki od geografii, której włosy na wymienionej wyżej części ciała z nadmiaru układały się w przeróżne wzory, międzyinnymi bieżnik. Czasami było to też rozkosznie zwane trawnikiem. Wiadomo, że Alutka ośmieszenia boi się przeraźliwie, raczej się do tego nie przyznaje, raczej woli myśleć, że ona jest ponad to i takie rzeczy jej nie dotyczą, jednak w końcu coś ją ukuło...Co prawda w swoim życiorysie jakieś próby pozbycia się owłosienia już miała, na poczatku nieudolnie zwykłą maszynką, później drastycznie plastrami z woskiem, lecz zauważała, że efekt jest krótkotrwały, a w przypadku drugim, bardzo bolesny i też nie do końca skuteczny. W tym roku, jako że panna Alicja, po raz pierwszy od lat 7 chciała założyć sukienkę, postanowiła również kupić to tajemnicze dotąd urządzenie. Za kwotę zgromadzoną przez czerpanie profitów z racji swojego jeszcze młodego wieku weszła w posiadanie depilatora. Czym prędzej znalazła się w domu, rozpakowała to "cudo techniki", chwilę zadumała się nad instrukcją i włożyła zasilacz do gniazdka. Dźwięk jaki rozległ się po włączeniu był Ali znany jedynie z czasów, gdy dziadek podcinał gałęzie działkowych drzew piłą mechaniczną marki Husqvarna. Minęło dobre 5 minut zanim Alutka otrząsnowszy się ze wstepnego szoku postanowiła drżącą ręką przybliżyć "to warczące coś" do swojej nogi. Kręcąca się głowica dotknęłą jej stopy. Ala lekko odetchnęła z ulgą, nie czuła żadnego bólu. Postanowiła nawet przesunąć depilator wyżej, już tam, gdzie znajdowały się pierwsze włosy, cóż za odwaga nią kierowała! I gdy to zrobiła, nie omieszkała wrzasnąć piskliwie: AUUUUUUUŁ! Pospiesznie wyłączyłą to narzędzie szatana, odrzuciła je na bok i z troską zaczęła przyglądać się swojej nodze. Dziwne, noga nie zdradzała żadnych niezdrowych objawów. Ala znów nieufnie spojrzała na swój nowy przybytek leżący na dywanie. Spojrzała też ponownie na swoją nogę. Powiedziała "to dla Twojego dobra" i po chwili jej dłoń znów dzierzyła to zdradzieckie urządzenie. Z rowera niejednokrotnie spadała, w dziecinstwie za nieposłuszeństwo pasem bita była, do bramy przywiązywana przez braci, a teraz ma się bać takiego małego bzyczącego badziewia? Niedoczekanie. Zaciskając oczy kilkakrotnie przejechała swoim oprawcą po nodze. Z każdą chwilą bolało coraz mniej i w końcu, gdy nie było już czego depilować, gdy już całe nogi były zmaltretowana, przywdziane w zaczerwienienie, tak jakby ktoś chłostał je przez znaczny okres czasu - postanowiłam zakończyć te masochistyczne praktyki. Wsmarowałam jeszcze pół pudełka kremu i dałam spokój moim biedny kończynom. Wiecie co wam powiem? Stwierdzam, że ciężko jest być kobietą. Jak można z taką głupotą egzystować? Kto wogóle wprowadził ta idiotyczną modę na gładkie nogi? To jakiś terror. Jakiś idiota skonstruował to dla swojej żony, czy też kochanki i później stado idiotek doszło do wniosku "Łał, ja też chcę mieć takie gładkie nogi!" i teraz czy idiotką jesteś czy nie, to przystosować się musisz...No, albo nie musisz, tyle że wtedy narażasz się na przypięcie łatki "babochłop" czy też ciche podszepty...To tyle...

01 czerwca 2007   Dodaj komentarz

Bez wyrazu na wirażu...

Dzień to raczej średni. Dodatkowo moja hipohondryczność mogłaby dzisiaj osiągnąć apogeum. W ramach zajęć szkolnych pojechaliśmy dnia dzisiejszego do arboretum w Kudypach. A, że miejsce to usytuowane jest w lesie i nasza wychowawczyni nieomieszkała nas uraczyć ciekawostką, że obecnie na Warmii i Mazurach obserwuje się wysyp kleszczy - Ala jest pewna, że stała się nosicielem jakiegoś osobnika reprezentującego te stworzenia. Ogląda się i wzdryga ze wszystkich stron i już dni życia swojego liczy, bo przecie od tego diabelstwa dostać zapalenia opon mózgowych można. Zachciało się zajęć w lesie. Owszem, miejsce to urocze niezwykle, ale ja życia swego narażać nie śmiem. I te wszechobecne komary. Sama ich sylwetka napawa mnie odrazą. Po co to było wymyślać takie krwiopijne "cuda"? Jestem zła. Na co? Jeszcze nie wiem...być może i po części na to, że gdy wróciłam do domu ( o godzinie 13, gdy normalnie powinnam wrócić o 15) od razu przywitało mnie pytanie, czy uciekłam z lekcji. Ależ owszem panie ojcze i wchodzę przez otwarte drzwi tarasowe, żeby Ci o tym zakomunikować. Nie muszę chyba dodawać, że było to pytanie retoryczne;) - w tym domu innych pytań się nie zadaje. Poprostu wali się prosto z mostu, byleby było niemiło i w formie pytania (no i kim ty zostaniesz w przyszłości, co?! - odpowiedz w domyśle - sprzątaczką albo rowy bedziesz kopać!). Jakby nie można było inaczej - Dlaczego tak wcześnie wróciłaś? Ano nie można, bo przecież w tym domu każdy ma do każdego pretensje, których nie potrafi wypowiedzieć wprost, tylko odreagowuje przez ciagłe docinki. Wszedzie dobrze, ale w domu najlepiej. Mimo wszystko potwierdzam tą tezę...bo z kim przestajesz, takim się stajesz, a jak wiadomo najlepiej wśród swoich. Więc...czy sa jakieś wnioski z dzisiejszego dnia? Są. Nie macie pojęcia, jaka euforia we mnie wzrasta na myśl, że za miesiąc już nigdy więcej nie bedę słuchać debilnych, autentycznie debilnych wywodów części moich kolegów z klasy na temat fizjonomii koleżanek. Nie będe słyszeć, jak emocjonują się kolejną amerykańską komedią, w której scenariusz przewidywał sceny erotyczne, a wrecz porno, ani nie będę musiała słuchać pytań typu za jakie pieniadze zrobiłabym to a to. Tak, dobrze słyszycie, to moi koledzy z katolickiego gimnazjum. Element bez żadnych ambicji, chcący zaspokoić jedynie swoje pierwotne potrzeby fizjologiczne i seksualne. Jołopy. Niedawno odkryli co to alkohol i teraz na każdą wycieczkę szkolna deklarują, że będąc robić w zaopatrzeniu. Jak zmienicie pieluchy to pogadamy. Masakra. Choć ja tutaj akurat nie powinnam się udzielać, gdy przy pierwszej lepszej okazji sięgam po domowe zasoby. Aj chyba źle to brzmi, chyba brzmi to jakbym się wywyższała, lecz jakaś chwilowa agresja mnie nawiedziła odnośnie tych kilku zawodników. Tylko miesiąc i aż miesiąc. Jednak nie mogę powiedzieć, że zawsze darzę ich taką pogardą. Czasami są zabawni. Czasami lubię z nimi gadać, ale po dzisiejszym dniu, kiedy zostałam uraczona kolejnym pytaniem, z serii fizjonomia kobiety w życiu codziennym - mam dość. Jeszcze jakis czas temu zastanawiałam się zupełnie poważnie, czy oni na prawdę sa na taki niskim poziomie, czy może tak genialnie to udają. Po 9 wspólnie spędzonych latach stwierdzam - oni niestety są taka niziną intelektualną. Właściwie, dlaczego używam takich ostrych sformułowań, nie chcę ich obrażać, bo oni mimo tego, że to robią, czynią to całkiem nieświadomie, czynią to jedynie swoim stylem życia...nie wiem, nie wiem, jestem potworem i snobem w jednym, pogardzam każdą słabszą jednostką...ale to się samo na mnie zemści, więc nie miejcie wzgardy dla mnie, lecz jedynie dla głupoty, która mnie cechuje... 

30 maja 2007   Komentarze (3)

Interpretacja SMS...

