• Grupa PINO
  • Prv.pl
  • Patrz.pl
  • Jpg.pl
  • Blogi.pl
  • Slajdzik.pl
  • Tujest.pl
  • Moblo.pl
  • Jak.pl
  • Logowanie
  • Rejestracja

Pewna dziewczynka bez brwi

Kalendarz

pn wt sr cz pt so nd
26 27 28 01 02 03 04
05 06 07 08 09 10 11
12 13 14 15 16 17 18
19 20 21 22 23 24 25
26 27 28 29 30 31 01

Strony

  • Strona główna
  • Księga gości

Archiwum

  • Listopad 2015
  • Lipiec 2014
  • Czerwiec 2014
  • Maj 2014
  • Luty 2014
  • Styczeń 2014
  • Grudzień 2013
  • Listopad 2013
  • Październik 2013
  • Wrzesień 2013
  • Sierpień 2013
  • Listopad 2011
  • Październik 2011
  • Wrzesień 2011
  • Sierpień 2011
  • Lipiec 2011
  • Czerwiec 2011
  • Maj 2011
  • Kwiecień 2011
  • Marzec 2011
  • Luty 2010
  • Grudzień 2009
  • Wrzesień 2008
  • Sierpień 2008
  • Lipiec 2008
  • Czerwiec 2008
  • Maj 2008
  • Kwiecień 2008
  • Marzec 2008
  • Luty 2008
  • Styczeń 2008
  • Grudzień 2007
  • Listopad 2007
  • Październik 2007
  • Wrzesień 2007
  • Sierpień 2007
  • Lipiec 2007
  • Czerwiec 2007
  • Maj 2007
  • Kwiecień 2007
  • Marzec 2007
  • Luty 2007
  • Styczeń 2007
  • Grudzień 2006
  • Październik 2006
  • Wrzesień 2006
  • Sierpień 2006
  • Czerwiec 2006
  • Kwiecień 2006
  • Marzec 2006
  • Luty 2006

Najnowsze wpisy, strona 14


< 1 2 ... 13 14 15 16 17 18 >

Lektury szkolne

Z Alą jest źle. Wczoraj oglądając reklamę pewnego kobiecego czasopisma postanowiła się odchudzać. O ile w checi poprawy swojej fizycznosci nie ma nic złego, o tyle można domniemać, że jest z nią coś nie w porzadku, gdyż owe czasopismo z samego rana kupiła. Niby zachęcona jedynie dodatkiem o dietach...niby, bo podczas lekcji łapczywie wczytywała się w treści pisywane dla wyzwolonych kobiet. Jest źle, takiego upadku intelektualnego nie zaliczyła od 1 klasy gimnazjum, kiedy to polonistka zakonfiskowała jej "Cosmopolitan", gdy beztrosko studiowała go za podręcznikiem od polskiego. Ale wtedy też niby kupiła go dla dodatku, płyty...Co tam słychać w wielkim świecie? Ah nowinek bez liku! Czekajcie niech ja sobie przypomnę, któże to tam ślub bierze,hmm...nie, nie, raczej komu się rodzi potomstwo, a! Już wiem, pani Demi Moore i Ashtonowi jakiemuś tam...tak, dowiedziałam się jeszcze, że modne w tym sezonie są luźne sukienki w odcieniach zieleni, a także, jak zaspokoić mężczyznę oralnie. Full wypas drogie panie! Przy okazji doedukowali się też i koledzy, bo w środku był artykuł o przeróżnych dobrodziejstwach z seks shopów, o ich zastosowaniach i skuteczności w dawaniu rozkoszy. Tylko czekam, aż dodatkiem będą katalogi z takimi zabaweczkami dla dorosłych. Nawet mi, tak rozzuchwalonej dziewczynce, we łbie się te wszystkie dobrodziejstwa nie mieszczą. Gazeta została wyrzucona. Powiem wam szczerze, że to trochę przygnębiające, że gazety tego pokroju maja tak duży nakład i nie sądzę, aby były one kupowane jedynie dla dodatków. Boję się o to drogie panie, co znajduje się w waszych główkach, boję się, bo ciągle żyjecie ploteczkami o egzystencji podrzędnych amerykańskich aktoreczek, boję się bo w większości macie prawa wyborcze! Jeśli sytuacja tak wyglada, to ja postuluję o ponowne odebranie głosu kobietom...zresztą mężczyźni wcale nie są lepsi, ale nie chce mi się już o was pisać, wolę was podziwiać:P Niezwykła pogoda, nieprawdaż? Co prawda, nie pamiętam, czy tej nocy choć przez godzinę spałam, ale patrząc na pogodę mam humor w sam raz. Może by tak sobie urządzić wyjazd pekapem? Niet, poczekajmy do świąt, po egzaminach Alutka, cierpliwości...Taaa po egzaminach to ja będę ratować oceny, no dobra, nie ważne, kiedyś tam się jeszcze na pewno wybiorę...Tymczasem, borem lasem, idzie żołnierz, co ja chciałam napisać. O szkole napisałam, o lekturach szkolnych także, o pogodzie też...no to chyba już nic nie zostaje...Dobra idę wcinać marchewę i wlewać w siebie dwa litry wody, skoro tak piszą Wielce Oświecone Panie Modne...

26 marca 2007   Komentarze (1)

Eeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeee i jeszcze...

Słoooooooońce, moje najdroższe! Od razu żyć się chce, chociaż nie przesadzajmy z tym hurraoptymizmem. Ali żyć się nie chce, tyle, że teraz nie może już tego tłumaczyć brakiem słońca. Ehhh coraz częściej w nocnych marach przewija się temat egzaminów gimnazjalnych, wyboru LO. Niby podchodziłam do tego bez większych emocji, niby jestem taka pewna, że i tak się dostanę z odwołania, a mimo wszystko sen mi z powiek spędza myśl ta natrętna. Coraz mniej czasu, coraz więcej możliwości, coraz więcej wyborów. Ehhh...smutno mi Boże...jak to pewien poeta zawarł w wierszu. Recepta jest prosta, pójśc do drewnianej budki, wyspowiadać się. Recepta wcale nie jest prosta, przełamać się, uwierzyć ponownie...Jak uwierzyć ponownie? Zawieszam się w czasoprzestrzeni, zapieram nogami, zamykam oczy, przesypiam życie...Niewygodnie mi! Znów w około pełno chadzających za rączkę ludzi, pełno śmiechu, zapachu kwiatów...Nie dla mnie kwiatów, etam, nie lubię kwiatów...Lubisz, lubisz...Głupia to notka, głupia autorka,głupi czytelnicy...O ile czytelników można zmienić, przenosząc się na inny portal, wpisów można zaniechać, to autorka już zawsze w swej pierwotnej głupocie trawć bedzie. Uciec, jak najdalej, żyć w zupełnej symbiozie z przyrodą. Być samowystarczalnym. Jezu, co za farmazony prawię. Tak, Alutka zapisz się do alterglobalistów, genialny pomysły, co za idiotyczny wiek! Babcia Krysia robi najlepszą pomidorową i kotlety schabowe, babcia Marysia, robi najlepsze kluski lane i kotlety mielone...ide na obiad...wykasuję, nie wykasuję,wykasuję,nie wykasuję...Ja chcę MĘŻCZYZNY!!!

25 marca 2007   Komentarze (1)

A więc przychodzisz, patrzysz na mnie mówisz:...

Proszę Państwa oto Miś. Miś jest bardzo grzeczny dziś, bo i pogoda ładna i się wyspał, tylko żaden upity zboczeniec misia nie chciał przytulić...Byłam na koncercie. Wrażenia? Powiedziałabym, że lepiej bawiłam się na Kulcie, ale, że ostatnio rozpoznaję u siebie skłonność do idealizowania przeszłości, po prostu przedstawię fakty. O godzinie 18 wniosłam ostatnie poprawki na swoją facjatę, zakomunikomunikowałam, że umówiłam się z Justyną na 19 w pewnej kawiarni (pierwotnie, gdy jeszcze nie wybuchło pwstanie przeciwko mojej zakłamanej osobie miałam bowiem iść na ten koncert z nią) i ruszyłam komunikacja miejską do owej kawiarnii. Zamówiłam herbatę (rany, od kiedy ja herbatę piję?), zdjęłam z wieszaka gazetę i usiadłam przy wolnym stoliku. Nie zwróciłam uwagi na tytuł, toteż, gdy okazało się iż trzymam "Gazetę Wyborczą" czytać mi się odechciało, lecz do zagospodarowania miałam całą godzinę, wiec postanowiłam wybrać rubrykę, która by mi najmniej w młodej główce namieszała, czyli rubrykę kulturalną. I tak, czytam sobie, czytam, występ jakiegoś dj-a,występ zespołu pieśni i tańca, repertuar kin, hmm...w Awangardzie tydzień niemieckich filmów, całkiem ciekawe, bilety po 3 złote, patrzymy dalej, o, koncert Akuratu, no tak, to już za godzinę, czytam sobie co tam nabazgrali i tak coraz bardziej pewność siebie tracę...poczatek o 19...migiem zwijam się i ruszam w stronę Andergrantu. 19:30 jestem pod klubem, nie ma jakichś większych tłumów, bileciki do kontroli, kieruję się w stronę szatni, lecz chwila, tu nie ma szatni,a przynajmniej wnioskuję tak po tym, że kazdy trzyma kurtke w łapie. Zajmuję więc ekskluzywne miejsce przy ścianie i przyglądam się wchodzącym ludziom, czuję się głupio wszyscy w jakichś grupkach ja-słup soli patrzący to w jedną stronę, to w drugą, to w sufit, dobra, zaczęłam pisać smsa, musiało to wygladać zabawnie, gdyż pewnie większość wiedziała, że nie ma w tym miejscu zasięgu, ale co tam, i tak lepiej udawać, że się coś pisze niż udawać, że studiuje się architekturę sklepienia. Stoję sobie stoję, wchodzi Justyna z pewnym chłopakiem. Niby nie zwracam na nią uwagi, ale w końcu patrzę w jej kierunku, bo aż sztucznym byłoby udawać, że się nie znamy. Pomachałam jej z uśmiechem nr 18 na twarzy i znów schowałam wzrok w ekranie komórki, coby nie drażnić biednej, wrażliwej koleżanki swoją osobą. Sierotka Marysia Stoi, podpiera ściany nadal, jest 20:00 ścisk na sali, muzyków brak. Pół godziny później, podpiera ściany, ścisk na sali jeszcze większy, muzycy wchodzą. Gitarzysta pierwszy, perkusista, basista jeszcze dostraja gitarę, wchodzi wokalista i wchodzi Grzesio???!!! Przez pierwsze 3 sekundy dałabym sobie rękę uciąć, że drugi gitarzysta to nasz poczciwy Grześ. Po kolejnych 3 sekundach straciłabym rękę, gdyż jak wiadomo Grzegorz nie jest członkiem zespołu Akurat, lecz machina wspomnień ruszyła. Ruszał się tak samo, jak on, patrzył tak samo jak on i ogólnie był taki misiowaty...taki jak na pierwszym spacerze...ale Alutka pamiętaj, co mówiłaś sobie przed koncertem, klub to nie agencja matrymonialna (ani tym bardziej towarzyska, mała erotomanko:P), przychodzisz tutaj by się zabawić, zrelaksować. Znalezienie chłopaka, to ewentualny "wypadek przy pracy". Otrząsnęłam się ze wstępnego szoku i ruszyłam z mojego ekskluzywnego miejsca pod scenę. Szalałam, pot płynął ze mnie strumieniami, pragnienie zakosztowania jakiegoś zimnego trunku było ogromne, lecz, gdy tak patrzyłam, że prawie każdy, a juz najbardziej małolaty w moim wieku tańcują z plastikową szklanicą złocistego płynu, odechciewało mi się. To bowiem godziło by w moja potrzebę bycia oryginalną. Chociaż może gdybym się spiła, bawiłabym się lepiej. Po raz drugi stwierdzam, koncertowa atmosfera raczej mi nie odpowiada, dym, wszechobecny zapach potu, porozlewane piwo i posadzka rozesłana niedopałkami papierosów znów mnie godziła, lecz tym razem w poczucie estetyki. Taki drewniak ze mnie...zresztą, teraz narzekam,a za 2 miesiace znów pewnie trafię na jakiś koncert...byle nie sama, byle nie z nim...właśnie, chyba odkryłam w sobie nową obsesję, o czym nie pomyślę, Grzegorz mi się na myśl ciśnie, podczas koncertu myśli te były do tego stopnia intensywne, że chciałam następnego dnia wznowić z nim kontakty, lecz....sensu w tym brak. Po pierwsze, że wianka przy nim bym długo nie utrzymała (a juz tym bardziej, gdy pojawiła się możliwość chodzenia na koncerty,a raczej "wieczornych spotkań" pod przykrywką koncertu),a po drugie, że na pewno bym go przy sobie długo nie utrzymała i po trzecie, że mu się już nie chce bawić w kotka i myszkę ze mną...