A nie skasowałam, bo i niech będzie mała dokumentacja tego jak Ala się cofa w rozwoju. No i ten tekst o palcach błądzących po ciele niczym klawiaturze pianina spodobał mi się wybitnie. Tak, tak, to moje autorstwo:P Kariera w wydawnictwie Harleqinów stoi przede mną otworem. Oj poniosło nam tą Alutkę wczoraj, poniosło. Zresztą to było i tak jeszcze przed pewnym, innym "wydarzeniem". Gdy wczoraj nam już uciekała sprzed oblicza komputera, była godzina 22:30, natomiast o godzinie 22:37 zaczęła rozmawiać z pewnym kolegą. Dość lubi tego kolegę, tylko tutaj też znowóż, ten kolega czytuje akurat jej bloga, więc nie będzie się dalej rozwijać z charakterystyką jego osoby. Dokładniej dostała sma, w którym mowa była o poceniu się i o bezsennsowności tej funkcji fizjologicznej. Oczywiście nie omieszkała odpowiedzieć, już cytuję:

Pocenie się jest atawizmem, ten cudowny zapach przepoconej koszuli ma działać na podświadomość twoich potecjalnych partnerek:P Dziekuje, koniec wywodu;).

Na co odpowiedź dostała:

Niestety działa też na moją;) A ten atawizm sprawdze jutro w słowniku, czy mnie tu czasem nie obrażasz aby:) Spokojnej nocy Alicjo:)

I Ala w ryk (znaczy sie w płacz)...kto zgadnie dlaczego, dostaje 2 butelki domowego jabola rocznik 2002...hehe nasza mała głupiutka Alutka...Dobrze, nie trzymam w niepewności, wiem, że to ponad wasze siły. Alutka słowa "niestety działa też na moją" zinterpretowała "niestety działa też na moją [partnerkę]" i była bardzo zawiedziona...Nawet nie chce mi się pisać, tego co zamierzała zrobić:P Nie, nie, z mostów skacze tylko po przegranych konkursach;) Chciała przestać się do kolegi odzywać:P Lecz wstała ładnym porankiem, z rana jej się o tej sytuacji pisać nie chciało, choć pewnie notka byłaby soczysta. Później pojechała do Gietrzwałdu, pogoda urocza, wszechobecny spokój, to i jej się uruchomić machinę myślenia udało...i tak myślała i myślała, a wiecie, jak to z Alą jest, jak już jej się uda uruchomić ten proces, to zawsze po pewnym okresie czasu dojdzie do jakichś genialnych wniosków. Tak myślała, tak smutno jej było, że tyle esemesów znadinterpretowała na swoją korzyść...i w końcu....po kilkudzisietnym przeczytaniu owego "smsa prawdy" Ala wymyśliła...że w smsie "niestety działa też na moją" mogło chodzić o podświadomośc, a nie jak myślała partnerkę;) No i teraz się łudzi... 

27 maja 2007   Komentarze (1)

Otwórz butelkę czerwonego wina - uwiedziesz...

Tak to jest, gdy dzieci zostaja same w domu, a w ich umyśle gości świadomośc dostępności domowego wina w spiżarni. Jedna szklanka domowego jabola z roku 2002 wprawia mnie w nastrój zadumy, ale bardziej pozornego rozweselenia. Gdy tekst "dzien dobry, liże stopy" wydaję się być żartem doskonałym. Obleśny tekst. Hehhe, a w tajemnicy powiem wam, że w klasie mam pewnego kolege, który szaleje na punkcie damskich stóp. Na nieszczęście moich, które kilka razy były molestowane...ot taka ciekawostka przyrodnicza. Fuj, no jak tak można! Przecież to fetysz, tak jak to, gdy mężczyźni lubią bawić się w przebieranki typu dziewczyna w stroju pielegniarki czy tez lolitki, no dajcież wy spokój...zbereźnicy:P Hehe ale pan w mundurze mrrrr. Loool ,ale mi odbija, a przecież to tylko szklaneczka była. Mrrr chata wolna, czy ktoś chce wpaść : >. Panowie w wieku 19-23 wstęp wolny, reszta 5 złotych plus zgrzewka Kubusia. Capisci? Hehhe jutro bedziemy kasować ten wpis. Mrrrr jakbym się chciała przytulić do jakiegoś misia. Co tam przytulić...cicho Alutka cicho...za dużo filmów niskobudżetowych importowanych z Niemiec:P Schnella Hans, schnella! Śmiesznie...ja tego nie pojmuję, brzydsze osoby ode mnie mają mężczyzn swojego życia, a ja co? Biedny żuczek, nie mam nikogo! Ot, co! I wy się dziwicie, że jestem taka nieznośna...każda bab jest nieznośna, gdy zbyt długo chłopa nie ma, ot co...Grzegorz był boski, ale niebezpieczny dla mnie...Chyba powinnam się zapisać na jakąś Oazę, tam jest pełno takich co to trwoga ich ściga, gdy tylko za rękę dziewczynę złapią. No, przy takim to ja bym się mogła uchować. Inaczej kaplica - nie wytrzymam do ślubu. Wytrzymasz Alutka, wytrzymasz, nie martw się, bo w tym cały jest ambaras żeby dwoje chciało na raz, a jak narazie nie widać kolejki do twojego wianka. Oj wypiłoby się jeszcze szklaneczkę, ale nie ma co wierzyć, że wino cudownie się z wody przemieni do postaci pierwotnej. Jedna szklanka wody w winie w miarę niewyczuwalnie zmienia smak, lecz dwie to już groteska. Humor mnie opuszcza, więc i ja opuszczam ten edytor tekstowy. Co z tego jeśli zostanie to skasowane, za dzień dwa. Alutka przecież nie może sobie pozwolić, by ktoś myślał, że tak nieładnie pożytkuje czas...

Co do tytułu, już tłumaczę, bo posądzenie o to, że czytam twórczość niejakiego pana Wiśniewskiego byłoby dla mnie obrazą, ale fraza ta weszła mi jakoś tak w głowę, w dodatku ah...dobra nie będe się już motać w zeznaniach...Spacer o 23? To by było coś! Ale tak samemu? No jak, to ja idę sobie popłakać...

Mężczyzna mi sie marzy. Raczej starszy, nie chłoptaś, męzczyzna z krwi i kości o umyśle dojrzałym. Niechbym i była dla niego małolatą, ale  żeby traktował mnie jak kobietę. Brunet, blondyn - to nie ważne. Jego spojrzenie-żeby rozbierał mnie jednym mrugnięciem, żeby jednym słowem, basem swojego głosu doprowadzał do tego, że chciałabym zedrzeć z niego koszulę. Męzczyzna, który przewyższałby mnie intelektem i wiedział jaką muzykę puścić żebym bez żadnego zająknięcia wprawiła się w nastrój, w którym to on jest panem, w którym oddaję mu się cała. I ten kieliszek wina, który zabiera z mojej dłoni przykładajac palec do moich ust chcąc mnie kompletnie wyciszyć. Gra zmysłów, pożądanie...i jego dłonie, dłonie o palcach pianisty, smukłe wędrujące po ciele niczym po klawiszach pianina...Idź dziecko spać i rączki na kołderkę, a o świcie trzeba bedzie to skasować...co się z tobą dziecko stało...

26 maja 2007   Komentarze (3)

Repetitio est mater studiorum (powtarzanie...

Mówiłam, że kocham słońce? Tfu, cofam te słowa. Czy wy widzicie, co ono mi zrobiło?! Czy widzicie?! Skrzywdziło mnie! Wyglądam jak cyganka! Boże, co ono zrobiło z moją jaśniutką cerą...nigdy nie zrozumiem ludzi, którzy lubią się smarzyć na słońcu. Nie mogę na siebie patrzeć. Chyba powinnam sobie sprawić jakieś okulary, tyle, że te na pół twarzy jakoś niespecjalnie wzbudzają moją sympatię...w okularach mi nie do twarzy...w worku za to owszem:P Rany, dlaczego w tym roku w ogóle nie było wiosny? Tylko tak bach - lato, gorąco, upały. Ja wiem, jakby nie było narzekam, ale no sami powiedzcie, ten klimat taki jakiś dziki się nam zrobił. Koniec świata się zbliża, ponoć w 2012 ma nas zastać, to nawet mistrzostw zdążyć nie zdążymy, czyli wiadomo dlaczego zostały one przydzielone Polsce. Hmm 2012 rok...ciekawe kim wtedy będzie panna Alicja K. Czy tak jak planowała w 21 roku życia będzie już miała męża, dostanie się na studia prawnicze i będzi na dobrej drodze do zamieszkania w jakimś wyciszonym miejscu. Ciekawe, bo brzmi to ładnie, lecz dość rozbierznie, gdyby porównać to z drogą, którę obecnie kroczy i ścieżkami, które wybiera. Ehh, nawet mi się nie chce snuć tych moich fatalistycznych wizji, ale możecie być pewnymi, że te urodziny będą tak samo niewesołe jak poprzednie. Dobra, sza na ten temat już. Czy wy wiecie, jakie piekło przezyłam w ten wtorek? Nie macie pojęcia, otóż to. Krzyk, zgrzytanie zębów i płacz, nie to nie kolejny przegrany konkurs. To powrót mamy z wywiadówki. Oj się działo. A wszystko to dzięki panu od chemii. Oceny próbne mniej wiecej zostały już wystawione. Ala ze swoich ocen jest raczej zadowolona, wszystko wskazuje na to, że jej świadectwo dumnie będzie przekreślone biało-czerwonym paskiem, lecz jest jedno "ale"...Chemia. Czy ja wiem? Ja tam lubię ten przedmiot, tyle, że nauka tego przedmiotu zwykle nie idzie mi gładko. Właściwie w ogóle nie idzie, bo żadko chwytam się podręcznika. I niestety złożyło się tak, że moja skuteczność w unikaniu wszelkich kartkówek i bywanie na konkursach doprowadziła do tego, że ilość ocen w dzienniku z tego przedmiotu przy numerze "8" jest równa 1. Podkreslam, że ilość, a nie wartość tej oceny. Ocena zowie się dostateczny plus i jest wynikiem z pracy klasowej działu "Węglowodory i pochodne węglowodorów". Z racji tego wysypu ocen w moim przypadku, rubryka, w której powinna być proponowana (to się nazywa błędne używanie słów) ocena, ma notatkę "NK", co w wolnym tłumaczeniu oznacza "Nie Klasyfikowany". Zasadniczo nie wiem, co oznacza to w rzeczywistości, zapewne z taką oceną mogłabym liczyć na powtórkę klasy, ale w każdym razie nie to było powodem trzaskania drzwi we wtorkowy wieczór. Otóż, moja mama, oczywiście zatroskana i zdezorientowana wynotowanym na kartce "Chemia: NK" postanowiła się zwrócić do nauczyciela tegoż przedmiotu z zapytaniem, o co chodzi w moim przypadku. Ten odparł, że lekceważę jego przedmiot i jedyną moją oceną jest "1". Znaczy się, ja własciwie nie wiem, jak ta cała sytuacja wyglądała. Gdy moja mama przekroczyła próg domu, nie słyszałam niczego innego oprócz tego, jaka to ja jestem beznadziejna i kim zostanę w przyszłości. Później tata spokojniej, choć z samym tym przysłówkiem nie miało to wiele wspólnego, wyjaśnił mi, że jedyną moją oceną z chemii jest pała. Właściwie nie był to dla mnie szok, bo do tej pory zdawałam sobie sprawę z tego, że nie mam zbyt wielu ocen z tego przedmiotu, myślałam nawet, że nie mam ich w ogóle, a fakt, że jest to jednak jedynka przyjęłam bez większych emocji. Zastanawiałam się jedynie kiedy zdążyłam ją "zdobyć", a że, gdy myśleć nad tym zaczęłam doszłam w końcu do wniosku, że to niemożliwe, że w takim przypadku powinnam mieć jeszcze wspomnianą wyżej tróje plus. Tłumaczyć tego rodzicom siły jednak nie miałam, bo odbioru nie byłoby żadnego, od tamtego wieczoru jestem na cenzurowanym. Natomiast, w środę ku mojej uciesze dowiedziałam się, że żadnej jedynki z chemii nie posiadam, a życzliwy informator o mojej rzekomej fatalnej sytuacji poprostu się pomylił. Człowieku, jeszcze kilka takich pomyłek, a mnie będą z chodnika zbierać. Boże...a zakwas w domu jest nadal. Dzisiaj miałam pisać zaległą pracę klasowa żeby dostarczyć ocen, grzecznie poświeciłam swój prywatny czas, przyszłam na kółko chemiczne, a ten mi oznajmia, że się z nim nie umówiłam. Ej, tak przy wszystkich?:P Zasadniczo dla pana to ja mam czas zawsze, ale chyba pan ma żonę:P Dobra, żarty na bok, powiedział, że pisać bedę na kolejnej lekcji w poniedziałek, w sumie nawet mi to na rękę, bo gdybym pisała dzisiaj pewnie nie dostałabym nic lepszego od tej tróji. A tak ogólnie marzy mi się żeby podciągnąć się trochę i na koniec dostać 4,ale coś czuję, że on mi nie popuści i będę się teraz musiała narawdę przyłożyć, aby łaskawy pan doszedł do wniosku, że taką ocenę wstawić mi może. Zasadniczo lubię tego człowieka...

24 maja 2007   Dodaj komentarz

No to sprostowanie...

Ala oczywiście żałuje i kaja się za swój wczorajszy wpis, którego nie omieszkała wykasować. Metroseksualny pedałek był nawet przystojny...Byłam wkurzona, to fakt. Byłam rozgoryczona, bo tak pewna zwycięstwa zostałam zupełnie niezauważona. Byłam wściekła, bo wiedziałam, ze gdyby nie stremowana postawa, miałabym miejsce bliższe zwycięzcy. Przede wszystkim byłam jednak zła dlatego, że doskonale znałam to srodowisko sędziowskie, gdzieś intuicyjnie wiedziałam jakie mają kryteria, a mimo to postanowiłam iść w zaparte, zostać przy swoim. Pierwsze miejsce, bez wątpliwości, należało się niejakiej Oli, ale reszta "szczęśliwców" w moim odczuciu była wybierana chyba pod kolor bielizny. Hehe, już, już zaczynam:P Ogólnie, były 3 wyróżnienia i 3 pierwsze miejsca honorowane dyplomem. Na 6 uczestników płci męskiej, 4 dostało wyróżnienia, czy też miejsca. Miedzyinnymi drugie miejsce przypadło jakiemuś młodzianowi, który to zupełnie nieokrzesanie wkroczył na miejsce recytacji, po czym bez pardonu wziął stojące obok krzesło i na nim spoczął. No, no, ja nie wiedziałam, że to piknik. Chłopaki, mogliście mnie uprzedzić, to bym wzięła konserwy turystyczne! I tak poetycko smarując pajdę chleba snułabym swą opowieść "Do polityka". Jak widac niezbadane są wyroki boskie. Komisja w składzie dwóch mężczyzn(?!) i jednej kobiety wyglądała dość przyjaźnie. Jedynie ten wysolaryzowany tzw. "mężczyzna zadbany" jakoś mnie drażnił...ale ta pozorna niechęć kryła za sobą jakiś pociąg:P W kazdym razie, oprócz pedałka (no chociaż pan o uśmiechu pedofila także nie wzbudzał mojej sympatii), który mógł mi się wydawać lekko ekstrawagancki, a co za tym idzie lubiący różne "awangardowe" rozwiązania w recytacji - skład komisji wydawał się być korzystny dla mnie. Nie podobała mi się natomiast ilośc dziewczyn i to, że w większości były ładniejsze ode mnie, a co gorsza tak radosne, że naprawdę wrażliwej Alutce (przepraszam za sformuowanie, przy okazji, czy to przypadkiem nie pisze się przez "rz"?) żygać się chciało. Zabrudzić im te białe bluzeczki, bo zasadniczo nikt mnie nie oświecił, choć sama dobrze wiedziałam, że powinnam ubrać się bardziej adekwatnie, no, ale ustalmy, że nie chciało mi się przez pół dnia paradować w szkole w białej bluzce. Zupełnie humor mi popsuło wejście niejakiej Zuzy. Już wspominałam, stara znajoma z odsiadki w "zerówce", zawsze najwyższa i z tego co pamietam bezczelna. Ogólnie, taka, jaką ja chciałabym być, a nigdy nie będę. I ta małpa nie dośc, że śmiała zjawić się na moim konkursie, to jeszcze recytowała ten sam wiersz! No skandal, aż puknęłam się w głowę słysząc jej głos wypowiadający tytuł. Ale głosu to ja jej niespecjalnie zazdroszczę, taki trochę "bysiowaty"- niski, ale bez takiej nutki, co to ponoć mężczyżni lubią. Zaczęła nieźle, a przynajmniej, tak sądzę, bo marzyło mi się żeby spadła ze sceny, ale później- amatorstwo kompletne:P No ba, ja się znam:P No i pani polonistka mówiła, że moja recytacja była bez porównania, znaczy się taka dobra;) Dobra, Zuzę jakoś przeżyłam, ale to co chciałam zrobić Oli po tym jak zaczęła recytować, to zasadniczo uczą w służbach bezpieczeństwa:P Ale teraz przyznaję, na prawdę, ta dziewczyna ma talent, bez dwóch zdań. A Ala? Ala właściwie też, tak mówią, lecz ona ma to do siebie, że jest płochliwa. Spłoszyło się dziewcze i wszystko spieprzyło.(No pardon, ale i tak lajcik w porównaniu z wczorajszym:P). A przegrani do domu wracają autobusem. Przegrana to pikuś, pikuś jak sto dwadziescia, ale jazda autobusem z polonistką, to hardcore, jak kto woli heavy metal, teksańska masakra piłą mechaniczną. Boże, ja zdołowana, mina jak by mi pół rodziny zabili, a ona mi ględzi i ględzi i ględzi. Na początku jeszcze ok, coś tam pocieszała, mówiła, ze było naprawdę świetnie, tylko ta moja spuszczona głowa, ale później...jak się rozgadała...Zasadniczo mogłabym ja teraz szantażować:P Mówiła o wszystkim, dosłownie. O swojej córce, o roślinach na działce, o Masłowskiej i literaturze współczesnej, o pogodzie...i tylko czekałam, aż zacznie mi mówić o swoich hemoroidach. Dzięki Bogu wysiadła kilka przystanków przede mną. W błogiej ciszy wróciłam do domu. O zgrozo, zasiadłam przed komputerem i przelałam całą swoją frustrację. A teraz ładne słówka dobieram i udaję, że potępiam swój czyn. No może i potępiam...ale akurat wczorajszy wybuch brzmiał bardzo realistycznie i znajomo...