24 marca 2007   Komentarze (4)

Najlepszy przepis na bigos...

Hi hi hi,ale heca, ależ ja lubię takie numery. Lubię patrzeć na ludzkie zachowania. Poprezdnia notka jak wiecie pisana była u koleżnaki Justyny. Posuniecie było to dość ryzykowne bowiem wiadomo, że ludzka ciekawość granic nie zna, a kobieca tym bardziej i koleżanki z chęcia przeczytałyby moje blogowe użalania. Byłam tego w pełni świadoma, lecz pisałam, moja ciekawość przekraczała wszelkie granice. Ciekawość dotycząca przebiegu sytuacji. Ta jednak na dobrą sprawę nie rozwijała się w ogóle. Zakomunikowałam gronu koleżeńskiemu, że pisać skończyłam i wręcz narzucającym się tonem zaproponowałam przeczytanie notki. Łaskawie wysłuchana zostałam, lecz odezwu nie było właściwie żadnego, ani jednego głosu proszącego bym przeczytała coś więcej, żadnej ciekawości, żadnego łaknienia mojego literackiego talentu! Ah cóż za potwarz! Ignorancja, wiadomo, że Alutki duma została urażona. Jak się okazało ciekawośc dopiero kiełkowała ;). Byłoby to istnym fenomenem, gdyby tak się nie stało. Wszystko to jednak trochę wymskło mi się z łapek, o ile bowiem podczas przyjęcia mogłam kontrolować, które notki mogą być przeczytane, gdy z przyjęcia wyszłam, a adres bloga został w "historii" komputera Justyny, przeczytane zostały notki wszystkie, a przynajmniej te, które mogły wzbudzić ogromne wzburzenie w moim środowisku. I wzbudziły. Pięknego wtorkowego poranka, po próbnej części matematyczno-biologicznej, wychodzę sobie na korytarz, na przeciwko mnie Magda, oprócz niej nikogo. I tak się pytam szanownej koleżanki "gdzie reszta", ona mi na to "nie wiem". Tak wyjątkowo oschle, se myśle: "ot znowu coś wymyśliła, dobra nie bedę się z nią użerać", odwróciłam się i poszłam. Dalej już nie pamietam z czym, ale podeszłam do Justyny, o coś się zapytałam, a ta mi na to, że aktoreczka ze mnie niezła-"a dziękuję, nie narzekam", w każdym bądź razie jakiś krótki monolog, o tym, że jestem fałszywa-"nic nowego" tyle, że już wiedziałam w tej chwili, że ta fałszywość została odkryta. No i, że tak powiem zaczęła się komedia. Brzmi to dość cynicznie, ale jakoś tak mnie to śmieszy...Moje drogie panny o mojej fałszywości względem was mówiłam często i gęsto, spróbujcie znaleźć w swojej pamięci choćby jeden zwrot typu "lubię Cię". Nie ma? Więc o co chodzi? Nie składałam wobec was żadnych deklaracji. Tym bardziej nie powinnyście się jej spodziewać w stosunku do Magdy, bo sami świadkami byliście (może w ostatnich latach mniej, lecz w latach poprzednich) jak zachowywała się w stosunku do mnie. Inna sprawa, to poziom tej mojej "nieszczęsnej" wypowiedzi. Sama przyznaję jest żałosna, ale najbardziej żałosny jest człowiek, który społodził coś takiego i raczej osobom mojego pokroju powinno się współczuć;) Cieszę się, że nie zniżacie się do mojego poziomu i nie wypisujecie na blacie mojej ławki soczystych przezwisk, lecz cieszyłabym się jeszcze bardziej gdybyście je wypisywali, nie musiałabym się martwić, że mój poziom odbiega od normy, a tu klops...no proszę...Tak w sumie niepotrzebnie to wyciągnęłam, więcej profitów mogłam czerpać w starym układzie, kiedy to byłam pieskiem na posyłki. Szkoda. Śmieszy mnie to co piszę...Może za dużo naczytałam się Łysiaka. Ostatnio dzierże w ręku "Najgorszego". Ah pułkownik Heldbaum to mój najnowszy idol. Fakt jednak faktem, Łysiak jest tendencyjny, ale czyta mi się go fenomenalnie, książkę grubości "Zbrodnii i kary" przeczytałam w dwa dni, a Dostojewskiego nie mogę strawić od pół roku. Może dlatego, że zwykle nie mogłam znaleźć czasu na czytanie, teraz bowiem odkryłam, że można czytać na lekcjach, chowając się za szerokimi plecami kolegi Piotra. Ogólnie obecny nastrój określam na umierkowanie optymistyczny, czyli nie jest źle. Jutro prawdopodobnie trafię na koncert Akuratu, gdzie będę wpatrywać się w przystojnych melomanów, a jeszcze kilka godzin wcześniej wpatrywać się będę w pana Bartka. AAaaaa i niestety ze smutkiem stwierdzam, to nie zakochanie...zresztą co to za zakochanie jednostronne...eh z Grzegorzem, to dopiero było...

Ps. Droga Haniu, albo Justyno, któraś zostawiła mi komentarz pod notką poprzednią, cieszę się, że moja twórczość wzbudza w was takie konwulsje, ale nie ładnie to wygląda i brzmi, gdy brudzicie sobie usta takim słówkami, a fe!...

22 marca 2007   Dodaj komentarz

myslą jedna zdominowana i brakiem apetytu...