22 maja 2007   Dodaj komentarz

Przed użyciem zapoznaj się z ulotką, bądź...

Nie ma to jak poczytać sobie tłumaczenia piosenek, które od kilku miesięcy nuci się na głos;). Ehh...muzyka owszem niczego sobie, ale żeby większość piosenek opierała się na schemacie "oddaliliśmy się od siebie, teraz ja odchodzę, zatapiam się w rozpaczy" etc. jest doprawdy nużące. Ja rozumiem, że ten facet ma jakieś doprawdy głębokie przeżycia, ale...ale...ale nie, chociaż dobrze jest, że robi to co robi, tylko Alutka nam chciała tutaj przyszpanować, że ona niby cały czas o zawiedzionych miłostkach nie pisze, że jest dojrzała;) Pisze, pisze i razem z wokalistą, jak już wielokrotnie pisała, zwykła się drzeć. Nie pytajcie jak wytrzymują to jej rodzice. W kazdym bądź razie, aj! W kazdym razie (kształcimy język) fakty sa takie, że powoli Lacrimosa jej się zaczyna przejadać. Znaczy się przesłuchała te płyty w ilościach takich, że zna już większośc tekstów na pamięć, że śnią jej się zmasakrowane koty po nocach :P Chociaż przepraszam, dzisiaj śniła mi się karuzela(?), no i był tam jeden taki przystojny brodacz, ale z tego co pamiętam bardziej interesował się jakąś moją koleżanka:P No cóż, takie życie...a gdy się obudziłam na mojej komórce była ikona nieodebranego połączenia, bardzo miły poranek;) Krytyczny moment notki - od kilku dni dochodzę do tego momentu i nie wiem co pisać, a zbyt mała to objetośc by zawracać wam głowę, lecz czy jest sens pisania, tylko dla pisania? Dobra, nie filozuję. 4-6 VI prawdopodobnie odbędzie się szkolna wycieczka, tym razem do Fromborka. Niestety sądzę, że nie będe narzekać na nadmiar wrażeń, ale jakiś skromny obiekt westchnień z pewnością wynjadę. A! przypomniałam sobie, dzisiejszego dnia zostałam nazwana przez tatę "Alutką". To nie jest zabawne moi drodzy. To jest powód do podejrzewania, że mój blog wpadł w absolutnie niepowołane ręce. Koleżanki pal sześć, niech sobie czytają, za miesiąc się z nimi rozstaje, ale rodzice? To grozi nieplanowanymi zawałami! To grozi kompletną katastrofą. Prawdopodobieństwo, że tata nazwał mnie tak, bo się naoglądał "Rodziny Zastepczej" jest równe zeru. "Alutka" to zwiastun klęski totalnej, jeśli moje obawy się potwierdzą. Tu l'as voulu, George Dandin. Nie chciało się kasować historii odwiedzanych stron, to teraz masz Alutka za swoje. To może być wytłumaczenie tego, dlaczego mama na same moje wejście do pokoju "prycha", lecz...lecz to nie w jej stylu, ona nie potrafiła by się powstrzymać od jakiegoś upokarzającego komentarza...więc o co w tym wszystkim chodzi? Drodzy rodzice, jeśli jakimś fatalnym trafem, przydarzyło się, że oto czytacie te moje nędzne popisy, to...jeśli nie chcecie nabrać pogardy totalnej dla mojej osoby naciśnijcie krzyżyk w prawym górnym rogu tego okna i zapomnijcie, że kiedykolwiek widzieliście to zielone ścierwo. Tak to bywa, gdy rodzice myślą, że ich dzieci są tak mądre i samodzielne, że same się wychowają. Jestem ofiarą wyemancypowania kobiet i systemu przedszkolnego, mimo wszystko nie chcę was obwiniać za to kim jestem, dlatego please exit this web site...

20 maja 2007   Dodaj komentarz

Immer wieder kommt ein neuer Frhling...(notka...

Powiedzmy, że jest dobrze. Powiedzmy, że słońce świeci, Ala miała dziwny sen i zdążyła już dnia dzisiejszego zaspokoić swoją potrzebę estetyki patrząc się na nauczyciela od basu. Co wiecej! Znów powróciły jej chęci do wytrwalszego kształcenia się w tej dziedzinie. Przeszkodą wydaje się być jedynie zepsute gniazdo gitary, które od miesiąca czeka na łaskę braci Ali. Więc to już wiosna? To już wiosna, ah zaczyna mi się podobać! I to nic, że przed sobą mam dwa wieczory z książką od chemii, to nic, że do napisania mam 5 zaległych prac z polskiego, to już wiosna! To już koniec! Koniec szkoły! O rrrany, tylko sprężyć się trzeba, oceny podciągać, ale to już pikuś, damy radę. To już koniec, nowy początek! Nowe życie, nowi ludzie, nowe miłostki i problemy. Początek! Ahh...i lato. Ciekawe jaka obecnie jest temperatura wody w jeziorze. Może by tak wybrać się do Rusi, lecz zasadniczo ze skrzywioną felgą będzie to wyczynem....ehh, może za kolejnych miesiąców dwa, ktoś się zlituje i wymieni mi ową wadliwą część...umiłowani, nie mam o czym pisać! Wiedzieli państwo coś podobnego? Znów stagnacja w moim życiu, lecz co gorsza, szczęśliwa stagnacja. Nawet ryczeć mi się nie chce i pisać jakichś obłąkańczych tekstów o samotności. Nic się nie dzieje....Znaczy się, gdyby się tak zastanowić...zobaczymy, jaką sytuację przyniesie nam tydzień nastepny, a nie wątpię, że będzie to materiał na conajmniej jedną notkę;) Dobra, to ja już kończę...Jeszcze tylko Billy Idol na koniec, tak mnie jakoś rozweselił ten utwór :P No właśnie, niedługo rok kolejny stuknie, ajj coż czuję, że znowu będziemy pisać łzawe podsumowanie;) Ciekawe co tym razem będę podpalać? Swego czasu, to był chyba 6 rok zycia, podpaliłam dywan w pokoju brata, ale mi się oberwało...był tez i 10 rok życia, kiedy to z kolei moją ofiarą padły szafki moje szczęście polegało na tym, że owe szafki znajdowały się w moim pokoju i rzeczywiście, o tym  wybryku do dziś nie wie nikt ;)...zakleiłam etykietami od coca coli:P Ta, i pomyslcie, że na swym koncie mam jeszcze 1000 takich wybryków, a wy znacie jedynie ułamek...nasza mała Alutka to normalnie margines społeczny;)

I'll do anything
For my sweet sixteen,
And I'll do anything
For little run away child

Gave my heart an engagement ring.
She took ev'rything.
Ev'rything I gave her,
Oh sweet sixteen.

Built a moon
For a rocking chair.
I never guessed it would
Rock her far from here
Oh, oh, oh, oh.

Someone's built a candy castle
For my sweet sixteen.
Someone's built a candy brain
And filled it in.

Well I'll do anything
For my sweet sixteen
Oh I'll do anything
For little runaway child

Well, memories will burn you.
Memories grow older as people can
They just get colder
Like sweet sixteen

Oh, I see it's clear
Baby, that you are
All through here
Oh, oh, oh, oh.

Someone's built a candy castle
For my sweet sixteen,
Someone's built a candy house
To house her in.
Someone's built a candy castle
For my sweet sixteen.
Someone's built a candy brain
And filled it in.

And I do anything
For my sweet sixteen
Oh, I do anything
For little run away girl.

Yeah, sad and lonely and blue.
Yeah, gettin' over you.
How, how do you think it feels
Yeah to get up in the morning, get over you.
Up in the morning, get over you.
Wipe away the tears, get over you,
get over, get over...

My sweet sixteen
Oh runaway child
Oh sweet sixteen
Little runaway girl.

Gave my heart an engagement ring
She left everything
Everything I gave her
Sweet sixteen
Built a moon
For a rocking chair,
Never guessed it would
Rock her far from here
Oh, oh, oh

Someone's built a candy castle
For my sweet sixteen.
Someone's built a candy house
To house her in.
Someone's built a candy castle
For my sweet sixteen
Someone's built a candy house
To house her in.

And I'll do anything
For my sweet sixteen
Oh, I'll do anything
For little runaway child.

Do anything
For my sweet sixteen
I'll do anything
For little runaway girl
Little runaway girl
Oh sweet sixteen
Oh sweet sixteen
Oh.

Ps. Ten dziwny sen, to były międzyinnymi obdarte ze skóry koty bez kończyn poruszające się na jakiś dziwnych platformach, z tego co pamietam, to jacyś ludzie nakładali im futra...zaczynam się siebie bać:P

19 maja 2007   Dodaj komentarz

Kącik nadziei - rozkoszna nazwa...

Świetnie, jak Alutka ma doła to już wam się komentować nie chce :P. Lecz przecie prawdziwy artysta nie dla publiki swoje dzieła tworzy;) Tak więc, umiłowani! O czymże ja chciałam wam dzisiaj wspomnieć? Hmm...sama nie wiem, jeszcze dwie godziny temu chciałam was katować swoim złym humore, ale jak to z nastolatkami bywa, już mi się odmieniło. Dzisiaj zrobię coś mało inteligentnego, aczkolwiek być może w przyszłości prowadzącego do ciekawego rozwinięcia. Pokażę wam sławetnego Aleksandra:P Jako, że jednak nie dane mi było jeszcze opanować sztuki wstawiania zdjęć, podam wam adres do jego profilu fotkowego. Oprócz tego, co by dbać o wasz poprawny rozwój intelektualno-moralny polecę wam pewien wykład niejakiego księdza Pawlukiewicza, pod tytułem (no comments) "Seks - poezja czy rzemiosło"(cóż za kontrowersja!), który to miałam okazję wysłuchać na jednej z lekcji religii...I powiem wam, że byłam zaskoczona, bo spodziewałam się takiego typowego niedzielnego kazania "ludzie jestescie grzeszni, a jak będziecie to robić, to wam ręce uschną" , a tu surprise, myślę, że warto tego posłuchać ;). Ok, więc :

Nasz kochany Aleksander B. vel "ariowist". O rrrrany, wczesniej miał lepsze zdjecia, dobra, ale mniejsza z tym;) Hmm..żeby się tylko chłopak nie obraził, bo powinnam zapytać się go o zgodę, ale...

http://ariowist.sympatia.onet.pl/

i jeszcze jedno:

http://www.fotka.pl/profil/ariowist/

A także obiecany wykład do pobrania. Co prawda ściąganie, przynajmniej przy osiągach mojego komputera, trwa pół godziny, ale jak juz mówiłam, myslę, że warto;)

http://helios.et.put.poznan.pl/~jjagla/eltel/ramka.php?tresc=linki.htm 

Na samym dole w tabelce "Kacik nadziei"...jakby ciekawiej tego nazwac nie można było...

15 maja 2007   Komentarze (2)

Aus schlaflos gelebtem Tagtraum erwacht...dupa,...

Ależ ja żałuję bardzo i na żadne kolejne kortowiady się nie wybieram, zakładając, że do roku następnego nie znajdę kogoś kto zniósłby moją osobę przez dłużej niż 5 godzin. Założenie to jest o tyle słuszne, że ostatnio własna matka powiedziała, że ma mnie dość. Więc Alu, jak to jest być dzieckiem niekochanym?! Ach, proszę ja Ciebie fatalnie, ale juz do stanu tego przywykłam. Do ciagłej konieczności zwracania na siebie i swoje problemy uwagi. Zaowocowało to w wieku obecnym niepotrzebnym egocentryzmem, zaborczością i ogólnym zdziwaczeniem. To tyle o tragizmie mojego dzieciństwa. Smiesznie...ostatnio tata zarzucił mi w swoim 10 minutowym kazaniu, że zadzieram nosa i jestem snobem przez co nie mam przyjaciół...Nie ma to jak mała doza konstruktywnej krytyki, nieprawdaż?  Dziękuję panie ojcze, dziekuję, że tak dobrze mnie znasz, że przez 15 lat nie nauczyłeś się odróżniać mojego rzekomego "wywyższania się" od zwykłego zakompleksienia. Że nie nauczyłeś się, że moja cichość z żadnego snobizmu nie wynika, lecz z paraliżującego strachu przed wyrażaniem swojego zdania. Moja magiczna rodzina. Wszyscy znamy się na wylot. Kazdy do domu wraca chętnie i to, że Bernard z Darkiem mieszkają z nami jedynie z konieczności również o niczym nie świadczy. Wszyscy jesteśmy przecież jedna wielką szcześliwą rodziną. Aaaaaaaala! I po co to było tak zakwaszać atmosfere, po co prać publicznie rodzinne brudy? Lepiej tłamsić to w sobie, lepiej robić dobra minę do złej gry, kolejne lata tracić na opanowywaniu sztuki nieszczerości. Jest pięknie! Aż się chce wyjechać, lecz nie w tym miesiącu. Czerwiec. Zdecydowanie wybieram się w czerwcu do Torunia. Jeden dzień. Prawdopodobnie rozplanuję to tak, żeby wyjechać o 6 i wrócić na 21. Tylko, czy to aby rozsadne, przechadzać się po Toruniu w godzinach lekcyjnych? Chyba byłoby dość niebezpiecznym zostać złapanym przez torunska straż miejską. Zresztą, czy to taka frajda samemu zwiedzać miasto? Może lepiej pojechać do jakiegoś Pisza, Iłowa, Dobrego Miasta...lecz z kolei czy siedzenie samotnie w ciszy, co prawda napawając się tą całą sielską atmosferą, jest aż tak atrakcyjne, żeby ryzykować ewentualne nieprzyjemności związane z odkryciem nieobecności? Toruń, tak, ale żeby spędzić pół dnia na pastwisku, to doprawdy trzeba być pasjonatem. Przy okazji, niedługo Lednica. Tak,chodzi o te spotkania młodzieży oazowej itp., na które jeżdzę od dwóch lat i nic z nich nie wynoszę. Tylko z kim zabiorę się tym razem, skoro większośc osób, które jeszcze rok temu deklarowały mi swoje towarzystwo, teraz fuka na sam dzwięk mojego imienia. Zawaliłam. Przyznaję, zawaliłam sobie życie i wszelkie stosunki międzyludzkie. Dałam się pochłonąć internetowi i telewizji. Mogę teraz zacząc płakać, jak to mam w zwyczaju i przestać po 10 minutach, jednak czy to coś da? Nic. I nie da również to, że teraz piszę, jakże mi żal. Za 5 minut żal mi przejdzie i znowu będę się kisić przed monitorem. Uzależniłam się od Lacrimosy. Ciągle brzęczy mi w głowie "Halt mich, mein leben halt mich!", albo dla odmiany "Sanctus". Fatalnie...a miało być tak pięknie, a wiosna miała wprowadzić nowe wątki w moje życie...