Po krótkiej przerwie witam ponownie i zapewnić moge, że meczyc was bedę równie krótko i w miare bezbolesnie. Przesiaduje własnie na urodzinach koleżanki i choć nie za bardzo wypada mi w takiej chwili siedziec w tym miejscu nie zajmujac się solenizantem, piszę dla was umiłowani tych oto mysli kilka. Myśl pierwsza, mam szlaban i na komputer wstepowac prawa nie mam. Mysl druga, potwierdzam, w społeczeństwie polskim znieczulica panuje! Powtarzam po raz kolejny, bo wynik moich badań mnie przeraził! Juz tłumaczę cóże to za eksperymenta, na polskiej ludności przeprowadzałam. Otóz, w chwili, gdy możliwość gawędzenia z wami przez znany polski komunikator została mi zlikwidowana, w poczuciu krzywdy ogromnej i jeszcze wiekszej nudy, postanowiłam skontaktować się ze społeczeństwem poprzez trochę zarchaizowana formę, mianowicie pisanie listów. Jako, że jednak poznawać chciałam osoby nowe postanowiłam listy w liczbie 15 wysłać nieznanym adresatom. Nie chciało mi sie jednak bawić w wynajdowanie adresów, w fundowanie znaczków, więc postanowiłam ominąć procedure pocztową, nie męczyć biednych listonoszy, co to ulotki w nadmiernych ilosciach roznoszą i owe listy zostawiac po prostu na olsztyńskich przystankach. Tym sposobem list obowiązkowo znalazł się na jednym z kortowskich przystanków i na reszcie przystanków w mieście. Pisałam dość szczegółowo, zwłaszcza o bierzmowaniu i o jedzeniu ziemniaków. Może nie były to odpowiednie tematy, może zostały potraktowane, jako żarty, może zwiał je wiatr i tkwia teraz w krzakach, ale na miłość boską! Zero odpowiedzi na listów 15? Jestem zawiedziona, ludzie, jestem zawiedziona waszą postawą! Dobrze, myśl trzecia. Bartosz jest cudowny. Myśl czwarta, trochę sie zbłaźniłam. Oh, jak wielka jest moja wiara w "troche'". Jak wiele znaczy "trochę". Poszłam w piatek, na umówiona próbe zespołu. Co prawda zastrzegłam, że basistka ze mnie taka jak z koziej dupy trabka, ale Bartus przekonywał, prosił, Alutka ze swoim dobrym serduszkiem odmówić nie mogła. Dzielnie w piatkowe popołudnie dotarła do Bartążka, w międzyczasie poznając zespołowego kolegę...no własnie, jak kolega sie nazywał? Oh, no cóż Alutka znów popełniła faux pas, bo się nie przedstawiła,ale to akurat była chyba najmniejsza z gaf jakie wtedy zdołała popełnić. Bartek, mieszka w Bartążku. Bartążek to prowincja Olsztyna. W Bartążku jest jeden przystanek, gdzie autobus staje może 5 razy dziennie. Gdy dotarłam na miejsce oprócz mnie, na przystanku wysiadł także pewien młodzieniec, ktory jak się później okazało był moim zespołowym kolegą. Nie, stop, być może bedzie moim zespołowym kolegą, lecz po moim wystepie nie sądze bym jakikolwiek angaż dostała, ale jak juz powiedziałam po kolei. Wysiadłam, za mną szalety i jezioro, przede mną dom jakichś nowobogackich idący "kolega z zespołu", z boku boisko i druzyna BKS, czyli Bartąskiego Klubu Sportowego:P, a w głowie pustka totalna, "gdzie mam dalej się kierować?". Inteligentnie postanowiłam zadzwonic do Bartka, lecz czynił to także idący przede mna kolega, więc numer był zajety, postanowiłam więc zdać się na "kolegę" i już chciałam do niego zagadać, lecz uprzedził mnie krótkim "cześć, ty też na próbę?". Wyjasnił mi dlaczego Bartka jeszcze nie ma i stalismy dobre 15 minut w milczeniu zanim gównodowodzacy przyszedł. Przyszedł, przywitał się z nim (bezczelnik! z nim się jako pierwszy przywitał!), ze mną i poszlismy w kierunku domu na wzgórzu, który wczesnie okresliłam, jako przybytek nowobogackich( w myslach oczywiscie, nie na głos). jak się okazało był to dom Bartosza. Weszłam, zdjęłam kurtkę i zostałam zaprowadzona do sali prób. Wręczona mi została gitara basowa i grac miałam ustalony wcześniej kawałek "Nothing to say" zespołu Soundgarden. Muzyka ta zbytnio do gustu mi nie przypadła, ale ogólnie wychodze z założenia, że na poczatku w repertuarze wybrzydzac nie można i skłonna byłabym grać disco polo, gdyby w tej muzyce gitara basowa nie była zastepowana syntezatorem. Przebieg był taki, że przez 15 minut wyjaśniałam, że nie bedzie to brzmiało najlepiej, przez godzine nie brzmiało to najlepiej i mniej wiecej pod koniec tego spotkania brzmiało to w miare dobrze. Oczywiscie mój wystep był porazający pod wzgledem rytmiczności...ale, że chłopcy dżentelmenami byli, to tylko się zapytali czy może włączyc metronom:P OMG, ale sie zbłaźniłam! Takie życie, ale za to co się działo "po próbie" mogłabym się zbłaźnić jeszcze 1000 krotnie. Bartus z kolegą zaczął się bić jakimiś przypadkowymi przedmiotami. Znaczy się , nie był to żadne nagły atak agresji, lecz młodzieńczej głupawki. Ah Alutka jak to slicznie okresliłaś! "Młodzieńcza głupawka". CHłopcy się bili, a Ala siedziała jak kołek i udawała, że czyta gazetę. Tak troche niezręcznie to wygladało, ale w końcu znaleźlismy wspólne zajecie:P Bartek wygrzebał skądś swoje zdjęcia rodzinne i rozpoczęło się opowiadanie. Siedzielismy barrrdzo blisko. Ahhhhhhhhhhhhhh, mogłam tak wieczność, ale jak zwykle zadzwoniła pani przyzwoitka i pytała się kiedy wracam do domu. To własciwie było pytanie retoryczne;). Tak w krótkim czasie opusciłam dom Bartosza i wróciłam jak z koncertu styczniowego, cała w skowronkach. No dobra, kończę, bo to nieprzyzwoite poczyna być, że tak tu siedzę. Jeszcze tylko koleżanka Joanna prosiła mnie żebym o niej wspomniała. Hmm..co ja moge o niej wtracić. Gra na pianinie, a właściwie na organach, jest wolna? No patrzcie państwo, jak mało o niej wiem, a od 8 lat razem pokutujemy w jednej klasie...Nie lubie jej:P

17 marca 2007   Komentarze (4)

Mała durnotka do szkoły iść nie chciała......

Po wczorajszych eksperymentach stwierdzam, jestem dzieckiem czwartej fali promieniowania czarnobylskiego. Nic mi zaszkodzić w stanie nie jest. Mimo, że słońce cudownie świeciło,cieszyć się całą ta atmosferą wiosny nie mogłam. Mój organizm odczuwał potworny deficyt snu, przytłoczony był także ostatnimi poczynianiami, rozstrojony był z powodu tego, że w piatek mam próbę w bartoszowym zespole i ogólnie odczuwał przesilenie wiosenne. Słowem mówiąc postanowiłam, w sposób legalny zostać w domu. Jako, że nie zdradzałam żadnych niezdrowych objawów, trzeba je było w sobie wyprodukować. Nie za bardzo chciało mi się udawać przeziębienie, czyli przez cały wieczór i znaczną część nocy wydawać dźwięki kaszlopodobne, a z samego rana przykładać sobie do czoła słoik z zawartością wrzątku. Ten plan wymaga precyzyjności i wytrzymałości (ciężko jest się pilnować by w pewnych odstępach czasu "kaszleć")Postanowiłam się poświęcić, czyli nie udawać, lecz cierpieć prawdziwym bólem brzucha i siedzieć z miską przy twarzy. Wybrałam sposób stary jak świat, ponoć sprawdzony, czyli konsumpcja surowego ziemniaka, żeby jednak mieć pewność spożyłam sobie łyżeczkę proszku do pieczenia. Efekt? Przez pierwsze 5 minut rzeczywiście czułam się potwornie, istniało zagrożenie, że pojawi się nowy wzrór na dywanie w salonie, lecz 5 minut minęło, zaczęło się 5 kolejnych, w których to czułam się jak syfon i ciagle mi się odbijało, ale wszystko to minęło bezpowrotnie, po wspomnianych kolejnych 5 minutach. I znów byłam zdrowa. Czyli z wagarów nici, wzięłam się ostatecznie za lekcje i jak kazdego poranka wyruszyłam do szkoły. W szkole jak w szkole, 7 godzin odczekałam i wróciłam do domu, i tak oto piszę dla was kolejną notkę. Morał z całej przypowieści jest taki, że jeszcze w tym miesiącu Alutka na wagarach nie była, a sądzac po wiosennej aurze nie uniknie swojego rytuału. Tyle, że, gdy słońce tak łaskawie nam się objawiło to i w pociągu się siedzieć nie chce. Chce się natomiast znaleźć jakiegoś towarzysza, a ten etat jak zwykle u mnie nieobsadzony. Ludzie, potrzeba mi jakiejś muzy, a raczej przystojnego muza, bo takie jakieś jałowe się to życie zrobiło i same głupie pomysły zwoje mózgowe Alutki nawiedzają, a testy do liceum już niedługo, już straszą, już nawoływują do nauki. Ejjj proszę tak na mnie nie naciskać, bo się w sobie zamknę. Kończyć, czy nie kończyć? Kończę i idę polować przez GG na swojego muza...

Ps. Powiem wam, kartofle na surowo wcale nie są takie złe, ale ten ich sok nie za bałdzo...

13 marca 2007   Komentarze (2)

Sza! Alutka mówi o polityce...

Nastała niedziela, Alutka swoim starym obyczajem, siedzi przed monitorem. Hmm..."Testosteron", ot taka sobie komedyjka, co prawda dużo lepsza od "Rysia", ale nie na tyle, by nie żałować 15 złotych. Ja nie wiem, czy to ze mną jest coś nie tak, ale od dobrych kilku lat nie byłam w kinie na filmie, który by mnie zaskoczył! Analogiczna sytuacja w Testosteronie, większość gagów była przewidywalna...a może to ja za wiele oczekiwałam po tym filmie, w końcu sala kinowa pobrzmiewała śmiechem dość często. Wydaje mi się, że gatunek komedii jest dość trudnym materiałem, wiadomo, że widz oczekuje by się śmiać i śmiać, a w pewnym momencie żarty się kończą. Film, to nie 10 minutowy kabaret... Po raz kolejny zarzekam się, że więcej na żadną komedię nie pójdę...no chyba, że rozdawaliby bilety:P Za darmo w kinie mogłabym spędzić całe życie, w kinie w teatrze, w filharmonii, tylko czasu brak, a chamstwo się we mnie szerzy. Ja tak w głebi kulturalny człek jestem, bardzo kulturalny, ale skazany na kulturę telewizyjną...ehh, a tyle filmów jest do obejrzenia, tyle książek do przeczytania! Nie mogę sobie wybaczyć, że zmarnowałam te ferie i nie mogę wybaczyć sprzedawcom, że nie sprawdzają dowodu! Tak, wkurza mnie to, że mam taki łatwy dostep do używek, że wierzycie w moją fizyczną dojrzałość. Figa z makiem, dobrze, że jakoś specjalnie mnie do tego nie ciągnie, jednak szkoda, że jestem taka usłużna i kupuję papierosy koleżankom. Nie rozumiem tej całej idei palenia, a juz szczególnie wśród kobiet, nie dość, że wygląda to fatalnie, to jeszcze znacznie odbija się na kobiecym organiźmie, podobnie zresztą jak widok pijanej kobiety, wygląda gorzej niż fatalnie...ale co robić, teraz mamy czas równouprawnienia i wyzwolone kobiety, tak, tak drogie panie odzierajcie się z kobiecości. Kobiety na traktory! I traktorem do Doliny Rospudy, jak mnie wszystko zaczęło irytować! Halo, o ile mi wiadomo mamy samorządy terytorialne. Taki właśnie samorząd terytorialny, zapewne za postulatem mieszkańców już długi czas temu zaplanował w jakim miejscu ta obwodnica ma iść. Długi czas, oznacza kilka lat, Alutka o tym wie, bo jej tata jest geodetą :P Taki projekt został przyjęty i jeśli ktoś naprawde by się tym interesował, prostesty rozpocząłby, że tak to nazwę w zarodkucałej sprawy, a nie w chwili, gdy lada dzień mają wjechać kopary. Jak widać w sondażach poparcia dla tego pomysłu wśród mieszkańców tego terenu, protestować nie było komu, ale tak oto pewnego dnia do Doliny Rospudy przyjeżdza jakiś pan turysta ekolog z miasta stołecznego i zaczyna krzyczeć, że jak to? Zbuduja mu drogę i on raz na rok nie bedzie mógł tu przyjechać żeby zostawić swoje śmieci w postaci opakowań po żywności. Tragedia! Nasz zmyślny ekolog zwołuje więc swoich kolegów z warszawki, którzy to również upodobali sobie to miejsce raz na rok i protestować poczynają. Wśród znajomych znajduje się jakiś aktor. Media zwęszają zadymę, upatrują sobie "autorytet moralny" i już maja materiał na 2 tygodnie polemik telewizyjnych. Same korzyści, szkoda tylko, że mieszkańcy, przebywający tam cały rok do powiedzenia mają niewiele. Co więcej, całą sprawą poczyna się interesować wielki brat,a raczej siostra, kochana Unia Europejska. Unia mówi "nu!nu!" i grozi nam sankcjami. Paranoja! A gdzie nasza suwerenność? Nie mogę patrzeć na to, co dzieje się w tym kraju, jak łatwo można ludzi omotać. I tylko chodzą z tymi zielonymi wstążeczkami...