 Budząc się z bezsennej drzemki padłem ofiarą tęsknoty
Otrząsając się z dziecięcej ufności widzę moje rany niczym ziejące otwory
Póki istnieć będzie czas, a wskazówki zegara będą się obracać
Ja też wegetować będę
Lecz radość życia opuściła mnie
Życie wypala się w duszy mej, a tęsknota dzielnie czyni swą powinność

Trzymaj mnie życie, zatrzymaj mnie
Zatrzymaj mnie tu
                                                    
Aus schlaflos gelebtem Tagtraum erwacht
So bin ich der Sehnsucht Opfer
Aus kindgelebtem Vertrauen erwacht
So klaffen heute meine Wunden

Das Leben brennt mir von der Seele
Die Sehnsucht erfullt nur tapfer ihre Pflicht

Halt mich - mein Leben - halt mich!

Solange sich die Zeit noch regt
Die Zeiger sich noch drehen
Solange drehe auch ich noch meine Runden
Doch des Lebens se Lust hat mich verlassen

Das Leben brennt mir von der Seele
Die Sehnsucht erfullt nur tapfer ihre Pflicht

Halt mich - mein Leben - halt mich!
 
 
Święty, Święty, Święty Pan Bóg Zastępów
Pełne są Niebiosa i Ziemia Chwały Twojej

I nagle objawiłaś się
Nie w otaczającym cię blasku, ale w cieniu który rzucam
Tam cię rozpoznałem
I tak stopiliśmy się w jedno, w kolorze, w obrazie
Przywodziliśmy się do życia
Oświetleni od środka poświatą miłości
Zatopieni w mroku nocy

Hosanna na Wysokości
Błogosławiony, który idzie w Imię Pańskie
Hosanna na Wysokości
 
Sanctus - Sanctus - Sanctus - Dominus
Deus deus Sabaoth - pleni sunt caeli et terra
Gloria tura - gloria tura

Und da warst Du -
Nicht am Licht das Dich umgab
Nein - am Schatten den ich warf
Habe ich Dich erkannt

Gloria tua - gloria tua

Und wir fielen - zusammen
Und wurden schlielich eins
In Farben ausgemacht
In Bildern still erdacht
Im Leben aufgewacht
Im Herzen neu entfacht
Licht und Liebe
Eingetaucht tief in die Nacht

Hasanna in excelsis
Benedictus qui venit in nomine domini

Sanctus dominus
 
Mam dosyc tej piekielnej muzyki, która weszła w moją głowę i wyjśc nie chce. Która budzi mnie z rana i usypia nocą. Cofam się w rozwoju, myślałam, że słuchanie takiej muzyki mam już za sobą...
 
Ps. Powtarzam, ktoś o głosie Tilo Wolffa mógłby automatycznie zostać moim mężem....Aaaaaaaaaa! Aleksander! Przecież on ponoć śpiewał w kapeli. To ja idę płakać nad moja egzystencją...Aleksandrze, gdzie jesteś?! Gdzieś mam jeszcze nr do niego:P
14 maja 2007   Dodaj komentarz

Trzeba było wziąć kalosze...

Witam. Krótko i treściwie witam się z wami. Tak jest - poszłam. Tak jest - szczerze żałuję. W zasadzie zdecydowałam się dośc późno. Były okolice godziny 18:00 siedziałam w pokoju, standardowo już słuchałam Lacrimosy wycząc wraz z wokalistą i co chwila zerkałam za okno. Niebo powoli traciło błękit na rzecz granatu. Liście poruszały się rytmem nadawanym przez wiatr. Na oknie osadzone były pojedyńcze krople deszczu. Co jakiś czas na chodniku pojawiał się jakiś człowiek, albo grupka młodzieży. Zza okna docierać zaczynały również powoli dźwięki rozpoczynającego się koncertu...Co było robić, na takie bodźce nie zdałałam się jeszcze uodpornić. Zaczęłam niewinnie, własciwie jeszcze bez zamysłu żeby gdzies wychodzić, tylko tak...tak po prostu żeby sprawdzić jak wygląda połowa mojej szafy pod kołdrą. Wcielić się w Fidiasza, niby dla zabawy...a że przy okazji wyszło na jaw, że w tej dziedzinie równiez Alutka mogłaby się poszczycić wybitnymi osiągnięciami, że ubrania wyjątkowo realistycznie imitowały moją osobę, to grzechem byłoby tego nie wykorzystać, czyli zaczęłam kombinować. Własciwie połowa roboty była odwalona. Ułożony w pośpiechu plan w większości opierający się na kompletnej improwizacji przewidywał, że za chwilę pójdę sprawdzić, jak tam sprawa ma się z cichym otwieraniem zamka, następnie pójdę się wykąpać i w rezultacie w stroju wieczorowym udam się do pokoju. Czyli standardowe zakończenie dnia w moim wydaniu. Jednak, że wieczór ten miał być niezwykły, rozszerzyłam trochę rozkład zajęć. Gdy już byłam w swoim pokoju, a mama siedziała w salonie, tata w biurze, usiadłam obok Elizy (mojego dzieła na miarę Fidiasza) i najzwyczajniej w świecie przebrałam się w strój bardziej adekwatny do nocnych wojaży, wykonałam równie adekwatny makijaż i stanęłam za półotwartymi drzwiami do mojego pokoju. Czekałam aż starszyzna rodziny trafi na miejsce spoczynku. Godzina była późna. O 22:50 zaczynało się Vavamuffin, a na moim zegarku było prawdopodbnie jakoś 22:30. Zanim dostałam się do drzwi wyjściowych była 23 z minutami. Właściwie najtrudniejsze - bezszelestne przedostatnie się przez korytarz - miałam już zasobą, zgubna jednak mogła być dla mnie świadomość pozornej niesłyszalności. A klamka skrzeczała bezlitośnie. A potknęłam się o but brata, a płaszcz również nie chciał cicho zdejmować się z wieszaka. Udało się jednak - wydostałam się. Powiem wam, uczucie po przedostaniu się na wolną przestrzeń było cudowne, czułam się wolna jak wtedy, gdy wybrałam się PeKaPem do Torunia, lecz jeszcze przez dobre 10 minut miałam takiego straszliwego cykora, że zaraz zadzwoni mój telefon, a w słuchawce odezwie się tata, że skutecznie powstrzymywało to mój entuzjazm. Jednak już na wysokości Reala w pełni cieszyłam się swoją wolnościa. 23 była godziną powrotów 15-16-17 latek. Co chwila mijały mnie jakieś nadzwyczaj rozweselone nastolatki. A ja? Ja miałam radochę, że nie mam żadnej ograniczonej godziny powrotu :P. Wkrótce dotarłam do kortowa, jak zwykle na wejściu przywitały mnie tłumy rozkołysanych, głośnych studentów. Wszyściutcy pijani. Wszyściutcy w swojej nietrzeźwości skłonni do zawarcia nowych znajomości. Ale nie. Ehh...ja wiem, że to się chyba szczęściem nazywa, że żaden upity żak mnie do akademika nie zaciągnął...ale...taki chociaż mały peszek by się przydał...ehh...trafiłam na górkę kortowską. Właściwie nie bez problemu, bo choć deszcz juz, a raczej jeszcze nie padał, dojściem było jedno wielkie błocko, a ja bardzo inteligentnie wybrałam się w szmacianych butach o bardzo cienkiej podeszwie. Zresztą i tak było to inteligentniejsze, niż gdybym miała tam iść w moich rozoffych pumach. W każdym razie w czasie podchodzenia pod górkę mało co nie zgubiłam buta, umazałam sobie płaszcz, o łapach już nie wspominając, ale powiem wam jedno. Na prawdę podziwiam tych wszystkich upitych ludzi, którzy tak jak ja się przedzierali przez to bagno. Co prawda, większość ślizgała się po całej powierzchni, ale niektórym udawało się dotrzeć zupełnie czystym i to w stanie wyższej świadomości! Fenomen:P. Dotarłam, ku mojej uciesze trafiłam jeszcze, jak mi się zdawało na końcówkę Vavamuffin (była 23:56 powiedzmy) i w samotności stałam. Żadna radocha. Na poczatku, gdy jeszcze docierałam do kortowa, zamysł był taki, by zostać tam i na Łzy. Zakładałam, że wkręcę się w jakąś grupę i będę szaleć razem z nimi, ale gdzie tam, ja? Eh...stałam jak kołek i czekałam, aż ktoś zobaczy, że oto stoję zupełnie wyalienowana i żebrzę o spojrzenie. Nie zobaczył nikt, jedna dziewczyna spytała się jedynie o ogień, na co odparłam, że takowego nie posiadam. Przy takim przebiegu, a raczej kompletnym braku zdarzeń, musiałam zmienić plany. Vavamuffin niespecjalnie mnie porwało. Toteż nie czekałam aż skończą grać, choć już zbliżała się 1:00 oni ciagle grali. A no i zwinęłam się także z pewnego oczywistego powodu. Deszcz zaczął intensywnie padać, francuskim pieskiem nie jestem i fakt, mogłabym tam trwać w tym deszczu, choć to właściwie większa mżawka była, ale gdy tylko uświadomiłam sobie moje trudy z dostaniem się na górkę, kiedy to jeszcze rzeczony deszcz nie padał i te, kiedy będę musiała się przedzierać przez błoto jeszcze bardziej nawodnione, postanowiłam przyspieszyć swój powrót. Zresztą, to co dla jednych jest przeszkodą, dla innych jest zabawą;) Nasza światła młodzież akademicka, zapewne pod wpływem znacznych ilości napojów orzeźwiających postanowiła zjeżdzać po zabłoconej górce. Ah ileż przy tym mieli radości, ileż wesołych okrzyków! Ale Ala musiała, nie, chwila. Ala sama chciała wracać do domu. Znaczy się tutaj też plany były bliżej nieokreślone, bo w międzyczasie przestało padać, toteż postanowiła iść na spacer, ale że pokonała już znaczny dystans to i usiadła na pierwszym wolnym przystanku, łudząc się jak zwykle, że a nuż ktoś uzna taką sytuację, za idealną do podrywu :P. Łudź się Alutka, łudź. Po 30 minutach rzeczywiście dosiadł się do mnie jakiś student, lecz nie wydawał się mną zainteresowany.  Po paru minutach zapytał się czy wiem, o której jest 100. A co to ja jestem? Rozkład? Ciężko ruszyć tyłek, te dwa metry i przejść do rozkładu? "Niestety nie wiem"- grzecznie odpowiedziała Ala. Student odszedł, a ja zostałam sama. Na nieszczęście niektórych, którzy podarowali mi swój nr komórki ;) Wkrótce jednak znudzilo mi się siedzenie na przystanku i kolejny plan przwidywał, że pójdę do Tesco. W końcu, na coś by się zdało to, że jest czynny 24h na dobę. Tyle, że znów uświadomiłam sobie pewną ważną rzecz. Ze swojej głupiej przezorności i nieufności wobec własnej osoby, postanowiłam nie brać ze sobą pieniędzy, żeby nie wpaść przypadkiem na genialny pomysł wychylenia jakiegoś piwa. No i klops. Powoli spacerkiem postanowiłam odmaszerować do domu. Miałam zabłocone buty i mokre nogawki, dodatkowo chwilami wiał wiatr ze znaczną siła. Nie marzyłam o niczym innym, jak wylądowaniu w ciepłym łóżku, niekoniecznie musiało by to być moje łóżko, ale cicho sza, już zaczynam głupoty gadać:P Zresztą zanim jeszcze do owego (swojego) miejsca spoczynku trafiłam, idąc chodnikiem napotkałam dwóch śpiewających żaków, jak domniemam po doborze repertuaru, studentów historii:P Na początku słychać było "Międzynarodówkę", później "Warszawiankę" i gdy już ich minęłam, za moimi plecami rozlegało się jeszcze "O mój rozmarynie". I tym oto zabawnym akcentem zakończyłam swoją wędrówkę. Gdy otwierałam drzwi mojego domu zbliżała się 3:00, wiedziałam, że istnieje małe prawdopodobieństwo, by ktoś mnie słyszał. A nawet jeśli, to zapewne hałas jaki bym robiła, zostałby odebrany, jako powrót któregoś z moich braci, czyli bez reakcji. Największym problemem wydawały się być moje zabłocone buty i spodnie, lecz tamtego dnia już nie miałam siły, by wymyślać rozwiązanie tej kwestii. Buty po dziś dzień leżą zabłocone pod kurtkami, a spodnie tamtego wieczoru niedbale wwalone pod łóżko, leżą obecnie w szafie. O moim wybryku wiem jedynie ja i wy, drodzy czytelnicy. Wnioski z całej tej nocnej wycieczki są następujące. Nie zamierzam wymykać się na żadną kolejna kortowiadę w samotności. Choć na nocny spacer letnią porą, dlaczego by nie? Oh jeszcze żeby tak z kimś...

13 maja 2007   Komentarze (3)

Jak stracić godzinę z życia...

Znowu w życiu mi nie wyszło - no, Ala śpiewaj! ...uciec pragnę w wielki sen. Jeeeeeezu! Jakie to życie jest parszywe, jak mi się żyć odechciało. Choć i tak powinnam się dzisiaj cieszyć, że cudem nie dostałam żadnej pały. Wszystko jest jakieś takie szare, rozmazane, niejasne. Za 10 minut powinnam być na lekcji basu, lecz nie mam siły. G****, tak się mówi "nie mam siły", w praktyce oznacza to jednak "jestem leniem śmierdzącym, który akurat rozczulił się nad sobą". Nie mam siły. Gdzie jesteś mój Romeo?! Do diabła, gdzie jesteś?! Jaki z Ciebie dżentemen, że pozwalasz by kobieta czekała?! Kisiel. Abstarkcyjne słowo, które akurat przyszło mi do głowy. Równie dobrze mogłabym napisać...(szukam niepospolitego wyrazu)...Deltoid. Piszę, aby pisać, by zapełniać kolejne linijki. Nie mam nic istotnego do przekazania. Dzisiaj dowiedziałam się, że z części humanistycznej jestem conajmniej 3 punkty w plecy. Nie robiłam akapitów. Mam ochote przeklnąć siarczyście, lecz po co...Chcę pisać tą notkę, lecz nie wiem, co mam w niej zawrzeć. Nie chce mi się żyć...i nawet nie chce mi się podkreślać kiczowatości tych wywodów...chcę, chcę, chcę, chcę aby ktoś wziął mnie za rękę...Tyle na dzisiaj niniejsza notatka miała wzbudzić w państwu zadumę nad moim wielkim cierpieniem w samotności. Pisałam ją równo 55 minut...

08 maja 2007   Komentarze (1)

Atak hipohondrii...