11 marca 2007   Komentarze (1)

Spotkania rowerowe...

I znów spłynęło po mnie jak po kaczce, no może do czasu, gdy proboszcz zażyczy sobie rozmowy face to face, ale raczej nie zwykł się tak zajmować uczniami naszej szkoły. W sumie nawet deszcz nie sprawia pogorszenia mojego nastroju, a może się oszukuję. Jest dobrze, po 2 miesiącach napompowałam sobie rower, pomógł mi w tym zyczliwy pan ze stacji benzynowej. Przy okazji, gdy szusowałam swym bicyklem minęłam moją starą, jedyną przyjaciółkę(?) z dzieciństwa. Spokojnym wieczorem zażywała spaceru. Ja ją poznałam i ona mnie również, ale każde z nas wolało udać amnestię. Zastanawiam się czasami jak skończyła się nasza znajomość...Właściwie ona "się" nie skończyła, lecz "ktoś", a dokładniej ja ją zakończył...Dlaczego? Moja śmieszna zaborczość, nie mogła znieść, że oprócz mnie Ita (bo takie dość oryginalne imię owa dziewczyna nosiła) ma inne przyjaciółki. To chyba nie była nawet przyjaźń, a przynajmniej nie z mojej strony, ja potrzebowałam kogoś kim mogłabym, że tak to ujmę "dowodzić", gdy dowodzony przestawał być posłuszny wszczynałam kłótnię. W każdym bądź razie Ita, jeśli taka może być definicja przyjaźni, przyjaciółką była chociażby dlatego, że jako jedyna osoba w owym czasie znała moje tajemnice. Gdy zanikły nasze kontakty o moich tajemnicach wiedzieli już wszyscy. Nie, nie chodzi o to, że Ita w odwecie rozpuszczała to wszystko, jak jakieś smaczne anegdotki, Ita była(i pewnie ciągle jest, jej dobroć niesamowicie mnie swego czasu irytowała) naprawdę dobrą osobą. To tylko ja najwidoczniej z braku powiernika poczęłam mówić o swoim życiu wszystkim do okoła, czytaj głównie klasie. A powiernicy to wyjątkowo niewierni są. Eh, odechciało mi się pisać...Idę dzisiaj z żeńską częścią klasy na Testosteron. Nie żebym spodziewała się jakiegoś ubawu, ale znacie przecież moje ogromne poczucie estetyki i wiecie, że filmu z taką obsadą opuścić bym nie mogła:P Ahhh Tomasz Kot(mmmmm jaki on jest wysoki!), Piotr Adamczyk(tak mam słabośc do duchownych:P), Borys Szyc(eeet taki knypek,ale coś ma w facjacie), nie mogłabym nie pójść...No dobra kończę, bo nic mi tu składneko nie wychodzi...Odkąd zaczęła się zima poczęłam przypominać walec parowy, więc wieczorem obowiązkowo rowerek. Właśnie, wczoraj, prosto ze stacji pojechałam na swoje stare osiedle i tak się trochę rozcarowałam, same dresiarstwo, nie to co kiedyś eh...Zupełnie jak w książce Orwella "Brak Tchu"... Ale można się domyslić, że nie pojechałam tam jedynie z sentymentu;) Wiecie w końcu, że Alutka to wariatka i przejechała się tam również po to żeby może przypadkiem spotkać Grzesia. Tak, tak ona ciagle o nim mysli, no może nie ciagle, ale wspomnienia wiecznie żywe...A i muszę się szanownemu koleżeństwu pochwalić, że nauczyłam się skakać na krawężnikach:P Ha! Widziałam ten zachwyt w oczach męskiej części przechodnów....Hihihi....

10 marca 2007   Dodaj komentarz

Dokoła kazdy wiedział to...

Zastanawiam się czy napisać o tym. Zastanawiam się, bo niestety jakiś czas temu wpadłam na idiotyczny pomysł rozpowszechnienia tego bloga wśród osób mi znanych. Zastanawiam się, bo sama uważam to co zrobiłam za coś potwornego. Lecz jeśli powiedziało się A, należy powiedzieć B. Okazji do spowiedzi było wiele, nawet czasami pojawiała się chęć, przez sekunde i do następnej sekundy, w której to ochota juz mi odchodziła. Jeśli chęć była silna, wywoływała we mnie chwilowe zwilżenie oczu, lecz chęć spływała ze mnie wraz z pierwszą łzą. Zastanawiam się czasami czy jestem złym człowiekiem, czy tylko głupim dzieckiem. Zastanawiam się, gdzie jest moje sumienie i dochodzę do wniosku, że takowego nie posiadam. Posiadam za to twór sumieniopodobny, który jednak powstzymuje mnie od złych wystepków nie ze względu na szkodliwość tych czynów lecz na to "co powiedzą inni". Gdyby nie "inni" nie wiem czy miałabym jakieś skrupuły. Nie lubię siebie, nie mogę patrzeć na to co z sobą zrobiłam. Śmierdzę potwornym tchórzostwem...A może nie, jestem rozdarta pomiędzy dwoma osobowościami. Jedna mówi mi, że jestem potworem, druga jest pełna dystansu i cynizmu. Z góry można okreslić, że historia dziewczyny z tego bloga nie zakończy się happy end'em. Żałuję, że zostałam obdarzona tak wielkim kredytem zaufania, może gdybym musiała mieć podpis przy spowedzi, nie uniknęłabym tego sakramentu. A kto wie, może bym i sfałszowała sam podpis, ja nie mam skrupułów. Zresztą pewnie poszłabym i poczyniła spowiedź świętokradzką. Żałuję, że nikt mnie nie powstrzymał, cała żeńska część klasy wiedziała o moim zamiarze, lecz to w końcu była moja sprawa. Choć przed samą mszą dwie z nich próbowały mi wmówić, że ksiądz mnie woła, na pytanie "gdzie?" odpowiedziały "w konfesjonale", poczułam jedynie lekki niesmak. W czasie mszy, widziałam wzrok proboszcza, on doskonale wiedział, że do spowiedzi nie poszłam. W jakimś nikłym procencie bałam się, że wytknie mi to, chociażby publicznie. Milczał, lecz jego wzrok, mówił wszystko. Z każdą minutą przed naznaczeniem świetym olejem czułam się coraz ciężej, bałam się, że nie zapanuję nad emocjami. Czułam się trochę jak Raskolnikow, bohater "Zbrodnii I Kary", w tak krótkim czasie popadałam w obsesję, wszyscy patrzyli na mnie jakby wiedzieli co robię. Aż do momentu naznaczenia przez biskupa. Wtedy odpłynęło wszystko. Nie mówię, że doznałam jakiegoś cudownego ukojenia, równoznacznego z jakimś nawiedzeniem. Nie, poczułam spokój. Później była jeszcze świętokradzka komunia i do domu. Wracałam z pewnym smutkiem, choć próbowałam sobie wmawiać, że nic się nie stało, czułam ogromne obrzydzenie do siebie. Chciałabym zanucić "myślę, że nie stało się nic", ale stało się wiele. Nie wiem nawet czy bierzmowanie w moim wypadku jest ważne...

09 marca 2007   Komentarze (3)

Kochany Książe Duszpasztecie...