A idźcie wy wszyscy w diabły, jak się państwu nie podoba, to ja na to wiele nie poradzę, bo zamknąć się nie zamknę, a i zmienić też nie za bardzo się potrafię. Doprawdy, genialny pomysł żeby umieszczać adres tego bloga na waszych forach. Nie wytrzymię! Bawcie się w tych swoich gronach, nie martwcie się, pożądne przedszkole o 22 musi chodzić spać. Nawet nie śmiem wam w tych fascynujących libacjach przeszkadzać. Jakże bym mogła...Dobra, stop. Zamykamy temat, co wolno wojewodzie, to nie tobie srodzie, słyszysz Alutka? Panów studentów najwyraźniej drażniłby Twój widok. Jakie to sczęście, że mamy tak wrażliwe na patologie społeczeństwo. Krzepi to moje serce szczególnie ze względu na przebieg dnia przedwczorajszego, kiedy to spokojnie przemierzałam swoim bicyklem przestrzenie Olsztyna. Trasa dość prosta, oczywiście zahaczająca o moją ulubioną dzielnicę, czyli kortowo. I w faktach tych nic zaskakującego na razie nie znajdujemy, więc jakaż znowu przygoda napotkała Alę? Ano jadę sobie spokojnie, czasami z rączkami na kierownicy, czasami bez. Jest wieczór, ulice zaczynają się wyludniać, a ja napawam się tą atmosferą. Tego wieczoru jest jakoś inaczej, wysokość na jaką wybijam się najeżdzając na krawężniki jest zdecydowanie większa. Niesłychanie mi się to podoba, zwiększam prędkość, skaczę jeszcze wyżej, choć kierownica niepokojąco wykazuje nieposłuszeństwo. Na kilometr, dwa, daje sobie na wstrzymanię, jadę jak przykładny rowerzysta, po ścieżce z obiema rękoma na kierownicy, lecz w pobliżu przedprzedostatniego przystanku 24 coś mi odbija. Za mną jedzie starszy wąsiasty pan w wieku średnim, przede mną idzie dwójka młodych ludzi. Zasadniczo nie mam się przed kim popisywać, więc co mi odbija? Kierownica. Odbija się od krawężnika, a moje cielsko runie na ziemie, a dokładnie w połowie chodnik, w połowie nawierzchnię ulicy. Błyskawicznie wstaję, otrzepuję się, miotam jakimś przekleństwem. Właściwie nie dlatego, że gdybym postanowiła tam dłużej leżeć, to mogłabym zostać potraktowana jak nawierzchnia, lecz straszliwy wstyd mnie ogarnął, jakieś potworne upokorzenie, a może szok...lecz pan jadący za mną nawet się nie zatrzymał, nie tracił też czasu chociażby na to by się spytać, czy nic mi nie jest. W końcu złego diabli nie biorą. Zresztą, skoro zobaczył, że w pośpiechu wstaję i wsiadam na rower, to co się miał bawić w dobrego wujka. Dobrze, że miałam blisko do domu. Właściwie z wierzchu nie wyglądało to tragicznie. Wcięcie na łapie, i drugie mniejsze na drugiej, dodatkowo czułam, że nieźle sobie obtarłam nogę. W domu wyglądało to bardziej tragicznie. Cała noga od kolana po stopę obtarta (darmowa depilacja), na lini żeber też całkiem spore otarcie i broczące krwią łapy:P No dobra, przesadzam, w każdym bądź razie trochę spanikowałam, gdy już przyszło do opatrywania ran, a przed samymi oczami mi ciemnieć poczęło, a głos mamy był jakby zza ściany, czytaj Alutka by nam pierwszy raz w życiu z wrażenia zemdlała, lecz w porę zasięgnęła szklanki z wodą i powróciła do świata. Histeryzować mimo wszystko nie przestała. Jej uwaga skupiła się na ręcę, a raczej ranie, która przez pięć minut, zanim Ala dojechała do domu, była nafaszerowana  brudami chodnika, a sama Alutka nasłuchała się już wielu historii o amputacji przez niewinne zadrapania toteż krzyczeć zaczęła, że jeśli nikt z nią nie pojedzie na pogotowie, to ona ze swoich pieniędzy na protezę zbierać nie będzie! Jej histeria wzmagała szczególnie, gdy zauważyła, że wyżej wymieniona ręka jest zimna, właściwie już się z nią żegnała, gdy matula, zupełnie jakby nie zdawała sobie sprawy z powagi sytuacji, z mojej małej tragedii, przywołała mnie do porządku. Halo, ja tu cierpię! To już nawet pokrzyczeć nie mogę?! Zaczęłam więc skowytać, że złamałam sobie najwyraźniej nadgarstek, lecz tu również spotkałam się jedynie ze wszechobecną ignorancją mojej osoby....i się uspokoiłam....lecz łapa boli mnie po dziś dzień i na rowerze jeździć nie mogę. I z główką też chyba najwyraźniej coś nie tak, bo wczoraj weszłam w posiadania różowych butów. No, popielato-różowych, lub jak kto woli łososiowych;) Stały tak samotnie na tej półce, prawdopopodobnie były to już ostatnie sztuki, wyglądały jakby nosiła je cała obsługa sklepu. Były za mało różowe dla tlenionych blondynek, za bardzo różowe dla osób z chociażby minimalnym poczuciem gustu, czyli idealne dla Ali. Jeszcze, gdy zobaczyła, że ich rozmiar to 42, uznała, że to przeznaczenie. Teraz chodzi w tych kiczowatych rózoffych pumach. W sklepie zdecydowanie wyglądały korzystniej...choć kolor idealnie współgra z moją obtartą nogą...

06 maja 2007   Komentarze (2)

"Wszyscy jesteśmy ofiarami bezlitosnego...

Słabe koncerty, oj słabe składy wybierają się na tegoroczną kortowiadę. Oprócz Akuratu i Vavamuffin nie widzę za bardzo zespołów, dla których warto by było wymykać się z domu, no Kuśka Brothers jeszcze przejdzie, ale Łzy? Rany boskie, albo Focus, ja rozumiem, że komuś po wypiciu zgrzewki Tyskiego jest wszystko jedno, ale litości, niektórzy stawiają sobie za punkt honoru przeżyć ta kortowiadę w stanie trzeźwości! A propo koncertów, pamietacie, jak kiedyś przebąkiwałam o koncercie kwietniowym w LO V. Szkoda gadać, primo, nie zagrałam w starym składzie, bo wyszła sprawa z blogiem, secundo, miałam grać z Jaśnie Bartoszem, lecz ten....lol jak sobie przypomnę ten kit...tenże Bartosz, po tej pamiętnej próbie w jego domu, po pewnym czasie powiedział, że na razie wstrzymuje działalność zespołu, bo jego rodzice się wkurzają na hałasy. Ekhm chłopcze, a widzisz tu tramwaj? Ja nie mogę, czy to takie trudne powiedzieć, "no sorry, ale myślałem, że grasz trochę lepiej", czy ja wyglądam na jakąś socjopatkę, że co, że jak on by mi to powiedział, to bym za nim z siekierą latała, chłopcze już nie te lata...bujaj się wogóle, jak prawdy mówić nie potrafisz - powiedziała zawsze-prawdomówna Ala K. Zresztą, miałam egzaminy, więc i tak nie miałabym głowy do jakichkolwiek koncertów, tak, tak pocieszaj się Alutka. Kłuje Cię, oj kłuje, że  w sprawach basu jesteś tak beznadziejna, że wogóle ostatnio rozprawiasz nad swoim dalszym losem w tej dziedzinie...lecz wiadomo, że jeśli zrezygnuję, to później będę żałować...I się smętnie zrobiło, dobra, wracamy do kortowiady. W tym roku będzie zdecydowanie trudniej niż dwa lata wstecz. Dwa lata temu nie mieszkał z nami ani Bernard, ani tym bardziej Darek, a jak na braci, są oni wyjątkowo nielojalni i wręcz patologicznie troskliwi o swoją małą siostrzyczkę. Żadne działanie w konspiracji nie wchodzi w grę. Psia mać! A studenci już spekulują na forach kortowiady o młodocianych amatorach studenckich koncertów. Aj aj, to też kłuje w biedne serduszko Ali, po co ona właściwie ma się pchać, gdzie jej nie chcą? Bujać się, jeszcze mnie bedziecie prosić. Normalnie focha zaraz zapuszczę...z przytupem! Ale z drugiej strony...czy nadal tak bardzo chciałabym być na tych juwenaliach, gdyby liczbę upitych studentów przewyższała liczba upitych dzieciuchów? No zdecydowanie nie, a taka sytuacja powoli w wypadku tej imprezy się wytwarza. Naćpane, uchlane, ululane tarzają się po krzakach. Drażni to moje poczucie estetyki, a jednocześnie wprawia w pewną zadumę, że gdybym nie była takim asocjalnym bobkiem, zapewne tak samo w stanie wyższej świadomości tarzałabym się po najrozmaitszych zakątkach kortowa. Straszne. I chyba nikt nie wierzy, że chcę tam iść jedynie ze względu na koncerty...przygoda, przygoda...i sama nie powiem, że nie chciałabym się bawić przy tanim dicho w stanie odurzenia alkoholwego...a jednak ten stan mnie jakoś wyjątkowo mierzi, jakoś zaczepia o mój snobizm, że niby ja, miałabym być jak one? Od kiedy pobyt na kortowiadzie przestał być wyczynem, jakoś mi ochota przeszła...i będzie tylko gorzej, bo coraz więcej rzeczy mi wolno i nie muszę skrycie planować żadnych ucieczek. Głupie to wszystko, gdyby czas można było zatrzymać...A jeszcze odnośnie ucieczek. Niedługo chyba będę sobie szykować jakieś małe zajęcia edukacyjne na świeżym powietrzu. Znowu marzy mi się Toruń, lecz czas jazdy trochę mnie ogranicza. Z kolei w wakacje marzy mi się wyjazd na tydzień chociażby, tak jak już pisałam, zupełnie prywatnie i samotnie, lecz czy to się rzeczywiście udać może? Poza tym niecierpię warunków sanitarnych na campingach, a na wszelkie pensjonaty trzeba być nie dośc, że pełnoletnim, to jeszcze posiadać kasę mniej więcej 30-40zł. na dobę, co w przeliczeniu razy 7 daje kwote 210-280 złotych + oczywiście dojazd i odjazd, no i oczywiście posiłki, co daje sumę w granicach 400...No chyba, że w wakacje zacząć by pracować w Biedronce:P Ale chwila, zanim ukończę 16 lat, to już połowa wakacji minie i zbytnio w tej fusze nachapać się nie zdołam, co za życie...A Ala jest taka ciekawa świata...

04 maja 2007   Komentarze (3)
< 1 2 ... 11 12 13 14 15 ... 17 18 >
Pewna_dziewczynka | Blogi