Bierzmowanie za dwie godziny, spanikowania brak tak jak i czasu, ale czego się nie robi dla swoich ukochanych czytelników. Może nie bedę się rozwodzić nad przemyśleniami z rekolekcji, choć było ich trochę. Wolę jednak poczekac do nastepnej notki zanim mnie zlinczujecie. W każdym bądź razie momenty były, znaczy się momenty, w których miałam ochotę pójśc do pierwszego lepszego kapłana i zdradzić całą historię mego grzechu, ah jak to brzmi. Chwilami było nawet groźnie, w druga noc dla przykładu palił się garaż przy naszym domu katechetycznym, sytuacja była na tyle poważna, że rozważana była ewakuacja o godzinie drugiej w nocy. Powiem wam szczerze, że nawet się przestraszyłam, gdzies przbiegła mi myśl "to już?", a zaraz potem przypomniałam sobie, że jeszcze 3 godziny wczesniej bedąc w kaplicy no chyba mżna to nazwać modlitwą, prosiłam o jakis znak od Boga. No, no, jeszcze troche i bym pomyslała, że to coś a' la płonący krzew ze Starego Testamentu, ale palacy się budynek przemówić nie chciał, więc odeszłam od mysli, że to jakiś znak i po tym jak już udało się uciszyć opiekunom młodsze klasy naszego gimnazjum poszłam spać. Natomiast na chwilę obecną zaczynam się zastanawiac na sero czy to nie było jakieś ostrzeżenie, bo w dzień przyjazdu do Olsztyna dostałam jakiejś szpetnej wysypki na twarzy. Tutaj z kolei bym nawiązała do kainowego znamienia, ale, że już kiedyś coś takiego mnie wysypało, podejrzewam, że to jedynie na tle nerwowym. A powody do nerwów są. Zostałam nominowana do czytania podziękowania arcybiskupowi, to dopiero będzie porażka ;) Jak znam życie głos mi będzie drżeć, zreszta co tam głos, ja cała będę drżeć...o ile nie potknę się na schodku jak to miało miejsce na próbie. Inna zabawna sprawa, że mogę jeszcze przekręcić wyrazy:P Dla przykładu dzisiaj przeczytałam zamiast "duszpasterzu"- "duszpaszteziu" co z kolei wyewoluowało na "duszpaszteta", lecz to nie koniec;) Najwidoczniej od nadużywania zwrotu "książe z bajki", czytając podziekowanie do proboszcza "kochany Księże..." odczytałam "kochany Książe":P moja wychowawczyni mało co z ławki nie spadła:P:P No, ale bądźmy dobrej myśli. Jeszcze a propo wyjazdu rekolekcyjnego(gdzie byłam skazana na 72 godzinne przebywanie z ulubionymi dzieffcynkami z kalsy), któraś z moich najukochańszych koleżaneczek, pożyczyła pod moją nieobecność mój telefon i wysłała do Bartosza (tego z koncertu w VLO) sms o treści "Kocham Cię". No naprawde, bardzo oryginalne, tylko pogratulować takiego poczucia humoru. W pierwszym od ruchu, kiedy to dowiedziałam się przez samego "poszkodowanego" miałam ochotę, podpalić dom katechetyczny w którym one wszystkie( i nie ważne, która to zrobiła, całego grona miałam dosyć) byłyby zgromadzone. Jako, że byłam już w Olsztynie od tej mysli odeszłam. Eeeeee tak trochę spaliłam...Trzeba od początku. Najpierw, skad numer do niego? Od koleżanki basistki, Anety. Jako, że osobiście bym go nigdy nie poprosiła. No dobrze, numer miałam, ale nie wiedziałam jak z nim zacząć smsować żeby nie poczuł się osaczony, znaczy się nie myślał, że mam na jego punkcie jakąś obsesję i wypytuję ludzi o jego numer i przede wszystkim o czym z nim rozmawiać. Odpowiedź na te pytania znalazłam po miesiącu, wiedząc, że Magda (moja najsłodsza koleżaneczka, uh, jak ja Cię kocham ty ********)nie posiada piecyka od gitary, a takowy bedzie potrzebny na koncert kwietniowy i z racji tego, że Bartek posiadał owy, postanowiłam zagadać własnie w tej sprawie. Ładnie powiedziałam, że numer mam od Anety i, że tylko on jest mi w stanie pomóc. Chwycił haczyk i sposobem gadu-gadu doszło nawet do tego, że mam grać w jego zespole. I tu niepotrzebnie się zgodziłam. Jasne, że chcę gdzies grać, ale na razie tak bardziej nieprofesjonalnie, a on i jego zespół raczej juz wypływają na szerokie wody. I już miałam mu o tym powiedzieć, gdy wczoraj dostałam od niego smsa o tresci "Dlaczego?". Na poczatku konsternacja, pewnie się pomyslił-myslę sobie, wysłałam jednak smsa "ale o co chodzi" i się zaczęło wyjasnianie...Te małpy z mojej klasy pewnie myslały, że dzisiaj z rana wpadnę rozpanikowana do klasy i zacznę je wyzywać. Nie, nie, drogie panie, zapominacie kim ja jestem:P Nie jestescie godne żemyków u stup mych wiązać przebrzydłe muflony. Weszłam spokojnie, jakby nic się nie stało, prowadziłam z nimi rozmowę wrecz opływającą słodyczą i uwielbieniem dla nich. Nie będziecie miały tej satysfakcji, o nie, wiem , że tego byście chciały. A tak właściwie to powinnam drogim pannom podziękować, troche mnie ucieszyło, że Bartosz nie napisał "spieprzaj", lecz zapytał się "dlaczego?". Widzicie, to jest chłopczyk inteligentny ;). No dobra, lecę na bierzmowanie... 

08 marca 2007   Dodaj komentarz

To się porobiło...

Moje otoczenie jednak zawsze zadba o to, abym dziwić się nie przestała. Jako, że jestem w ostatniej klasie gimnazjum wypada mi być bierzmowanym. Fakt ten powszechnie znany i niezaskakujący. Byłoby jednak zbyt zwyczajnie, jak na moją egzystencje, gdyby nie pojawiło się jakieś "ale". Bierzmowanie owszem, za tydzień. Taka oto informacja zelektryzowała mnie, gdy przekroczyłam próg swojej klasy we wtorkowy poranek. Słowem, proboszcz Pluta zawsze niezawodny. Pomijając już, że nawet wstępnie nie zdążyłam rozejrzeć się za świadkiem, wymyślić sobie jakiegoś imienia(tak żeby rzeczywiście coś znaczyło, nie było wziete z kosmosu typu "Tacjanna" i również nie było z typu "Andżelika", "Jesica" etc.) to zostaje kwestia mojej spowiedzi. Ratunku, ja nie potrafię! Za szybko! Sprawą podstawową jest to, że nie żałuję wszystkich swoich grzechów, że być może istnieje we mnie jakaś chęć poprawy, wiem, że stan w jakim się teraz znajduję wpływa na mnie destrukcyjnie, ale co z tego, gdy ja wiem, że będę grzeszyć dalej, że przykładowo plany na dzień jutrzejszy już przewidują jakieś przyjemne grzeszki? Więc Alutka może w ogóle do bierzmowania przystępować nie powinnaś?! Uhm, wybaczcie, ale nie chcę jakiś nieplanowanych zawałów wśród starszyzny rodziny. Ogólnie wygodniej jest mi jak jest, tyle, że spowiedź...rany co ja zrobię z tym fantem? Ten proboszcz jest nawiedzony! Co gorsza na rekolakcjach każdego czekają tzw. "rozmowy indywidualne"...Wam, siedzacym w ciepłych fotelach, nie znającym szanownego kapłana, nie dane jest znać znaczenia słowa w apostrofie. Oj nie. Wy którzy nigdy nie jeździliście z nim na obozy i nie przeskrobaliście u niego nic, jak błoga jest wasza niewiedza! Ja niestety miałam tę przyjemność, na dwie rozmowy dwa razy miałam łzy w oczach. No fakt, ja rozpłakiwuję się łatwo, ale akurat w tym wypadku nie jestem odosobniona. Oj poleja się łzy...No właśnie od jakiegoś czasu on mnie obserwuje, widzi, że nie chodzę do komunii...weźmie mnie na świecznik...I dobrze, jeśli tylko w taki ostry sposób można mi pomóc to ja nie mam nic przeciwko...Tak, pocieszaj się Alutka pocieszaj, nie dość, że się poryczysz, to jeszcze Cie do bierzmowania nie dopuści. Ajjjjjjj mamy problem! Co ja mam zrobić, kruca, co ja mam zrobić?! Jestem spanikowana do granic możliwości, uwierzcie mi, rozmowa z owym kapłanem to jedna z ostatnich rzeczy, na które można mieć ochotę...Czy ktoś chce zostać moim świadkiem?

28 lutego 2007   Dodaj komentarz

Jak Alutka odkrywa samowystarczalność......

Jestem trochę zła i sfrustrowana. Byłam na "betonówce". To miejsce niestety niedługo zmieni nazwę na "blokowisko". Wycinają drzewa, a w ich miejsce sadzą betonowe dęby. Jestem zła na was ludzie! Po co się tak rozmnarzacie?! Niedługo miejsca zabraknie... Może to ostatnia wiosna, ostatnie lato, gdy kwitnie tam jeszcze trawa. Czy to miejsce na prawdę nie zdąży kojarzyć mi się z niczym innym niż z Grzegorzem? Nie podoba mi się to, jak bardzo mi się to nie podoba! Tak bardzo mi się to nie podoba, jak to, że dzisiaj jest poniedziałek, że jest zimno, pochmurno, a białe ścierwo znów wszystko pokryło. Tak, nie wyspałam się i mogę w każdej chwili zacząć biadolić, jak mi jest źle, dlatego ludzie o słabych nerwach proszeni są o zaprzestanie dalszej lektury. Jest mi źle, bo pomimo tego, że w domu mam 3 mężczyzn żaden nawet palcem nie kiwnie żeby napompować koła w moim rowerze. Jest mi tak bardzo źle, bo nie ma kto wziąść moich dłoni i ogrzać ich swymi. Tak bardzo źle, bo jutro znów pójdę do szkoły, znów ujrzę napawające mnie złym humorem facjaty osób z nią związanych. I wymieniać bym mogła w nieskończoność, bo to niezwykle łatwe, wszystko krytykować. Być wiecznie niezadowolonym i czekać aż ktoś poda mi rekę, a później go ofukać. Muszę zmienić podejście do życia. Pozbyć się postawy roszczeniowej. Przyjąć, że tak na prawdę nie należy mi się nic i cieszyć się każdym promieniem słońca z zamglonego nieba. Alutka znowu świruje:P Ale skoro juz tak pieknie poetycko zaczęła, to i czemu by tak skończyć nie miała? Powiem wam co mnie cieszy. Cieszy mnie , że jutro mam zajęcia z basu, jeszcze bardziej mnie cieszy, że prawdopodobnie spotkam Bartka, bedę niesłychanie szczęśliwa, gdy do mnie zagada. Pewnie o koncercie kwietniowym. Uła, no właśnie, kompletnie o tym zapomniałam, trzeba by opracować jakis materiał...To się porobiło, no nic, ewentualnie wystapie jedynie w roli widza, byleby go spotkać o jeden raz więcej ;) Cieszę się, że pewien osobnik do mnie zagaduje, pewien znany wam osobnik, pewien osobnik czytający w chwilach chyba kompletnej nudy tego bloga, ciekawe czy osobnik wie, że o niego chodzi :P. Dalej, cieszę się, że za tydzień jadę na trzydniowe rekolekcje. Nie to żebym liczyła na jakąś specjalną duchową odnowę, bo jak już wspomniałam najpierw mnie trzeba potraktować jakimś solidnym egzorcyzmem, ale cieszę się mimo wszystko, mimo , że tak często złorzeczę na tych ancymonów z mojej klasy, cieszę się, że spędzę z nimi trochę więcej czasu, wolnego czasu! hmm...co tam jeszcze. Cieszę się, że po raz pierwszy od hmm...nazwijmy to długim okresem czasu, odrobię pracę domową z matematyki...Wiecie co? Humor mi się poprawił, phi ja nie wiedziałam, że tak hop siup mogę...to takam ja samowystarczalna? Ejjjj, ale żem sobie dobry humorek wyprodukowała!

26 lutego 2007   Dodaj komentarz

Powódź...

O proszę, jak łatwo mnie do płaczu można doprowadzić. Wystarczy 15 minut, rozmowa o wierze i druga rozmowa, w której dyskutant uświadamia mi, że nie jestem wyjatkowa. Alutka ryczy obecnie przed monitorem, jest sama i dzisiaj nie była adresatem żadnego męskiego uśmiechu. Nasza pusta bohaterka, znów przeżywa załamanie. Spoglądam na wszystkie moje poprzednie wpisy. Bzdury, bzdury, bzdury, zupełnie jakbym chciała chwalić się przed wami swoją głupotą, jakbym się szczyciła swoją próżnością. Ja najwyraźniej nie mam w życiu żadnego celu. Szukam ciągle miłości. To mnie niszczy. Ale ja tak potwornie boję się swojej samotności, gotowa jestem się sparzyć 1000krotnie by ją w końcu znaleźć...Tu nie chodzi o miłość, egoiści nie znają tego uczucia, tu chodzi o samotność, gdy kołdra przestaje mi odpowiadać, że mnie kocha, gdy wiem, że nikt mnie nie chce słuchać, a w koło mnie panuje przeraźliwa cisza, mimo ,że telewizor ryczy...boję się...oj dzisiejsze załamanie będzie trwało dłużej...Chociaż...hmm...juz mi się odechciało...Porozmawiajmy o pogodzie....Nieeeee, ja nie chce rozmawiać o pogodzie, ja chce ryczeć, chcę zwrócić czyjaś uwagę....żeby znów mi powiedział, że jestem wyjątkowa, dojrzała, mądra.........czekam na kolejnego Grzegorza, jesteśmy siebie warci...on przynajmniej potrafił mnie przytulić, wy potraficie tylko mówić....a ja lubię być oszukiwana...nie chce znowu myśleć, dokąd zmierzam, bo zmierzam do nikąd...Jestem trochę zła, bo w koło mnie pojawiają się ludzie, którzy chcą mi pomóc, ja chyba nie chce tej pomocy...Nie wyciągajcie do mnie reki, bo jestem wyjątkowo niewdzięcznym człowiekiem, pluję wam pod nogi, krzywię szyderczy uśmiech...Chciałabym wsiąść do pociągu, odjechać...gdzie? Do nikąd...

22 lutego 2007   Komentarze (2)

Jak napiszę żeby nie czytać, to oczywiście...

(Ta notka jest wymuszona, znaczy się nie mam co robić, to nieumiejętnie próbuję skleić jakieś pojedyńcze wersy moich myśli, właściwie nie zachęcam do czytania, może ją nawet wykasuję)

O, już wróciła. Co się takiego stało, panno Alicjo? Widzicie, jedna zła decyzja może zaważyć na przebiegu reszty całego dnia i dnia następnego. Poszłam na "Rysia", KOSZMAR! Rozporkowe poczucie humoru i właściwie brak fabuły. Żart, kiedy to Zofia Merle(filmowa bodajże "p. Wafel") zaczyna rozmowę ze swoim kolegą na temat wibratorów (przy czym wymachuje nim) jest tak obrzydliwy i niepotrzebny, że na prawdę ledwo w fotelu wysiedziałam, a scena trwała dobre hmm...10 minut? Druga sprawa to właśnie nazwiska bohaterów, ludzie! Myślałam, że naśmiewanie się z nazwisk, to jest poczucie humoru, które reprezentują przedszkolaki. Bleee ogólnie jakiś brzydki ten film. I niestety tej brzydoty wybaczyć się nie da, jest ona zupełnie niepotrzebna, gdyż nawet nie śmieszy. Aktorzy też szpetni. Nie, ja nie mówię, że jak ktoś już swoje lata ma, to filmach nie powinien grać, ale trochę rozsądku. Pan Tym, wylansował sobie Ryszarda O. jako takiego wyzwolonego starca, co to problemów z prostatą nie ma i może sobie pozwolić na to żeby w biurze sekretarka o jego sprawność zadbała. Żenujące moi drodzy, podobnego rozczarowania już dawno nie przeżyłam. I ta oto decyzja, żeby pójść na ten film, odbiła się właśnie na moim dzisiejszym humorze. Na spacer nie poszłam, wróciłam z tego filmu w okolicach godziny 21:00 i nie wiedziałam co z sobą zrobić. A, że zwykle w takich sytuacjach włączam telewizor, nie czyniłam wyjątków i tym razem. W końcu , o godzinie 21:45 na TVN zaczął się film, tytułu nie pamiętam. W każdym bądź razie traktował on o upośledzonym umysłowo mężczyźnie, który został ojcem, co więcej zostawionym przez matkę owego dziecka. Nikt nie zwracał na to uwagi, lecz pewnego dnia, główny bohater zostaje zatrzymany na komendzie, a prokuratura poczyna interesować się jego dzieckiem. Jak się można domyślić, dziecko zostaje zakonfiskowane i w dalszym ciągu filmu mamy do czynienia z pytaniem, czy rzeczywiście ojciec, ojcem być powinien. Film z typu "do przemyślenia". Właściwie po co ja o tym piszę. Rany, nawet mi słońce nie pomaga. Widzicie, bo są dwa czynniki decydujące o tym czy panna Alicja K. jest szczęśliwa. Czynnik snu i czynnik słońca. Tylko te dwie, połączone ze sobą rzeczy potrafią sprawić, że funkcjonuje na pełnych obrotach....I jeszcze mężczyźni, ale ten czynnik może funkcjonować zupełnie osobno:P Jak już pisałam , dzisiaj zaszwankował czynnik snu. Poszłam spać o godzinie 0:23. Nie wiem, kiedy zasnęłam, wiem, że obudziłam się 5 godzin później i zasnąć nie mogłam. W rezultacie przez trzy godziny przewracałam się z boku na bok. Fatalnie...Ah zasnąć w ramionach jakiegoś mężczyzny, szczyt szczęścia...

18 lutego 2007   Komentarze (1)

Nie Basia, tylko Ketoprom...

Ależ drodzy panowie, ja nie śmiem negować tego, że jesteście lepszymi kucharzami od nas kobiet, ale sami przyznajcie, raczej nie marzy wam się kariera "przy garach" i miło jest wracając z pracy zjeść coś ciepłego, a zakładając, że nie wszyscy jesteśmy posiadaczami większej fortuny, codzienne chadzanie do restauracyj może nam troche nadpsuć budżet. Tak, tu mogę znów popaść w samozachwyt, gdyż napisałam zdanie na trzy linijki:P Nie wiem co pisać dalej. Muszę się opanować, żeby nie pisać o randkowych przygodach i przemyślenia, a już mi się uzbierał materiał na dwie obszerne notki. Dobrze, w ramach terapii opowiem wam co robiłam wczoraj. Wczoraj, gdzieś tak w okolicach godziny 15, kiedy to słońce cudownie świeciło i wiatr lekko poruszał liściami moich ogródkowych wierzb, coś mi odbiło. Prawdopodobnie nuda, a może potrzeba rozmowy z drugim człowiekiem. Nie, wiem, już sobie przypomniałam. Z racji tego, że za oknem panowała taka wyśmienita pogoda, postanowiłam wybrać się na rower. Istniał jednak pewien problem, w rowerowych kołach powietrza był brak. I nie była to żadna nowostka(hmm, jest takie słowo?), bo już od stycznia odnotowywany był deficyt w tej dziedzinie, ale mimo wszystko jeździłam. Tym razem jednak serca nie miałam żeby sobie tak niszczyć koła i najzwyczajniej w świecie, wysłałam do zupełnie przypadkowych osób (no, dobrze, nie znowu takich przypadkowych. Była to grupa mężczyzn, zamieszkałych w Olsztynie w wieku od 17-20 lat) pytanie na gg o dosłownym brzmieniu "napompujesz mi koła w rowerze?". Niestety muszę powiedzieć, że w tym oto społeczeństwie panuje znieczulica. Na kilkanaście osób odpowiedziały tylko trzy, przy czym nie posiadali oni pompki. No cóż, podziękowałam za trud odpowiedzi i wpadłam na kolejny pomysł, tym razem kierowana chęcią rozmowy. Postanowiłam złowić kogoś na moje niewybredne poczucie humoru i tym razem wystosowałam taki tekst "dzień dobry, boli mnie dziąsło". O dziwo, ten tekst nie okazał się być hitem i nikt na niego nie odpowiedział. Mi jednak rozmowy wciąż było brak i dalej szukałam kogoś z kim mogłabym porozmawiać. Żeby nie było rozczarowań, postanowiłam walnąć prosto z mostu, czyli powiedzieć "dzień dobry, jestem wariatką". No i na ten tekst zareagowała juz większa liczba osób, międzyinnymi niejaki Michał, lat 17, z którym to w porywie szaleństwa umówiłam się na spacer. Biedaczyna, nie wiedział chyba na co się porywa :P Przez bite dwie godziny, opowiadałam mu o wszystkich studenckich historiach, jakie w życiu przeżyłam. Szczerze wam powiem, że sama nie wiedziałam, że taki oratorski talent we mnie drzemie żeby przez tyle czasu trajkotać jak jakaś pani ze straganu. Mi się jednak podobało, po pierwsze, że nie musiałam spacerować sama, po drugie, że odkryłam w sobie taki talent karsomówczy. W rezultacie umówiliśmy się też i na dzisiaj, ale wszystko wskazuje na to, że tego wieczora, w końcu pójdę na "Rysia". Czyli nici. Ogólnie muszę stwierdzić, że ostatnimi czasy dostrzegam ,jakobym nie posiadała żadnych kompleksów. Tak, tak moi drodzy ze skrajności w skrajnośc. Dochodzę wręcz do wniosku, że przez całe życie udawałam, że mam kompleksy, bo to jest lepiej postrzegane, bo ludzie są zawistni, bo nie lubią, gdy ktoś jest bardziej szczęśliwy od nich. Ah dzisiaj jestem szczęśliwa wybitnie. Słońce prima sorta, dzięki tym spacerom łatwiej zasypiam, nie mam podkrążonych oczu, dodatkowo dzisiaj z rana budzę się, spoglądam na komórkę, a tam wiadomość. Treści nie za bardzo zrozumiałam, ale ważne od kogo była :P.Żyć nie umierać. I chyba w tej całej swojej szczęśliwości najzwyczajniej nie chce mi się pisać tego bloga, bo przecież świat jest zbyt ciekawy, by marnować go przed monitorem. Nie bójcie się , Alutka do was wróci;) Widzieliście kiedyś żeby ona ziała takim optymizmem dłużej niż tydzień?

17 lutego 2007   Dodaj komentarz

Wszystkie psy we wsi po(w)zdychają...

No tak, to fakt, nikt tak mnie zaskoczyć w stanie nie jest. Przed chwilą zasiadłam przed tym oto monitorem, w biurze taty i myślę sobie co by tu posłuchać, żeby nam notka ładna i składna wyszła. Może jakiegoś Duke'a Ellingtona, czy cuś, odwracam głowę w stronę kolekcji, juz wyciągam rękę po jedną z płyt, gdy mój wzrok przyciąga pstrokate opakowanie leżące z boku. Biorę to do ręki i co się okazuje? "Eska crazy hits". No dajcież wy spokój, mój ojciec, który zawsze w pośpiechu przełącza tę rozgłośnię na "3 Program Polskiego Radia" w swoich zbiorach ma coś takiego! Proszę, proszę, jak mało o sobie wiemy. Aż się trochę zniesmaczyłam, a może tatuś szykuje jakąś imprezkę?:P Dobrze, ale zostawmy już ten temat, bo dzisiaj miałam wam obwieścić co innego. Byłam na spacerze. Wczoraj z rana, z wieczora i dzisiaj z rana, i pójdę wieczorem, o ile po tych wszystkich pączkach uda mi się wytoczyć z domu. Sama. Dało mi to do myślenia. Grzegorz nie chce ze mną spędzać czasu, jestem mu potrzebna tylko wtedy, gdy uhhhhh....nie napiszę tego. Domyślacie się. I nie wiem, czy on naprawdę jest takim egoistą i z tego sprawy sobie nie zdaje, czy też świadomie bawi się mną. Po raz kolejny stwierdzam, nie będę z nim, tym jednak razem czynię to świadomie. Świat się nie zawali, gdy trochę poczekam na kogoś kto mnie pokocha i dodajmy, kogo ja pokocham, bo w stosunku do niego czułam chyba jedynie hmm..fascynacje, znaczy się imponował mi, ale o tym już pisałam. Nie wiem, czy tylko środowisko studenckie(a przynajmniej jego skromna część) jest tak zepsute, czy też wszyscy mężczyźni są tak zepsuci, wiem, że w obecnym wieku jestem idealistką, ale nie chcę tego zmieniać. Nie znaczę w tym świecie więcej od żadnego z was, moi drodzy czytelnicy, prawda jest taka, że wszyscy jesteśm sobie równi. Świat się nie zawali, gdy zrezygnuję z potomstwa, bo nie znajdę nikogo odpowiedzialnego, potrafiącego zapewnić mu byt. Uuuuuuuu Alutka, co ty taka poważna? Cicho, się nie odzywaj, ja teraz mówię. No i mię wytrąciło. Ogólnie to chciałam powiedzieć, że oto nadszedł w moim życiu czas zmian. Może brzmi groźnie, ale te spacery pomogły mi dotlenić trochę mój mózg i zobaczyłam w jak wielkim bagnie siedzę. Jaki brud w koło mnie, ale do spowiedzi nie pójdę.-A właśnie, że pójdziesz:P. Bierzmowanie moja droga, tak tak, nie ma ucieczki. Hmm...no tak, tutaj mamy zagwostkę, czy w ogóle zostane dopuszczona, pomijając fakt, że u tej spowiedzi nie byłam już przez jakieś 3 lata, to nie mam pozaliczanych jeszcze wszystkich modlitw i znajomości katechizmu, a proboszcz jest piła i nie byłabym taka pewna czy mnie dopuści. Oj będzie problem...Ależ ja mam talent do schodzenia z tematu. CHodzi o to moi drodzy, że postanawiam zaprzestać bycia pustą blondynką, stąd też zarzekam się iż nie będę już pisać o studentach i im podobnych stworzeniach, którymi to bez reszty mam głowę zawaloną. Słowem, robimy porządki. Nie, może inaczej, wiadomo, że nie ma co tak drastycznie podchodzić:P Powiedzmy, że o mężczyznach i mojej sferze uczuciowej będę pisać co 15 dni od teraz. Czyli nastepna notka, w której pojawi się moje użalanie nad urodzajem mężczyzn będzie 2 lutego. Odetchnijcie więc z ulgą, że w końcu pojawią się jakieś nowe tematy. Mówiłam wam już, że zamykam znajomość z Grzegorzem? W kazdym bądź razie powtórzę to jeszcze raz. To znaczy, nie zniżę się do jego zachowań, że nagle ni stąd ni z owąd zamilknę, ale powoli, po prostu będę wychodzić zza maski pokornej gimnazjalistki( mały oksymoronik nam się tu wcisnął:P), będę manifestować, co mi się nie podoba w naszym układzie, a wtedy Grzesiu pewnie sam wyjdzie z inicjatywą, że nie powinniśmy być razem. A i muszę się wam pochwalić, ale czy jest tu się czym chwalić? Ostatecznie zerwałam z obsesją na punkcie Aleksandra. Wykasowałam jego numer GG:P. To mały krok dla człowieka, a wielki krok dla ludzkości:P Ogólnie jednak chciałam napisać, że kończę ze studentami, tak, moi drodzy, świat się kończy, wszystkie psy we wsi pozdychały (jak zwykła mawiać moja świętej pamięci prababka), ale niestety wiem już, że moje latanie za nimi nie ma sensu. Oczywiście, nie okiełznam swojej natury i nadal będę się ślinić na ich widok, ale skończyłam już z tymi mrzonkami, "że może kiedyś miedzy nimi, a mną coś". Żeby jednak nie było tak zupełnie normalnie, nadal będę latać, lecz tym razem za licealistami. Do rówieśników jakoś ciągle przekonać się nie mogę. Zauważam, że w wieku licealnym wielu młodych mężczyzn(którzy nie zwykli przesiadywać na ławce przed blokiem) przeżywa taką swoistą epokę romantyzmu. Tak przynajmniej było w wypadku mojego brata, z tym, że to już ho ho jakieś 6 lat wstecz miało miejsce. Jednak z dzisiejszą młodzieżą myślę nie jest tak źle, na pewno znajdę jakiegoś domorosłego Mickiewicza, który w czasie wiosny zabierać mnie będzie na łąke, gdzie pod lipa(czy na łące rosną lipy?:P) czytać mi będzie swoje poezje. Widzicie, bo Alutka niestety jest zwykłą kobietą, wydawało jej się, że potrafi się wyzbyć tych wszystkich dziwnych kobiecych zachowań, ale ona ciągle jest i będzie niepoprawną romantyczką. Będzie oglądać łzawe melodramaty i ronić łzy, gdy główny bohater rzekłszy do swej ukochanej "zawsze będe Cię kochać" zdechnie. Ona jest kobietą...Rany, gratuluję wszystkim tym, którzy dotrą do końca tej notki, bo chyba jej jeszcze nie chcę kończyć:P A może już? Podsumowując podsumowania brak...hmm...ciekawe co, by na to powiedziała moja polonistka...

Aaaa przypomniałam sobie o czym to właściwie chciałam napisać. Chciałam napisać, że nie potrafię gotować i czuję się przez to wybrakowaną kobietą. Wiem, że jeszcze mam czas żeby się nauczyć, ale sądząc po moich doczesnych próbach "gotowania" nie będzie to sztuka łatwa do opanowania. I gdzie ja znajdę męża???

15 lutego 2007   Komentarze (2)

kolejna obsesyjka małej paranoiczki...

Ludzie nie lubią długich notek. Ludzie lubią krótko,ale dosadnie, skromnie, lecz zabawnie. Nie potrafię tak, pławię się w swoich długich wywodach i podbijam statystyki czytając swoje wypociny po kilka razy. To się nazywa narcyzm. Staję natomiast przed podstawowym pytaniem, jakie zadaje nam nasza egzystencja. Na śniadanie płatki, czy kanapki? (Mnie też czasami moje żarty żenują:P) The real question is: mieć czy być? Mieć pełno osób komentujących tego bloga, czy dalej pisać nad wyraz długie i nudne opisy moich monotematycznych dylematów...Eeee wolę pisać, w końcu za jakieś ho ho 20 lat, będzie to podstawowe źródło opisujące historię mojej choroby psychicznej. Siedzę sobie obecnie (hmm, cóż za wyszukane stwierdzenie, raczej nie zwykłam stać przebywając przy komputerze) i słucham Franka Sinatry "Killing Me Softly" nie wiem już , który raz,ale ten głos jest boski! Teraz już nie ma takich głosów, są szybkie, głośne, piskliwe...Znowu plotę trzy po trzy, jasne , że są...Alutka weź pierwszą lepszą płytę z jazzowej kolekcji twojego taty...Chyba odczuwam w sobie jakiś pierwiastek szczęścia. Grzegorz napisał mi smsa. Byłam na spacerze. Może się dzisiaj spotkamy. Postanowiłam wyłączyć swój umysł, wszelkie podejrzenia, zaufać. Takie zabawy się źle kończą:P Wiecie, gdzie może tkwić to całe moje przywiązanie do niego? Kiedyś, juz jakiś czas temu, 6-7 lat temu byłam w Gdańsku u cioci na wakacjach. Niemal codziennie chodziłam na starówkę. Był tam jeden stragan, jakaś stara cyganka, a może młoda polka z małpą na ramieniu, a może papugą, udzielała wróżb. Znaczy się, to za dużo powiedziane ;) Miała taki wiklinowy kosz, a tam pełno karteczek, gdy się jej tam bodajże dało 2 złote, ta papuga, czy tam małpka wyciągała z tego kosza jedną karteczkę. To nic, że pewnie na wszystkich było napisane to samo, że wszystkie wróżyły zycie długie i szczęśliwe, mała Alutka, jeszcze głupsza niż teraz (czy można to sobie wyobrazić?) dostała karteczkę, na której pisało, że będzie żyła oczywiście długo i dostatnie, ale też będzie miała trójkę dzieci i męża co się zowieć będzie Grzegorz. To nic, żę po ziemii chodzą miliony Grzegorzy, to nic, że Ala rzuciła w niepamięć to zdarzenie już dawno temu (zwłaszcza, że w międzyczasie zdążyła się też zakochać i odkochać w dwóch innych Grzegorzach:P), mimo wszystko ta wróżba może się czaić gdzieś w zakątku jej umysłu i destrukcyjnie działać na jej dalsze życie. Tak z innej beczki, to powiem wam, że z panną Alicją K. to lepiej się nie zadawać, bo ona ma skłonności do popadania w obsesję na punkcie danej osoby. Tak na przykład, wczoraj wyśledziła w internecie gdzie Grzegorz mieszka, jak ma na nazwisko i wiele innych takich pikantnych szczególików,oczywiscie , że łatwiej byłoby się spytać samego Grzesia, ale Alutka żyje w świecie intryg i tak sama z siebie zapytać nie potrafi, bo i na co jej by to było wiedzieć? Tak więc bójcie się, bo nie znacie dnia ani godziny, kiedy dowiem się, gdzie mieszkacie, z kim śpicie i co jecie na śniadanie. I see you!

14 lutego 2007   Komentarze (1)

Najlepsze na kaca jest powietrze z pompki...

Powiedz mi droga panno, jak się czujesz z tym, że Twoje ciało jest tak ogólnodostępne? Że byle Grzegorz, kpiąc z Ciebie ma do niego prawo? Jak to jest? Dlaczego tak bardzo obniżyłaś loty? Czy tak wiele jesteś w stanie dać za to fałszywe poczucie bycia kochanym? Za dużo znaków zapytania, za mało wykrzykników...Widzisz to się nazywa moralny kacyk. Przecież już raz mówiłaś, że nie chcesz łamać swoich zasad, a teraz je najzwyczajniej naginasz...Nikt o Ciebie nie zadba jeśli nie ty sama, ale o tym doskonale wiesz. Jutro pewnie wręczy mi jakieś czerwone g**** wyobrażając sobie, że ja uznam to za wielki symbol jego miłości i znów zacznie się do mnie dobierać. Ale nie, proszę pana, liberum veto! Miłość to nie pluszowy miś, ani kwiaty, miłość to wieczność. I straszliwie mnie boli, gdy zaczynasz mówić "kiedyś, gdy będziesz miała innego partnera...". Przecież to jest kpina! Mówisz mi prosto w oczy, że ten związek nie przetrwa, a jednocześnie twierdzisz, że mnie kochasz. To jakaś farsa. Przecież miłość to wieczność. Poza tym partnera, to można mieć do biznesu, nie cierpię tej medialnej nowomowy. Jeśli jeszcze raz mnie położysz swoją łapę, tam, gdzie nie powinieneś, po prostu wyjdę. Chyba wiele nie stracę...Wolę wierzyć w bajki niż żyć jak w amerykańskiej komedii, gdzie nikt nikogo nie zna, a wszyscy lądują w jednym łóżku. Do diabła z sentymentami. 

Ciekawe, czy w ogóle się odezwie.. Tylko, gdzie ja znajdę męża, kiedy zdążę urodzić 7 dzieci? Wiesz Alutka, będąc z Grzegorzem tych dzieci mieć na pewno nie będziesz, to nie ten typ faceta. Ale ty śmieszna jesteś...

13 lutego 2007   Komentarze (2)

Wszyscy mają bloga, mam i ja...

I w sumie mi się to nie podoba. Blogi, kiedyś były miejscem użalania się nastolatek. Roiło się od mrocznych stron z wierszami o nieszczęścia pełnej ludzkiej egzystencji, bądź też takich różowych, gdzie z kolei roiło się od głupot. A teraz? Teraz moi drodzy za pisanie biorą się politycy, dziennikarz,"artyści". Niewątpliwie blog to bezpłatna reklama danej osobistości, lecz nie za bardzo mogę się przekonać do tej formy. Zresztą intryguje mnie inna sprawa, jak panowie politycy w natłoku swych zajęć znajdują czas na te blogowe zapiski? Nawet ja czasami mam go za mało...Nie podoba mi się to, że bloga może mieć kazdy i w kazdej ilości. Rządam wprowadzenia jakichś sankcji. Spotkamy się w Strasburgu! Czuję się taka pospolita...ale dobra, coś mi nie idzie ten temat...w każdym bądź razie przeglądając blogi osób z pierwszych stron gazet, trafiłam na blog p. Biedronia. Rzekomo ukończył on politologię na UWM i nie wiem czy mam to traktować jako dobry znak. Zastanawia mnie natomist, już od dłuższego czasu, czy pan Biedroń jest gejem. Oczywiście, mogłabym to sprawdzić wpisując imię i nazwisko naszego bohatera w pierwszej lepszej przeglądarce (przy czym pierwsze 5 wyników to pewnie by były strony pornograficzne), ale wolę zostawić sobie tą nutkę niepewności. Pan Biedroń, choć nie jest jakimś super przystojnym mężczyzną, ma w sobie coś co mię pociaga. Ale to tylko takie moje niedorzeczne dywagacje, tak samo jak to, że pociąga mnie Roman Giertych ( i nie jest to niestety nawet moje niewybredne poczucie humoru), a także minister Ziobro. No, to na tyle jesli chodzi o moje dewiacje. I o czym by tu napisać. Coś czuję, że ta nadprodukcja notek nie służy ich jakości, ale ostatnimi czasy taka się wylewna zrobiłam, że mogłabym stanowić zagrożenie dla środowiska, gdybym tutaj z wami sobie nie gawędziła. A wylewna jestem, bo znów mam tą cudowną możliwość bycia oszukiwaną przez Grzegorza. Wczoraj, po tygodniowym milczeniu, najzwyczajniej w świecie przysłał mi smsa, w którym to pytał czy mam czas się spotkać. Postanowiłam udawać oziebłą :P Lakonicznie odpisałam "Mam" on spytał się o której, a ja znowu twardo "16:30 pod H&B" (gdy na zegarze była 16:03), lecz ostatecznie padło na 16:45. Szybciutko się zwinęłam, krzywo maznęłam się różem do policzków (w rezultacie wyglądałam chyba trochę jak bułgarska prostytutka) wylałam na siebie znaczną część perfum i najzwyczajniej w świecie wyszłam (no dobra, wybiegłam) z domu, mówiąc rodzicom, że idę na spacer. Przypomnę jedynie, że za oknem było jakieś -8 stopni. Postanowiłam iść betonówką, mimo, że droga była dłuższa. Jakaś taka ostatnio się sentymentalna zrobiłam. Dodam, nieodśnieżoną betonówką, w butach na obcasie. Co więcej, w pewnej chwili postanowiłam biec, nieośnieżoną drogą, w butach na obcasie. Drodzy mężczyźni, doceńcie to czasami ;) Kilka razy mało co bym się nie zabiła, bo fragmentami owa droga była oblodzona (takie swoiste reggae na lodzie:P),ale w końcu zobaczyłam jego (rodziców) samochód. Zrobiłam kilka kroków i nie wiadomo jak znalazłam się znów w środku, znów widząc go i czujac jego zapach (a może on używa feromonów?). Beszczelnie spytał się czy go pocałuję, tak poprostu, jakby nic się nie stało, jakbym była jego własnością i powinnam to zrobić, oh beszczelnie mi się to podobało, ale jak już wspomniałam postanowiłam udawać obrażoną. No mysiu-pysiu co mi tym razem wciśniesz żeby wyjasnić to milczenie? Ah zapracowany byłeś? I nawet wolnej minuty nie miałeś by mi odpisać. Ah komórka Ci padła? Boże mój drogi, jaki Ty pechowy jesteś. Wszystko przeciwko Tobie, widzę taki swoisty bunt maszyn...Wkurza mnie, to jak nic mnie wkurza, że uważasz, że w to uwierzę! Mniej by już mnie wkurzyło gdybyś powiedział, prawdę, że nie udało Ci się z jakąś panią, bądź też zirytował Cię sms ode mnie, PRAWDĘ! A tak muszę wierzyć, że jesteś jakimś fajtłapą, który nie przewiduje, że może mu się komórka rozładować, no dajcież wy spokój. Myślałam, że wymyśli cos lepszego, że chociaż bedę się mogła pośmiać, a tu taka zwykła spodziewana wymówka. Widział, że nie wierzę w to co mówi i chyba nawet nie starał się uwiarygadniać swych słów, lecz zaczął wpatrywać się w moje oczy, wymówił moje imię, dotknął mojej twarzy. Wiadomo, że Alutka już miała miękkie kolana,ale stop! Jak Alutka jest oziębła, to ma gdzieś te fizi mizi. Odwróciłam się hihi! Ależ mi się to spodobało, biedny Grzesiu nie liczył się z tym, że Ala przez ten czas zhardziała!(znaczy się zrobiła się twarda:P). Nie będzie mi tu byle Burek ogona wąhał! A co! Ileż to musiał się naprosić żebym znowu go pocałowała, ale w końcu to zrobiłam. Mmmmmmmmmmmmmmmmmmmmmmmmmmmmmmmm ja chcę jeszcze raz!!! Hihihi już wiem dlaczego, gdy mój brat pożycza od mamy samochód siedzenia są zawsze odsunięte:P:P:P:P Aż chciałoby się zanucić piosenkę "Czerwone korale" Brathanków

"Potem mnie na wycieczkę wziął
I na wycieczce tej
Mą bieluźką bluzkę zmiął
Wszyscy mi zazdrościli tam
Gdy wróciłam i gdy
W pomiętej bluzeczce szłam"

Ale to mnie właśnie nurtuje, że gdy się spotykamy to nie robimy nic innego jak,jak, jak to nazwać? Nie robimy nic innego, jak? Hmm...nazwijmy to obściskiwaniem. Zadałam mu nawet wczoraj takie pytanie, na co odparł, że chce się mna nacieszyć. Uhm, nacieszyć, a później zostawić...pal sześć i tak kocham jak mnie całujesz. Inna zabawna sprawa, gdy tak sobie w tym samochodzie, w ciemnym lesie siedzieliśmy, jego ręka ciągle wędrowała między moje uda (oj Alutka, ty to jesteś bezwstydna żeby tak o tym pisać), mimo tego, że ciągle ta rękę przekierowywałam gdzie indziej. I tak oto w pewnym momencie, Grzesiu szepce do mnie cyz nie jest mi za zimno w takich spodniach. I tu burak:P Na śmierć zapomniałam, wybiegając w pośpiechu na to spotkanie, że te oto spodnie są przetarte na udach, ale wtopa, sądząc po jego minie, jemu się to raczej podobało...No, ale dobrze, jak widzicie zagalopowałam się w swym opowiadaniu z lekka, tak jak i zachowaniu. Na szczęście zadzwoniła mama, że w samochodzie muzyka grała i nie słychać było wiatru, musiałam  wyjść i w środku lasu mówić, że już wracam, "już jestem na Wilczyńskiego":P. I tak dobrze, że był zasięg. Grzegorz zrozumiał rangę tego telefonu, i szybciutko odwiózł mnie niemalaże pod sam dom, dał szybkiego buziaka i odjechał. A ja jak zwykle byłam po takich spotkaniach pijana...

12 lutego 2007   Komentarze (1)

Kolejny mrożący krew w żyłach zwrot akcji......

Ale ze mnie wariatka, znowu się odezwał. Spotkanie 16:45. Tylko co ja powiem rodzicom?

11 lutego 2007   Dodaj komentarz
< 1 2 ... 13 14 15 16 17 18 >
Pewna_dziewczynka | Blogi